Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młody gniewny grafik ma pomysły na upiększenie polskich miast

Monika Jagiełło
Tomasz Tobys wierzy w siłę estetyki
Tomasz Tobys wierzy w siłę estetyki Fot. Andrzej Banaś
Projektowanie. Strona Tomasza Tobysa o nazwie „Grafik płakał, jak projektował” to przebój Internetu. Oprócz żartów z kiepskich projektów autorowi przyświecała jednak głębsza myśl: potrzeba edukacji wizualnej Polaków. Wierzy, że wokół może być bardziej estetycznie

Tobys mimo młodego wieku ma już doświadczenie i opinię "człowieka wyjątkowo upartego". Pracuje od siedmiu lat w branży reklamowej. Od trzech lat jest jej kierownikiem agencji reklamowej.

Moja praca polega na tym, żeby mówić ludziom, że ich pomysły na grafikę są z reguły złe. To jedna z niewielu branż, gdzie mówi się otwarcie, że to klient nie ma racji. Ale to nie wystarczy. Projektant musi klienta do swojej racji przekonać – tłumaczy Tobys. Jeśli grafikowi się to nie uda, to będzie "płakał przy projektowaniu", co niestety zdarza się często. Stąd pomysł na stronę. A nazwa? Wzięła się od sloganu "Niemiec płakał, jak sprzedawał".

- To takie prześmiewcze spojrzenie na cwanego sprzedawcę samochodów z Polski, który usiłuje nam upchnąć najgorszy złom
zachwalając, że jest przecież sprowadzony z Niemiec – wyjaśnia Tobys. Młody grafik szybko zaadaptował hasło na swoje potrzeby. Strona pojawiła się rok temu na Facebooku. Dziś fanpage "Grafik płakał jak projektował" lubi prawie 160 tys. osób. Pojawiła się też osobna strona internetowa (www.gpjp.pl), która działa podobnie, jak Kwejk.pl. Można na niej znaleźć wybór "projektów niegodnych polecenia". Zabawna forma pozwala na swobodną komunikację. To sprawiło, że ludzie ochoczo się zaangażowali i zaczęli przysyłać masę zdjęć.

Pod otoczką żartu kryje się jednak poczucie pewnej misji. Strona to zbiór najgorszych estetycznie wartości. Zbieramy je po to, żeby ludzie mogli wyrobić sobie zdanie, co jest estetyczne a co nie – podkreśla Tobys. Czasem na stronę trafiają plakaty charytatywnych akcji na rzecz chorych dzieci, co wywołuje falę krytyki. Tobysowi zarzuca się wtedy nieetyczność. Grafik wyjaśnia jednak, że jeśli pracę wykonuje się za darmo, to musi ona spełniać estetyczne standardy, jak każdy inny projekt.
Sam wykonywałem plakaty na takie cele. Wierzę, że co druga dobra agencja w Polsce nieodpłatnie zaoferuje swoją pomoc. Można działać charytatywnie i estetycznie. Efekt takiej zbiórki może być dzięki temu skuteczniejszy – mówi. Wspomina też o plakatach wyborczych niektórych kandydatów. Zdarza się, że część z nich jest projektowana źle z premedytacją.
Przysyłano do nas projekty z pytaniem czy udało się "spełnić najgorsze kryteria" i mogą liczyć na publikację na stronie. Ludzie chcieli w ten przewrotny sposób się wypromować – wspomina Tobys.

Tobys to też pomysłodawca bardziej branżowego dziennika internetowego „FONT nie czcionka!” (www.fontnieczcionka.pl).To miejsce rzeczowych debat o projektowaniu, które na Facebooku śledzi kilkadziesiąt tysięcy osób. Kiedy w młodym grafiku pojawiła się myśl, że może coś zrobić, żeby wokół było bardziej estetycznie? Wspomina, że kiedy studiował socjologię na Uniwersytecie Śląskim, wysiadając z pociągu na starym katowickim dworcu w słuchawkach często słyszał utwór "Polska" grupy Kult. Wers "jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy" oddawał to, co widział wokół siebie. Wie, że mogłoby być inaczej, gdyby w Polsce nie zaniedbywano edukacji wizualnej.

- Wszyscy o tym problemie wiedzą, ale mało kto uznaje go za poważny. Lekcje sztuki i wiedzy o niej traktowane są w szkołach jako przerywnik między biologią czy matematyką. Później jest tylko gorzej. Edukacji wizualnej na uczelniach na kierunkach
ścisłych i humanistycznych właściwie brak – zauważa. Czym jest właściwie edukacja wizualna?

Nazwa brzmi dość górnolotnie, ale w istocie jej sens jest bardzo prosty. Dużo ludzi myli jednak estetykę z kwestią gustu. Jak zauważa grafik, estetyczny powinien być każdy przedmiot wokół nas. Krzesło, na którym siedzę może mi się nie podobać, ale jego estetyczność to inna kategoria. Jeśli jest estetyczne, może funkcjonować w przestrzeni publicznej, a mojemu gustowi nic do tego – kwituje. Mylenia obu kategorii najwyraźniej nie brak, bo grafik zwraca uwagę, że Polska jak długa i szeroka, wciąż lubuje się w pstrokaciźnie.

To nasz duży problem. Zaczyna się już na szczeblu ministerialnym. Nie każdy wie, że każde polskie ministerstwo ma zupełnie odmienną szatę graficzną. Wystarczy spojrzeć na identyfikację wizualną Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Holandii żeby przekonać się, że wiele państw ma tę symbolikę ustandaryzowaną – wyjaśnia. Podobna niespójność dotyczy szaty wizualnej polskich miast, publicznej telewizji i radia.

Nie ma nic złego w tym, że BBC ujednoliciło wizualną identyfikację swoich kanałów. W Polsce jedynie kanały radia ogólnokrajowego mają zbliżony do siebie wygląd, ale radia regionalne już nic ze sobą nie łączy. Niedawno padło dużo pozytywnych słów na temat nowego logo Radia Kraków. I słusznie, bo jest czytelne i proste. Cemu Czemu pozostałe
radia nie mogłyby pójść tym tropem? Przecież nie konkurują ze sobą – zastanawia się.

Od roku Tobys mieszka w Krakowie. Jak mówi, jest wiecznym studentem, więc przyjechał tu studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przyznaje jednak, że nie przepadał za Krakowem.

- Patrzyłem na miasto bardzo stereotypowo: Rynek, Stare Miasto i tabun głośnych turystów. Pochodzę z Bielska, w którym zachowała się podobna, galicyjska tkanka architektoniczna, więc byłem uodporniony na turystyczny urok Krakowa. Kiedy poznałem miasto lepiej i zobaczyłem ciekawe, poprzemysłowe miejsca, jak Zabłocie, mój stosunek się zmienił – wspomina.

Z czym dziś kojarzy mu się Kraków? - Powinien mi się kojarzyć z niebieskim i białym kolorem, bo to kolory miasta. Identyfikacja miejska w Krakowie jednak nie funkcjonuje, jak należy. Siatka topograficzna jest przez mieszkańców Krakowa opanowana fantastycznie. Spójny system identyfikacji miejskiej potrzebny jest jednak tym, którzy tej topograficznej wiedzy nie mają – mówi. Tu Tobys wymienia kolory autobusów i tramwajów, przystanków, tablic ulic, które nie są ustandaryzowane. Wspomina, jak idąc ulicą Sienkiewicza niedaleko alei Trzech Wieszczy naliczył kilkanaście różnych formatów tabliczek z numerem ulicy.

- Za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego w Warszawie, miasto oddało Łodzi za darmo swoją identyfikację wizualną. Dziś oba miasta mają taką samą. Jest prosta i czytelna, estetyczna – mówi. Tobys podkreśla, ze projektanci nie mogą wchodzić w kłótnię z tkanką miasta i jej charakterem. Mają nie przeszkadzać, szczególnie w zabytkowym centrum miasta. Dobrym pomysłem jest według niego wspólna identyfikacja wizualna dla polskich miast.

- Jeśli już pozwalać, żeby miasta miały osobną graficzną szatę, to niech będzie w tym konsekwencja. Pamiętajmy, że każdy kto przyjedzie do naszego miasta z zewnątrz nie będzie się w nim tak łatwo odnajdywał, jak my – mówi. Za modelowy przykład "miejskiej samowolki" podaje jednak Warszawę, gdzie czynna od niedawna nowa nitka metra ma inną identyfikację wizualną, niż pierwsza linia. Projektant zaproponował zaporową sumę, a miasto zaniedbało sprawę wykupu praw autorskich do identyfikacji wizualnej pierwszej nitki.

Tobys zauważa też, że niedobrze jest, że w Krakowie funkcjonują obok siebie stare i nowe logo miasta. Według niego stare logo oddawało klimat Krakowa i można było je nieco unowocześnić. Nowe powstało na bazie dostępnego kroju pisma. Projektant lekko ją zmodyfikował i dodał kolory. Efekt w ogóle nie oddaje charakteru miasta. W wypadku Krakowa to bardzo ważne.

- Miasto może kupić jakiś font. Czemu nie wykorzystać ludzi z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych? Mogliby przygotować krój pisma dla miasta – mówi. Nie przekonuje go też wplatanie w miejską tkankę budynków nowoczesnych na siłę. Kolorystyka i wzornictwo, jakie zastosowano w przypadku Centrum Kongresowego nie pasują do Krakowa. Miasto traci charakter takimi projektami – mówi.

Identyfikacja miejska jest istotna z jeszcze innego powodu. To za jej pomocą reklamuje się miasto. Ta musi być spójna nie tylko podczas promocji "na zewnątrz". Jeśli Kraków zdecydowałby się dziś usunąć reklamy z przestrzeni miejskiej, to miałby według Tobysa duży problem. Dopóki system identyfikacji miejskiej nie działa jak powinien, to reklamy zastępują ten system.

- Nie każdy używa GPS, a tablice reklamowe pomagają odnaleźć ludziom niektóre obiekty. Miasto musi przygotować ustandaryzowane nośniki reklam i zaoferować ich przestrzeń reklamodawcom. Ci będą wówczas reklamować się tylko na warunkach miasta, z korzyścią dla kasy miejskiej i bez szpecenia przestrzeni publicznej – kwituje grafik. Dziś Tobys swój czas dzieli między pracę, studia, prowadzenie portali i wykłady. Te ostatnie wykonuje nieodpłatnie.

- To moja działalność non profit. Działalność w przestrzeni społecznej, z którą mamy coraz większy problem. Jest jej coraz mniej, a to, co dotychczas było ogólnodostępne zostaje sprywatyzowane. Trzeba działać – kończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski