Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młody człowiek zawsze chce więcej niż może

Urszula Wolak
Fot. Mikołaj Nowacki
Nominowany do Oscara operator Sławomir Idziak opowiada o ciężkiej doli debiutanta i współpracy z Natalie Portman.

Debiutujący w konkursie "Wytyczanie drogi" na festiwalu PKO Off Camera, który rozpoczyna się 1 i potrwa do 10 maja, powinni już drżeć ze strachu?
A dlaczego?

Oceniać ich w końcu będzie niezwykle doświadczony operator, który zdobył uznanie nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Nie muszą się niczego bać, bo tym, czym zajmuję się dziś jest właśnie opieka nad młodymi filmowcami.

Skąd wzięła się ta potrzeba?
Wychowałem się w komunistycznych Katowicach. Polska w tamtym okresie była bardzo podzielona. Różnica między moim rodzinnym miastem a Warszawą była taka jak między Nowym Jorkiem a Pcimiem Dolnym. A Polskę od świata dzieliła żelazna kurtyna. Z doświadczenia wiem więc, jak trudno było, a teraz chyba jeszcze trudniej, przebić się przez ten szklany sufit; zadebiutować, zaistnieć na rynku. W Polsce mamy w tej chwili szesnaście instytucji edukacyjnych, kształcących filmowców, a na festiwalu w Gdyni pokazywane jest co roku kilkanaście filmów.

Do czego się to sprowadza?
Do tego, że rzesza ludzi stara się co rok o te same pieniądze. Dochodzi do tego, że dziś debiutujący artysta ma zwykle czterdzieści parę lat. Statystycznie więc marnuje paręnaście lat życia, by wreszcie zadebiutować. Dlatego jestem zdecydowanym sympatykiem młodego kina. Nie tylko jednak mój głos będzie liczył się w konkursie "Wytyczanie drogi". Jury to przede wszystkim zespół. Nasz werdykt będzie wypadkową wielu indywidualnych preferencji i gustów.

Jak widzi Pan swoją rolę?
Będziemy zastanawiać się, komu z tych młodych ludzi, którzy przedstawią swoje projekty, najzwyczajniej w świecie pomóc. Wygrana w konkursie "Wytyczanie drogi" nie jest bowiem tylko kwestią prestiżu. Festiwal daje mu bowiem także pieniądze.

Sto tysięcy dolarów to dużo dla współczesnego filmowca?
To prawie pół miliona złotych i jeżeli będzie się oszczędnym, można za tę kwotę wyprodukować fabularne dzieło. Skromne, małe - ale zawsze film. Dlatego festiwal PKO Off Camera należy wspierać ze wszystkich sił. Czuję się zaszczycony, że będę mógł w tym roku przewodniczyć jury "Wytyczanie drogi". Moja rola na pewno nie będzie się sprowadzała do funkcji groźnego sędziego, patrzącego z dystansu własnych osiągnięć. Wręcz przeciwnie, staram się zawsze ubrać w buty tych, którzy dopiero startują, przebijają szklany sufit. Staram się być ich przyjacielem, a nie akademickim profesorem, który za chwilę postawi im dwóję za źle odrobione zadanie i chłodnym głosem powiedzieć: "Następny proszę". Jestem od tego daleki.

Myśli Pan, że udział debiutanta w festiwalu jest dziś dobrą drogą, tą, którą na początku powinien obrać?
Dodałbym do tego jeszcze: jedyna droga. Każdy produkt, który dziś powstaje; od kostki mydła po filmowe dzieło, wymaga promocji. Szanse na tym polu nie są jednak równe. Twórca z Albanii, który zrealizował obraz w swoim regionie, ma szansę trafić do kin na świecie tylko poprzez udział w festiwalach. Zaistnieje bowiem w szerokiej świadomości, tylko wtedy, jeżeli zostanie tam dostrzeżony. To dla niego również darmowa promocja.

A jak jest w Stanach Zjednoczonych?
Amerykańskie produkcje mają za sobą milionowe bud-żety przeznaczane na promocję. Jerry Bruckheimer, który wyprodukował między innymi "Piratów z Karaibów", zwraca uwagę, że każdy dolar zainwestowany w produkcję filmową jest dolarem straconym, a każdy dolar zainwestowany w promocję filmu jest zawsze dolarem zyskanym. Na tym polega filozofia robienia filmów w USA.

Nowe media, takie jak internetowy YouTube, są pomocne?
Młody twórca, pokazując tam swój film, trafia dziś do czarnej dziury. To tak jakby wrzucić na horyzont jedną gwiazdę pomiędzy miliony innych. Może znajdą się jakieś wyjątki, ale generalnie taka metoda rzadko zwraca uwagę świata na film. Festiwale są lepszą drogą.

Czym na tle innych festiwali odróżnia się PKO Off Camera?
Dzięki organizatorom udaje się sprowadzić do Krakowa świetne filmy, gwiazdy, ale także cały polski biznes. To nie jest wyłącznie festiwal dżinsów i podkoszulek. To wydarzenie, w którym uczestniczą poważni inwestorzy, gotowi zainwestować naprawdę duże pieniądze w projekt, który przyciągnie ich uwagę. To jedna ze szczelin, która istnieje w, wspomnianym już przeze mnie, szklanym suficie. Obok możliwości zwrócenia na siebie uwagi, jaką daje PKO Off Camera, można spotkać kogoś, kto zechce zainwestować w młodego filmowca.

Atmosfera Krakowa sprzyja takim działaniom?
Co roku organizuję w tym mieście warsztaty Film Spring Open i wiem, że Kraków jako jedyne miasto nie tylko w Polsce, ale i w Europie nie zostało pozbawione duchowego pierwiastka. Billboardy i reklamy nie zdołały tu zakryć tradycji i metafizyki. To miejsce, w którym zadajemy sobie pytania o sens naszego życia, gdziekolwiek poruszamy się w Krakowie. To także wspaniałe miejsce dla festiwalu. Miasto artystów, to się czuje.

Czy pod szklanym sufitem, o którym Pan opowiada, kryje się także hermetyczne środowisko filmowców, nieprzyjazne dla debiutantów?
Hermetyzm nie jest największym problemem. Większe zło narodowej kinematografii, nie tylko naszej, ale i europejskiej, wyrządzają krytycy i dziennikarze piszący o filmach.

Co ma Pan na myśli?
Te złośliwości, które są kierowane pod adresem młodych ludzi, to znęcanie się w recenzjach , o nieprawdopodobnej sile rażenia - to bardzo szkodliwe zjawisko. Mam poczucie, że ci recenzenci są prawdopodobnie niespełnionymi artystami wyładowującymi się na innych, którzy zaryzykowali wiele, by opowiedzieć własną historię.

Takie prawo krytyka, nie sądzi Pan?
Wszystko byłoby w porządku, gdyby ci sami krytycy stosowali ten sam rodzaj jadu w stosunku na przykład do wielkich amerykańskich produkcji.

Może te filmy są po prostu lepsze i dlatego spotykają się z uznaniem krytyki.
Trzeba pamiętać, że studyjne dzieła, które do nas trafiają, są efektem porządnej selekcji. W takim kraju jak Stany Zjednoczone powstaje około dwóch tysięcy filmów rocznie. My ich nie widzimy. Często u krytyków jest brak zrozumienia, że polska kinematografia jest naszym wspólnym interesem. Na szczęście polskie kino ma się w ostatnim czasie dobrze, o czym świadczy sukces Pawła Pawlikowskiego, którego "Ida" otrzymała Oscara.

Ta polskość twórcy w wielu budzi wątpliwości.
No tak… Agnieszka Holland zwróciła uwagę, że po Oscara sięgnął Polak wychowany i wykształcony w Wielkiej Brytanii, związany też z brytyjską kinematografią. Pamiętam jego film "Lato miłości" (wyprodukowany w Wielkiej Brytanii), który niejednego widza wpędził w konsternację. Pewnie, gdyby powstał u nas, zostałby przez krytyków zmiażdżony, a na wyspach uhonorowano go tamtejszą narodową nagrodą - BAFTA. Młody człowiek naprawdę ma pod górę. Jeżeli ktoś w swoim życiu zdecydował, że poświęci dwadzieścia, a nawet trzydzieści lat swojego życia, by zadebiutować, musi być porządnie zdeterminowany. Trzeba przecież gdzieś po drodze pracować, założyć rodzinę i na nią zarabiać. Mam olbrzymią sympatię do ludzi, którzy często za własne pieniądze realizują filmy, tak jak na przykład Tomasz Wasilewski, który zrobił "W sypialni" za 85 tys. zł, które wyciągnął z własnej kieszeni. To przykre jak często determinacja młodego człowieka spotyka się ze złośliwym atakiem krytyki.

Debiut w Pańskim przypadku także wiązał się poczuciem podejmowania ryzyka?
Tak, ale taki już mam charakter. Nie boję się ryzykować. Twórcza świadomość o tym, że nagle odpowiadamy za los innych, pieniądze, które ktoś w nas zainwestował, jest na głowie ciężarkiem.

Kiedyś robił Pan trzy filmy rocznie, dziś nie ciągnie już tak Pana na plan. Dlaczego?
To prawda. Pewnie już ta intensywność pracy mi się nie powtórzy. Mam poczucie, że przez swoje zaangażowanie w realizację filmów, wiele w życiu straciłem. W ciągłych rozjazdach, mieszkałem właściwie na planie, nie towarzyszyłem córce w najważniejszych momentach jej życia. Już tego nie chcę.

Natalie Portman udało się jednak namówić Pana do współpracy przy jej pełnometrażowym, reżyserskim debiucie "A Tale of Love and Darkness".
Przystąpienie do współpracy z hollywoodzką gwiazdą, która jednocześnie podchodzi do swej pozycji z ogromnym dystansem, był w moim życiu momentem niezwykle znaczącym. Po wielu latach pracy z doświadczonymi reżyserami zetknąłem się bowiem z reżyserką debiutantką. Nie tylko go reżyserowała, ale też napisała i była producentką obrazu, zdobywając na niego pieniądze. Znalazłem się na planie w związku z osobistymi fascynacjami Portman filmami Krzysztofa Kieślowskiego.

Jakie to było dla Pana doświadczenie?
Wyjątkowe. Mam córkę w wieku Natalie Portman, która jest doktorem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Marzyłem kiedyś, by została filmowcem. I nagle stykam się na planie z Natalie, która ma podobną do mojej córki wrażliwość i potencjał intelektualny. Podszedłem więc do tej współpracy z pozycji człowieka, który doskonale zna pułapki debiutu, z drugiej strony wiedziałem też, że nie mogę odgrywać roli profesora i mentora, bo do niczego nas to nie doprowadzi. Nie chciałem być natrętny. Usiłowałem więc zabezpieczyć ją, nie naruszając równocześnie jej artystycznej integralności. Wiedząc, że młody człowiek zawsze chce więcej niż może, starałem się stworzyć takie relacje na planie, by Natalie Portman miała jak największe poczucie wolności. Nie krytykowałem jej chęci eksperymentowania, ale sugerowałem zawsze, by "rozwijać siatkę", która pozwoli jej bezpiecznie wylądować.

Rozmawiała: Urszula Wolak

Sławomir Idziak: ur. 25 stycznia 1945 w Katowicach - polski operator filmowy, reżyser, scenarzysta filmowy, Współpracował z polskimi filmowcami, takimi jak K. Kieślowski, J. kawalerowicz, A. Wajda czy K. Zanussi. W latach 90. zaczął pracować w USA.W 2002 był nominowany do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za zdjęcia do filmu "Helikopter w ogniu", sfilmował też "Harry'ego Pottera i zakon feniksa".

Magazyn Magnes

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski