Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moda była formą ucieczki od szarości

Zuzanna Wierus
Fot. Bartek Syta
Aleksandra Boćkowska o książce "To nie są Moje wielbłądy. Moda PRL-u" (wyd. Czarne 2015). Musiało minąć ponad 20 lat, żebyśmy chcieli do tej mody wracać.

Dlaczego zajęła się Pani akurat modą PRL, która w powszechnej opinii uchodzi za szarą i dość siermiężną?
Dlatego że w modzie interesuje mnie nie to, co ludzie noszą, ale dlaczego. To wydało mi się ciekawe. Kiedy czyta się wywiady z ówczesnymi gwiazdami, aktorami czy nawet dzienniki pisarzy z tamtej epoki, okazuje się, że wszyscy przywiązywali do ubrań bardzo wielką wagę.

Dlatego że były trudno dostępne.
Tak, dlatego że były trudno dostępne i że miały inne, obyczajowe wręcz znaczenie. To wszystko wydało mi się ciekawe i warte opisania. Pomysł na książkę wyszedł ze strony wydawnictwa, a kiedy zaczęłam nad nią pracować, nie chciałam powielać tych opowieści o modzie PRL, które już czytałam. Chciałam znaleźć nieopowiedziane dotąd historie. Ważne było też dla mnie, żeby zaakcentować w niej realia tamtych czasów.

Przygotowując się do napisania tej książki, przeprowadziła Pani wiele rozmów z osobami tworzącymi modę w PRL. Czy któraś z nich okazała się dla Pani szczególnie trudna?
Najtrudniejsza ze względu na swoją niedostępność była Barbara Hoff. Bardzo długo zabiegałam o rozmowę z nią i niewiele z tego wyszło. Rozmawiałam z nią wielokrotnie przez telefon, później się spotkałyśmy, ale nie chciała opowiadać o modzie, mimo że zajmowała się nią przez większą część swojego życia. Ona bardzo się od mody dystansuje, a poza tym uważa, że sama napisałaby o tym lepiej. Dobrze by było, gdyby napisała.

Moda bywała także narzędziem walki z ustrojem. Przynajmniej dla niektórych bohaterów Pani książki, np. dla Barbary Hoff właśnie.
Jej zależało na tym, by przeszczepiać tutaj europejską cywilizację, której moda jest częścią. To na pewno było jej misją. Dla innych moich bohaterów moda była formą ucieczki, jeszcze inni po prostu ją uwielbiali. Bywało oczywiście tak, że ubraniem manifestowano sprzeciw wobec systemu, natomiast trzeba pamiętać, że ci, którzy naprawdę z tym systemem walczyli, w ogóle nie zajmowali się ubraniami, nie przywiązywali do tego wagi.

Niektórzy opozycjoniści nosili jednak coś w rodzaju mundurka...
Tak, opozycjoniści zazwyczaj zakładali powyciągane swetry i sztruksy, ale nie sądzę, żeby to była jakaś forma sprzeciwu, tak po prostu było im najwygodniej. Jeśli ktoś próbował przekazać coś swoim ubiorem, zazwyczaj chodziło raczej o kwestie cywilizacyjne, obyczajowe, o próbę zamanifestowania normalności w trudnych czasach.

Wspominała Pani, że ludzie w PRL byli spragnieni ubrań z Zachodu. A okazuje się, że peerelowska moda wcale taka zupełnie polska nie była...
Była wzorowana na paryskich trendach, ale jednak przykrojona do socjalistycznych norm. Nawet to, co nie było spóźnione wobec mody, miało polskie metki - Hofflandu czy nawet niewielkich spółdzielni z małych miasteczek. Po 1989 roku przed Polakami otworzyły się zupełnie nowe możliwości w różnych dziedzinach. Moda była jedną z nich. Wtedy pozbywaliśmy się wszystkiego, co było związane z tamtym ustrojem, musiało minąć ponad 20 lat, żebyśmy chcieli do tego wracać. Pewnie potrzebny był ten okres przejściowy, który pozwolił wyjść Polakom z traumy socjalizmu i oswoić to, co zachodnie, żeby móc na nowo docenić polskie dziedzictwo tamtych czasów.

