Piłka nożna
Piłka nożna
Rozmowa z najskuteczniejszym zawodnikiem Polski południowej, napastnikiem A-klasowego LKS Jodłownik Grzegorzem Stokłosą
- Panie Grzegorzu, to staje się już trochę nudne. Niemal po każdym weekendzie uznawany jest Pan za gracza kolejki...
- Przykro mi, nic na to nie poradzę. Na boisko wybiegam po to, by strzelać bramki. Do tego stworzył mnie Pan Bóg.
- Czy nie przesadza pan z tym strzelaniem? Ile to już goli w tym sezonie?
- Ze zdobytymi w sobotę w Gorlicach trzema - 43.
- Toż to jeszcze trochę i trzeba będzie pański wyczyn zgłosić do księgi rekordów Guinnessa...
- Będzie mi z tego powodu bardzo przyjemnie. Zdaje się żaden jeszcze mieszkaniec Jabłonki nie znalazł się w tym szacownym wydawnictwie.
- Powiada pan Jabłonki? Przecież Stokłosa gra Jodłowniku?
- W Jodłowniku, zresztą nie tylko. Pracuję w Austrii, gdzie w tygodniu występuję w amatorskiej lidze polonijnej. Ale wywodzę się z Jabłonki na Orawie, tam postawiłem dom, tam też mieszka moja rodzina. A piłkarskie losy rzucały mnie rzeczywiście w różne strony. Występowałem m. in. w Igloopolu Dębica, w Harnasiu Tymbark, Sandecji. Obecnie w Jodłowniku. Tutaj też chyba dokonam swego sportowego żywota.
- Przecież ma pan dopiero 32 lata. Wiele jeszcze przed nim...
- Zgadza się. Nie mówię przecież o zawieszeniu butów na kołku, lecz o zmianie barw klubowych. Prezes Adam Noworolnik zapewnił nam tutaj takie warunki, że grzechem byłoby teraz opuszczać Jodłownik.
- W czym tkwi tajemnica pańskiej skuteczności?
- W wieku, i w nabytym wraz z nim doświadczeniu. To teraz procentuje. Uważam się za boiskowego wyjadacza. Może zabrzmi to nieskromnie, ale w klasie A niewielu obrońców jest mnie w stanie powstrzymać. Jeśli oczywiście mam swój dzień.
- Strzela pan gole niemal na zawołanie, i to w przeróżnych okolicznościach...
- Istotnie. Wiele bramek zdobywam z rzutów wolnych. Ostatnio szczególnie polubiłem gole wbijane bezpośrednio z rzutów różnych. Ale przeważają jednak trafienia po akcjach przeprowadzanych przez kolegów z zespołu.
- Wspomniał pan o swej grze w Sandecji. Znam wielu kibiców tego klubu, którzy do dzisiaj nie mogą odżałować pańskiego odejścia. Czy musiało dojść do niego?
- Nie, nie musiało. Wręcz przeciwnie. Po wygaśnięciu kontraktu chciałem pozostać w Nowym Sączu. Niestety, działacze Sandecji nie byli w stanie spełnić mych finansowych potrzeb.
- Były one aż tak wyolbrzymione?
- Wcale nie. Z czegoś jednak musiałem żyć, utrzymać rodzinę. W sumie jednak żałuje, że moja przygoda z Sandecją nie trwała za długo.
- Słyszałem, że rośnie panu godny następca?
- I to się zgadza. Syn nie trenuje jeszcze w żadnym klubie. Ja jestem jego szkoleniowcem. Myślę, że ma talent. Był już ze swymi rówieśnikami z reprezentacji regionu na turnieju na Śląsku i zrobił wrażenie na tamtejszych, znających się na rzeczy obserwatorach. Na razie jednak wciąż pozostaje pod okiem taty.
- Powróćmy na koniec raz jeszcze do pańskich strzeleckich fajerwerków. Jest możliwe przekroczenie w jednym sezonie bariery stu zdobytych goli?
- To niezwykle ciężka sztuka. Gdyby udało mi się jej dokonać, to rzeczywiście pewnie trafiłbym do Guinnessa, o którym już mówiliśmy. Ale na razie moim celem numer jeden jest wsparcie kolegów w ich dążeniach do awansu do piątej ligi. A rywali mamy godnych. Nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że najgroźniejszym z nich jest Łosoś Łososina Dolna. Choć nie można zapominać i o KS Biecz. To rewelacyjny beniaminek, który zdolny jest sprawić wiele niespodzianek.
Rozmawiał Daniel Weimer
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?