Już za rządów PiS planiści zdecydowali, że nasza armia powinna liczyć 200 tys. żołnierzy (obecnie to oficjalnie 100 tys.; pesymiści mówią o 40 proc. wakatów). Wprawdzie 200-tysięczną armię eksperci nazywają przesadą, ale już 150 tys. to nie jest żadna wydumana liczba. Tyle że brakuje do niej sporo. Nawet gdy dość szybko, choć wolniej niż się spodziewano, rosną szeregi Obrony Terytorialnej.
Od dobrych dwóch, trzech lat coraz głośniej mówi się o organizacjach paramilitarnych, szkoleniu ze strzelania, weekendowych wyjazdach na poligon, gdzie młodzi ludzie uganiają się po lesie z profesjonalnymi atrapami broni.
Sprawdził się program Legia Akademicka, w ramach którego wojsko szkoli studentów; właśnie ogłoszono, że będzie kontynuowany. Trwa też w najlepsze pilotażowy program opieki MON nad klasami mundurowymi. Otwarto też pierwsze obiekty w programie „Strzelnica w każdym powiecie”.
Szaleństwo? Może i tak, ale jest w nim metoda.
Kiedyś młodych ludzi wcielano do wojska przymusowo, teraz stawia się na ochotników. I są to prawdziwi pasjonaci, bo powiedzmy sobie szczerze - szeregowi (a tych jest najwięcej w armii) mogą zarobić znacznie więcej w cywilu. A w OT szkolenie wojskowe połączyć trzeba jeszcze z życiem zawodowym (choć, to prawda, za dodatkowe średnio ok. 500 zł miesięcznie).
Podobne akcje reklamowe organizuje ostatnio Bundeswehra, która chce przyjmować... obcokrajowców. Entuzjazm, jaki widać w oczach tysięcy młodych Polaków, daje nadzieję, że my w szeregi armii nie będziemy musieli wcielać - wzorem naszych przedsiębiorców - ochotników ze Wschodu.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?