Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ministrowie sekretów, szkoła tajemnic

Zbigniew Bartuś
Archiwum
Kontrowersje. Szef Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury żądał 11,6 tys. zł od niezależnej organizacji za zamazanie danych, które chciała ona uzyskać

Wprowadzenia dotkliwych kar dla urzędników, którzy nie udzielają obywatelom informacji publicznej, domagają się organizacje patrzące władzy na ręce, a także posłowie opozycji. Według nich uchwalona przez Sejm trzynaście lat temu Ustawa o dostępie do informacji publicznej (zwana w skrócie Uodip) jest nagminnie - i bezkarnie - łamana przez władze wszystkich szczebli, z centralnymi włącznie.

- Nie tak powinno wyglądać państwo prawa. Nie ma wolności bez jawności - mówi Szymon Osowski z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Podkreśla, że mamy prawo wiedzieć, jak władza gospodaruje naszymi pieniędzmi i czym się kieruje, podejmując ważne dla nas decyzje. Brak takiej wiedzy skutkuje nadużyciami i korupcją.

Na papierze Uodip gwarantuje każdemu Polakowi błyskawiczny i bezpłatny dostęp do informacji publicznej: pytana przez obywatela instytucja musi odpowiedzieć w ciągu 14 dni. Jeśli się ociąga, można wystąpić do sądu, a ten rozpozna skargę w przyspieszonym trybie. Wszystko powinno trwać maksymalnie miesiąc, czasem dwa. W praktyce trwa nawet... dwa lata. I kosztuje.

- Fatalny przykład dają urzędy i instytucje, które powinny stać na straży prawa - ubolewa Szymon Osowski. Współpracownicy sieci Watchdog mają problemy z uzyskaniem prostych informacji z Kancelarii Premiera czy Prezydenta (np. kto tworzy ekspertyzy dla głowy państwa), ministerstw i... Trybunału Konstytucyjnego. Bastionem tajności jest NFZ. Ostatnio do tego grona dołączyła Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie.

Sieć Watchdog chciała wiedzieć, kto i za ile prowadzi tam szkolenia, poprosiła więc o udostępnienie imion i nazwisk wykładowców oraz skany umów zawartych w latach 2010-2014.

Wicedyrektor szkoły, prokurator Agnieszka Welenc, wezwała sieć Watchdog do... zapłacenia 11,6 tys. zł - za skanowanie umów (choć według ustawy dostęp do informacji jest bezpłatny). Argumentowała m.in. tym, że pracownicy KSSiP muszą zamazać "wrażliwe dane", czyli nazwiska oraz adresy.

Inny wiceszef KSSIP, sędzia Rafał Dzyr uznał bowiem, że ujawnienie nazwisk wykładowców w powiązaniu z ich zarobkami w szkole naruszałoby ich prywatność. Sieć Watchdog musiałaby więc zapłacić 11,6 tys. zł za zamazanie tego, czego chciała się dowiedzieć! Teraz KSSiP obniżyła opłatę do 4,5 tys. zł.

Minister sprawiedliwości Marek Biernacki, do którego się odwołano, nie zostawił na decyzji władz KSSiP suchej nitki. Powołując się na orzeczenia sądów, zwrócił uwagę, że jeśli ktoś korzysta z przywileju zarabiania publicznej kasy, musi się liczyć z ujawnieniem personaliów. I polecił wydać umowy.

To rzadki przypadek. Ministerstwa nie chcą odpowiadać na pytania, przeciągają procedury. O "kabarecie" mówią pracownicy skarbówki zrzeszeni w "S". Chcieli wiedzieć, ile osób z Ministerstwa Finansów dorabia poza resortem za zgodą przełożonych. Związkowcy zapytali o zgody na dorabianie wydane jednego dnia: 7 stycznia 2014 r. Wicedyrektor Elżbieta Kazanecka przysłała sążnistą odpowiedź, z której wynika, że przedstawienie takiej informacji nie jest wskazane ani możliwe; sugerowała, że jej sporządzenie zajęłoby miesiące, a nawet lata.