A czy pokolenie ubierające się w sieciówkach mogłoby się czegoś nauczyć od peerelowskich elegantek?
W czasach PRL przykładano do strojów większą wagę, wiele z nich było szytych na zamówienie. Dziś ciuchy kupuje się w sieciówkach i wyrzuca, gdy się przetrą albo wyjdą z mody. Do żakietów nosi się trampki, a dress code'y obowiązują już chyba tylko w korporacjach i na Bardzo Bardzo Wielkich Galach. Czy to gorzej? Nie wiem. Na pewno szlachetniej jest dbać o to, co mamy, i nie wyrzucać ubrań po dwóch miesiącach. Ale gdy wsłuchać się w tak zwane miejskie trendy, widać powrót właśnie do dbałości, do szukania oryginalności. Modnie jest mieć rzeczy od polskiego projektanta, jeździć na targi, na których sprzedawane są ubrania małych polskich marek, bardzo dużo takich marek powstaje. Nie doszukiwałabym się w tym jednak związku z PRL, to raczej odpowiedź na zupełnie współczesny kryzys.

Ale mamy teraz modę na PRL. Co chwila otwierają się nowe sklepy specjalizujące się w sprzedaży gadżetów nawiązujących do tamtych czasów.
Rzeczywiście tak jest. Ja nie lubię sprowadzania PRL do gadżetów i do folkloru. Jedna z moich bohaterek Teresa Kuczyńska, współzałożycielka magazynu "Ty i ja", mówi, że trzeba pamiętać, że PRL to nie saturatory i juniorki, a opresyjny system polityczny. Dlatego starałam się w mojej książce obok mody opisać biografie jej twórców, przeważnie silnie splecione z historią.

Mimo że książka swoją oficjalną premierę miała dopiero przedwczoraj, już pojawiają się zarzuty, że jest Pani zbyt młoda, żeby pisać o modzie PRL i mieć o niej jakiekolwiek pojęcie...
To właściwie bardzo miły zarzut, wreszcie jestem na coś za młoda. Mówiąc serio - zawsze, kiedy pisze się o czasach, których świadkowie wciąż żyją, naraża się na zarzut, że nic się nie rozumie z epoki. Moją opowieść splotłam z opowieści, dokumentów, materiałów archiwalnych, lektur. Czy i na ile wyważyłam racje i wyczułam realia - ocenę pozostawiam czytelnikom.

Czy wśród wielu zebranych przez Panią opowieści o ubraniach, znalazł się taki ciuch, którego historia szczególnie Panią urzekła?
Urzekło mnie przede wszystkim to, że moi bohaterowie tak dokładnie pamiętają swoje ubrania. Zresztą nie tylko bohaterowie - dotyczy to także osób, które spotykałam na swojej drodze podczas pisania tej książki. Kiedy mówiłam, o czym piszę, natychmiast uruchamiały się wspomnienia. Opowiadali mi np. o tym, jak jeździli po dżinsy na bazar do Rembertowa albo jak udało im się zdobyć fajny kapelusz. Czy jakieś ubranie zrobiło na mnie szczególne wrażenie? Jakbym miała coś wybrać z tego stosu ciuchów, o którym mi opowiedziano, wybrałabym prążkowany garnitur z lat 60. słynnego grafika Henryka Tomaszewskiego. Jego syn Filip Pągowski już po 1989 r. zabrał go ze sobą do Nowego Jorku i przez lata chadzał w nim na wszystkie ważniejsze przyjęcia. Ma go zresztą do tej pory, ale, jak mówi, w Warszawie nie ma w nim dokąd chodzić.

A jak ocenia Pani współczesny polski rynek modowy?
Nie jestem ekspertką od współczesnej mody. Pracuję jako redaktorka w magazynach, więc obserwuję ją poniekąd przez pryzmat tekstów, które redaguję. Widzę, że polska moda rozwija się i to jest naprawdę ciekawe i daje nadzieję. Oczywiście są zarzuty, że to jest słabe i "nie jak w Paryżu". Te porównania z zagranicą to polska bolączka na różnych polach, nawet pisarze stają się jakby lepsi, gdy zaczynają być tłumaczeni. Tak było zawsze i trudno od tego uciec. Stolicą mody pewnie Warszawa nigdy nie zostanie, ale też warto pamiętać, że wielka moda dzieje się w pięciu miastach na świecie. Byłoby fajnie, gdybyśmy cieszyli się z tego, co mamy, zamiast narzekać, że polscy projektanci nie tworzą takich rzeczy jak francuscy. Przecież nie muszą.

Magazyn Magnes

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski