- Kolejne płyty Sorry Boys ukazują się co trzy lata. Lubicie długo pracować nad materiałem?
- To prawda. Do nagrania każdej płyty podchodzimy z pewnymi założeniami. Mamy wizję, jaki powinien być ten materiał. Ale w trakcie pracy piosenki zaczynają żyć własnym życiem i same zaczynają określać, czego od nas wymagają. W efekcie nasz zegar biologiczno-muzyczny wyznacza premiery kolejnych płyt Sorry Boys co trzy lata.
- Ponoć praca nad „Romą” była najtrudniejsza w Waszej historii.
- Powstało bardzo wiele piosenek. Wzięliśmy na warsztat prawie 20 utworów. Przy takiej ilości muzyki, ostateczna lista nagrań, które trafiły na płytę, wyklarowała się w ostatnich miesiącach. Niektóre aranżacje zmieniały się kilkakrotnie, choć na „Romie” znajdują się też piosenki, które niemal nie zmieniły się od momentu ich powstania. Mimo trudnych momentów, które pojawiają się zawsze i wszędzie, więcej było jednak chwil szczęścia w pracy nad „Romą”. Czasem wszystko układało się niemal samoistnie - wystarczyło tylko na kilka tygodni czy miesięcy odłożyć utwór, z którego początkowo nie byliśmy zadowoleni.
- Już przy okazji poprzedniej płyty Sorry Boys mówiłaś, że producent Marek Dziedzic stał się niemal szóstym członkiem zespołu. To dlatego pracował z Wami również nad „Romą”?
- Tak. Ten wybór był naturalny. I tym razem Marek miał duży udział w płycie. Zajął się nie tylko produkcją, ale zrealizował także nagrania wszystkich instrumentów i głosów. Nasza współpraca jest żywa, jesteśmy wymagający od siebie nawzajem. Stale szukamy nowych rozwiązań, dlatego ta kooperacja jest inspirująca dla obu stron.
- Największą nowinką z „Romy” jest nuta kurpiowskiego folkloru w utworze „Wracam”. Skąd ten pomysł?
- Inspiracje, które doprowadziły do powstania „Romy” przyrównałabym do pudełeczka ze „skarbami”, w którym trzyma się pamiątki z różnych okresów życia. Jednym z takich „skarbów” jest tradycyjna pieśń kurpiowska w wykonaniu Apolonii Nowak. Poznałam jej twórczość kilkanaście lat temu, dzięki płycie „Zaświeć Niesiądzu” zespołu instrumentów dawnych Ars Nova, na której zaśpiewała. Śpiew kurpiowski okazał się bardzo mi bliski i głęboko zapadł mi w duszę.
- To dlatego, że pochodzisz tego regionu?
- Nie do końca. Ta tradycja nie była częścią mojego dorastania. Ale moja rodzina ze strony babci mieszka w tamtych stronach. Być może w mojej krwi nadal krążą gdzieś echa tego śpiewu i powrócił on do mnie, kiedy pisałam „Wracam”. Zamarzyłam, żeby zaśpiewała go swoim białym głosem Apolonia Nowak.
- Trudno było ją namówić?
- Nagraliśmy wersję demo utworu „Wracam” i pojechaliśmy z Tomkiem na koncert Apolonii Nowak. Przywitaliśmy się i opowiedzieliśmy o naszej fascynacji jej twórczością. Na koniec przekazaliśmy pani Apolonii demo z długim listem, w którym pisałam o inspiracji, którą zawdzięczam jej przy powstawaniu piosenki „Wracam”. Po kilku dniach zadzwonił telefon - i okazało się, że piosenka bardzo spodobała się pani Apolonii. Tydzień później przyjechała do studia i nagrała swoją partię. Zaśpiewała też z nami na Warsaw Orange Festival i wystąpiła w teledysku do „Wracam”.
- Kolejnym „skarbem” z kręgu Twoich inspiracji jest gospel.
- Bardzo lubię wielogłosowe wokalne harmonie. Dlatego zaprosiliśmy warszawski chór Soul Connection Gospel Group na kilka koncertów z trasy promującej płytę „Vulcano”, a potem na występ w kościele podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Nasze drogi przeplatały się od lat: dzieliliśmy przez pewien czas salę prób i bywaliśmy na swoich koncertach. W końcu szczęśliwie doszło do bliższej współpracy. Podczas występu na festiwalu Tauron Nowa Muzyka, chór zaśpiewał piękną tradycyjną pieśń gospel „I’m Gonna Wait On The Lord”. Skradła mi ona serce - i napisałam jej dalszą część. To właśnie utwór „Lord”, który trafił na „Romę”.
- To wszystko sprawia, że na Waszej nowej płycie wyraźnie zaznacza się wątek metafizyczny.
- Mistycyzm zawsze mnie fascynował. To, że jest to bardziej odczuwalne na „Romie”, wpisuje się być może w szerszy trend polegający na powrocie do duchowości. Jesteśmy zmęczeni konsumpcjonizmem, życiem tylko ciałem. I przypominamy sobie, że poza ciałem, mamy też ducha. A on też potrzebuje być karmiony i trzeba go ćwiczyć, jak mięsień, żeby nie zanikł.
- Przez to, że „Roma” zawiera niezwykle bogato zaaranżowane piosenki, zbliżyliście się na tej płycie do art rocka. Nie obawiacie się, że idąc dalej tym tropem możecie popaść w patos czy pretensjonalność?
- Zdajemy się na swój gust i intuicję - ale mamy też swojego suprvisora, czyli producenta, który jest bardzo czuły na wszelkie zawahania w kierunku konkretnego gatunku muzycznego. Dlatego w moim odczuciu wszystko mieści się w granicach naszego świata, który zwyczajnie poszerzamy z każdą płytą, bo każdy z nas jest osobą łaknącą nowego. Szukamy nowych inspiracji, poznajemy nowe instrumenty. Na tej płycie dużą rolę odegrała na przykład mandolina, w której brzmieniu zakochał się ostatnio Tomek. Pojawiła się też fisharmonia, jest dużo fortepianu, bo w domu mamy pianino. To wszystko kumuluje się i znajduje swoje ujście w postaci piosenek otwartych na różne gatunki.
Rozmawiał Paweł Gzyl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?