Po interwencjach związkowców okazało się, że można wytworzyć taką informację... w minutę. Tym bardziej że akurat "w dniu 7 stycznia 2014 r. nie została wydana żadna zgoda" na dodatkową pracę osób zatrudnionych w resorcie finansów.
Nawet w tak banalnej sprawie urzędnicy potrzebowali na odpowiedź 42 dni, choć ustawa mówi o maksimum dwóch tygodniach.

Urzędy chcą nas mniej informować, posłowie opozycji chcą za to karać
Jak pisaliśmy niedawno, Związek Powiatów Polskich przekazał posłom krytyczne stanowisko wobec obecnej Ustawy o dostępie do informacji publicznej. Samorządowców uwiera, że obywatele mogą pytać o wszystko, co jest związane z pracą urzędów lub zostało sfinansowane z publicznej kasy.
Np. o umowy zawierane przez urzędy z osobami i firmami ("czy to nie są krewni"?) albo "o wynagrodzenia osób pełniących funkcje publiczne". Włodarze chcieliby to ograniczyć, a także wprowadzić opłaty za informację, by "chronić administrację przed zalewem próśb o informację".

Szymon Osowski z Sieci Watchdog Polska mówi, że rzekomy "zalew pytań", wynikający z coraz większej aktywności obywatelskiej, nie może być powodem ograniczania prawa do kontrolowania władzy. Działacze Watchdoga w ostatnich tygodniach sprawdzali, czy faktycznie mamy do czynienia z "zalewem".

- Czują się zamęczani pytaniami, a tymczasem większość urzędów (ponad 1300) odpowiada na mniej niż 50 wniosków rocznie - mówi Osowski. Dodaje, że wiele pytań wynika z tego, że władza nie zamieszcza danych w Biuletynie Informacji Publicznej.

Tymczasem posłowie opozycji chcą zaostrzenia kar dla osób łamiących prawo do informacji. Posłanka PiS, Barbara Bartuś, skierowała interpelację do ministra administracji i cyfryzacji. Powołała się na teksty "Dziennika Polskiego" dotyczące m.in. głośnej sprawy burmistrz Rabki, która nie tylko nie odpowiadała na pytania mieszkańców, ale też miesiącami nie przesyłała ich skarg do sądu. W końcu została za to ukarana kilkunastoma grzywnami na kwotę 60 tys. zł.

Zapłaciła... gmina. Po opisaniu sprawy przez "DP" winę wziął na siebie radca prawny pracujący na zlecenie urzędu. Zgodził się oddać w ratach równowartość grzywien. Zawarł w tej sprawie z gminą stosowną ugodę. Jaką - nie wiadomo, bo ona również okazała się tajna. Walka o jej ujawnienie trwa.

Zdaniem posłanki władze celowo wydłużają postępowania o udzielenie informacji i bezpodstawnie odmawiają jej udzielenia. Zostaje wtedy droga sądowa, długa i uciążliwa. Co gorsza, nawet jeśli obywatel w końcu udowodni władzy, że miał rację - to uzyskana po latach informacja bywa bezużyteczna.

- Obywatel ponosi nieodwracalną szkodę - podkreśla posłanka PiS. Tymczasem łamiący prawo urzędnicy pozostają bezkarni. W przypadku Rabki prokuratura umorzyła śledztwo. Sprawa o ukaranie pani burmistrz trafiła do sądu dzięki determinacji mieszkańców, którzy sporządzili własny akt oskarżenia.

Wiceminister administracji Roman Dmowski odpowiada, że nie będzie inicjował zmian w Uodip. Jego zdaniem nieprawidłowości nie wynikają z wadliwości ustawy, tylko złego jej stosowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ministrowie sekretów, szkoła tajemnic - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski