Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mnich zakochany w Tyńcu

Małgorzata Iskra
Ojciec Leon dla każdego znajdzie dobre słowo, nie ma też w zwyczaju nikogo pouczać, czy nawracać. Dlatego ludzie do niego lgną
Ojciec Leon dla każdego znajdzie dobre słowo, nie ma też w zwyczaju nikogo pouczać, czy nawracać. Dlatego ludzie do niego lgną FOT. ANNA KACZMARZ
Osobowość. Ojca Leona kochają młodzi i starzy, wierzący i niewierzący. Zapracowany benedyktyn kończy 85 lat.

Któż nie zna ojca Leona Knabita, radosnego mnicha, który tak bardzo odbiega od wyobrażeń o osobie duchownej. Za kilka dni, 26 grudnia, kończy on 85 lat i wciąż zadziwia ogromną aktywnością, a gdzie tylko się pojawi, wzbudza sympatię.

Pewnie dlatego, że dla każdego znajdzie dobre słowo, nie ma też w zwyczaju nikogo pouczać, czy nawracać. Po prostu kocha ludzi.

Ojciec Leon i żyrafa

A ludzie do tynieckiego benedyktyna lgną. Paweł Zuchnie­wicz, autor wydanej właśnie przez Znak biografii ojca Leona pt. „Zakochany mnich”, opowiada, że w pociągu relacji Warszawa-Kraków, którym podróżowali razem, już po kwadransie ojciec Leon rozruszał cały przedział. I tak jest wszędzie, gdzie się pojawia.

Ma duże poczucie humoru i, w przeciwieństwie do wielu duchownych, spory dystans do siebie. Nie tylko wtedy, gdy – nawiązując do swej postury – żartuje, że „Pan Bóg jest dowcipny, każdy się przekona, bo stworzył żyrafę i Ojca Leona”.

Chociaż benedyktyn bardzo często gościł w mediach, jego popularność nie bierze się z występów telewizyjnych, ani z powodu udzielanych wywiadów. To następstwo spotkań z ludźmi, którzy potrafili docenić mądrość i urok mnicha. Na przykład gdy prezentował telewidzom stary klasztor w Lubiniu, ludzie z telewizji dostrzegli jego medialny talent.

Zaczął więc prowadzić talk-show „Ojciec Leon zaprasza”, a potem brał udział w kolejnych programach. Łatwość, z jaką przychodziły mu publiczne występy, została również wykorzystana podczas pielgrzymek Jana Pawła II do Polski – ojciec Leon został komentatorem kilku papieskich mszy, począwszy od tej pierwszej z 1979 roku odprawionej na krakowskich Błoniach.

– Jestem zakonnikiem. Szczycę się tym, że niczego swoim przełożonym nie odmówiłem. I dobrze na tym wyszedłem – powiada. Nawet oddelegowanie z Tyńca do Lubinia, gdzie trzeba było reaktywować klasztor, przyjął bez sprzeciwu. Choć z zastrzeżeniem, że się do tego nie nadaje. Na co od tynieckiego przeora usłyszał pytanie: – A ja się nadaję?

I cóż miał na to – solidaryzując się z nim – odpowiedzieć?

Żmudzin z Siedlec

Ojciec Leon urodził się jako Stefan. Ze strony tatusia (o rodzicach mówi zawsze ciepło, w zdrobnieniach) rodzina pochodziła z terenów dzisiejszej Łotwy. Może to widać? Żartuje, że gdy go ujrzał pewien kameduła, od razu nazwał kurlandzkim typem.

Jednak dzieciństwo i młodość spędził Stefan znacznie bliżej: w Mał­kini i Siedlcach. Poznał grozę wojny, doświadczył utraty ojca, którego Niemcy zgładzili na Pawiaku za konspirację w AK, dowiedział się, co to niedostatek, bo przecież wdowa musiała utrzymać kilkuosobową rodzinę.

Podczas wojny chodził na komplety i już wtedy pojawiła się myśl o wstąpieniu do seminarium, której tatuś był niechętny. Po wojnie jednak religijny Stefan, który bynajmniej nie unikał towarzystwa dziewcząt, po wielu przemyśleniach i rozmowach z duchownymi zdecydował się zostać księdzem.

– Z powołaniem jest jak z GPS-em. Jest w nim program według którego idziemy. Ty masz być mnichem. Ty księdzem. Ty małżonkiem – mówił swemu biografowi przed rokiem, w 60-lecie święceń kapłańskich.

Swej decyzji nie żałował, a zdjęcia szkolnych sympatii przechowuje. Przy czym plotki o nieślubnym dziecku, na które jakoby posyłał do Siedlec alimenty, niezmiernie go bawiły. Bo oto jako młody ksiądz, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, po prostu spłacał dług zaciągnięty podczas okupacji u gospodyni, której Knabitowie nie mieli z czego płacić za mieszkanie.

Z seminaryjnych czasów Stefan Knabit szczególnie ciepło wspomina biskupa Ignacego Świrskiego, erudytę i dobrego człowieka, nazywanego przez alumnów Papą. Jednak już podczas nauki w seminarium pojawiła się u Stefana wątpliwość, czy aby nie bliższa jest mu idea benedyktyńska. Biskup od tego odwodził ze względu na słaby stan zdrowia i nawet wysłał podopiecznego na kurację oraz posługę duszpasterską na Podhale. Dopiero wyleczony ks. Stefan Knabit dostał zgodę na zostanie zakonnikiem.

W rozjazdach

I tak narodził się ojciec Leon – mnich zakochany w Bogu, Tyńcu i śpiewie, który miał szczęście poznać w opactwie wielu wspaniałych braci, ale i... tajnego współpracownika SB.

Wśród postaci szlachetnych i mężnych wymienia ojca Piotra Rostworowskiego, który przechodził linię frontu, by wyspowiadać ludzi na wsi, czy ukrywał uciekinierów z Czechosłowacji, co przypłacił więzieniem.

Gdy ks. Knabit wstępował do benedyktynów, ojciec Rostworowski był przeorem w Tyńcu – w przyszłości ojciec Leon został jego następcą. Wcześniej jednak sprawował inne obowiązki: przez pewien czas był proboszczem miejscowej parafii, co – jak z pokorą wyznaje – musiało prowadzić do pewnych zaniedbań i zabawnych sytuacji.

Ojciec Leon żartobliwie wspomina (i przechowuje) dyscyplinujące karteczki od opata Placyda Galińskiego: „Przy najbliższej okazji proszę w czasie komplety poklęczeć sobie za pozostawienie przez cały dzień celi w TAKIM stanie! Starokawalerstwa (przedwczesnego) tolerować nie mogę”. Bałagan w celi nie był jednorazowym występkiem ojca Leona.

Pamięta, że gdy pod jego nieobecność w tynieckiej celi przebierał się Jan Paweł II, papieskie szaty zastał potem równiutko ułożone, a swoje porozrzucane po pomieszczeniu. Jednak w żadnej z rozmów z papieżem – a było ich wiele – nie usłyszał słowa przygany.

Znajomość – kolejno – z księdzem, biskupem, kardynałem i papieżem Wojtyłą była czymś szczególnym w życiu ojca Leona. Towarzyszyła jej bogata korespondencja i częste odwiedziny w Watykanie, o których mnich barwnie opowiada. Testament Wojtyły odczytał w słowach: „Kto wytrwa do końca, będzie zbawiony” – i ojciec Knabit trwa.

Dziś nie tak łatwo zastać 85-latka w klasztorze, bo sporo podróżuje. Prowadzi rekolekcje, spotyka się z czytelnikami swoich książek, a wiele ich już napisał. Ciągle w rozjazdach. I jeszcze znajduje czas na pisanie bloga – mało tego, został blogerem 2011 roku, choć nie rozpowszechniał wieści rodem z Pudelka, a treści ewangeliczne.

Pisze felietony. I spotkania w Tyńcu nikomu nie odmówi. Tak rozumie ojciec Leon benedyktyńskie credo: ora et labora. I nie może się nadziwić, że on, człowiek słabego zdrowia, dociągnął w dobrej kondycji sędziwego wieku. Kluczem tu pewnie optymizm.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski