Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Modły marabutów o zwrot Wilanowa

Redakcja
Dr Adam Krzysztof Rybiński - etnolog, afrykanista, wnuk hrabiego Adama Branickiego, ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie Fot. Anna Kaczmarz
Dr Adam Krzysztof Rybiński - etnolog, afrykanista, wnuk hrabiego Adama Branickiego, ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie Fot. Anna Kaczmarz
Co tak fascynującego jest w Afryce, że polski arystokrata, któremu powinna być znacznie bliższa sztuka i kultura cywilizacji zachodniej, wolał oddać się wędrówkom po pustyni i badaniom zgoła odmiennych od rodzimej społeczności?

Dr Adam Krzysztof Rybiński - etnolog, afrykanista, wnuk hrabiego Adama Branickiego, ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie Fot. Anna Kaczmarz

Z DR. ADAMEM KRZYSZTOFEM RYBIŃSKIM rozmawia Ewa Piłat

- Fascynowałem się Afryką od wczesnego dzieciństwa. Zawdzięczam to w dużej mierze mojej babci, czyli Buni (hrabina Beata Branicka z Potockich żona Adama Branickiego - przyp. red.), która nie tylko czytała mi "W pustyni i w puszczy", rozbudzając dziecięcą wyobraźnię, ale także opowiadała o wyprawach pradziadka Konstantego Branickiego, podróżnika i badacza. Efektem jego egzotycznych eskapad było tyle eksponatów, że w 1887 r. w Warszawie powstało Muzeum Przyrodnicze im. Branickich z unikatową, jedną z największych w Europie, kolekcją kolibrów. W muzeum królował lew własnoręcznie przez pradziadka upolowany na pustyni. Podróżnicze pasje nie były więc w naszej rodzinie obce.
- Gdyby nie został Pan etnografem, czym by się Pan zajmował?
- Pewnie historią sztuki. Urodziłem się przecież w historycznym Krakowie, dokąd uciekli po powstaniu warszawskim moi rodzice. Przekradali się z Warszawy pod zmienionymi nazwiskami, bowiem Braniccy byli poszukiwani przez Urząd Bezpieczeństwa. Najpierw aresztowani przez Niemców i osadzeni na Pawiaku, potem zostali zesłani przez władzę komunistyczną do Krasnogorska. Dziadek - Adam Branicki - to zesłanie przypłacił chorobą. Zmarł natychmiast po powrocie z Rosji. Babcia zamieszkała w małym mieszkaniu przy pl. Matejki w Krakowie. Nie miała bowiem prawa przebywać w pobliżu zabranego jej majątku w Wilanowie.
Bawiłem się pod Barbakanem. Dzięki znajomości wielu krakowskich profesorów rodzice dostali pracę przewodników po Wawelu. Spędzałem tam dużo czasu. Z dzieciństwa zapamiętałem różne wawelskie epizody - raz np. zasnąłem w niedostępnej dla zwiedzających komnacie. W łożu Zygmunta Augusta.
Jednak praca historyka sztuki skazałaby mnie na kontakt z Wilanowem, a ten pałac tkwi jak cierń w naszej rodzinie. Etnografia i zainteresowanie Afryką to była swego rodzaju ucieczka od bolesnych polskich problemów.
- Od swoich problemów nie uwolnił się Pan nawet w Afryce, a o zwrot pałacu w Wilanowie podobno modlą się afrykańscy marabuci.
- Kiedy trafiam do nowej społeczności, do nowej wioski w Afryce, staram się dowiedzieć jak najwięcej o jej mieszkańcach. Jednak także oni chcą, bym im o sobie opowiedział. W tradycyjnych społecznościach afrykańskich prawo własności jest bardzo szanowane. U nas mówi się o nim górnolotnie, że jest święte, ale to nic nie znaczy. Kiedy im opowiadam, jak pozbawiono moją rodzinę dorobku zgromadzonego przez kilkaset lat, nie potrafią tego zrozumieć. Tym - wydawałoby się - prymitywnym ludom w głowach się nie mieści, że można, ot, tak sobie, zabrać człowiekowi wszystko i nawet nie próbować z nim rozmawiać. Dlatego afrykańscy marabuci z własnej woli modlą się o uczciwą reprywatyzację w Polsce.
- Czy próbował Pan sprawdzać kiedyś moc afrykańskiego czarownika?
- Sprawdzałem moc uzdrowiciela, kiedy byłem mocno przeziębiony. Poradził mi, abym, tak jak wojownicy z ludu Tuaregów, zwanych błękitnymi ludźmi, noszący charakterystyczne niebieskie turbany i zasłony na twarzach, założył taki zwój materiału na głowę. Rzeczywiście, przeziębienie ustąpiło, ale ja miałem granatowe policzki. Kiedy zdjąłem turban, odkryłem ponadto, że moje siwe włosy stały się... niebieskie. To z powodu indygo, którym farbuje się materiał. Wyglądałem jak Papa Smurf. Syn wstydził się ze mną pójść do hotelu. Skóra jakoś się domyła, ale włosy zostały w kolorze indygo. W samolocie do Paryża ani na chwilę nie zdjąłem czapki, ale i tak patrzono na mnie jak na dziwadło.
- O Tuaregach opowiada Pan z fascynacją i podziwem. Co Panu u nich szczególnie imponuje?
- Ludy pasterskie zamieszkujące zachodnią i północną Afrykę wciąż imponują mi swoim pojmowaniem honoru, szacunku i gościnności. Nie są to bezwartościowe słowa. Jeśli przyjmują gościa pod swój dach, to gotowi są go chronić nawet za cenę własnego życia.
Każda rodzina stoi własną historią. Potrafią wywieść swoje pochodzenie od zamierzchłych czasów. W Afryce mówi się o żywych przodkach. To ci, którzy żyją w pamięci potomnych. Ci, o których nie warto pamiętać, zostali cieniami. Odeszli w niebyt. Ta afrykańska filozofia ma wymiar ogólnoludzki. Dlatego bardzo mi zależy, aby moje dzieci poznały historię rodziny. Przekazuję im ją tak, jak mnie jej uczyła moja Bunia.
- Przez 19 lat Pan, w imieniu rodziny, chodził od urzędu do urzędu, od sądu do sądu, starając się odzyskać dobra stanowiące pamiątki rodzinne. Zapewniał Pan jednocześnie, że nie będzie się starał o odzyskanie skarbu najcenniejszego - pałacu w Wilanowie. Jednak w ubiegłym tygodniu zwrócił się Pan do wojewody mazowieckiego o uznanie za niezgodne z prawem zajęcie pałacu na podstawie dekretu o reformie rolnej i jego zwrot rodzinie Branickich. Dlaczego zmienił Pan zdanie i zdecydował się na tak radykalny krok?
- Przez te 19 lat wyobrażałem sobie, że w imieniu państwa ktoś zechce z nami rozmawiać. Myliłem się. Kiedy w 1990 r. wystąpiłem o zwrot pamiątek rodzinnych, podniósł się krzyk. Zaprotestowano w sprawie zwrotu zbioru dokumentów rodzinnych. Rzeczywiście, były tam bardzo cenne akta, listy Jana III Sobieskiego, nadania królewskie, dokumenty z okresu Sejmu Wielkiego, ale też prywatne listy mojej mamy i babci. Kto by się zgodził, aby udostępniać obcym prywatną, rodzinną korespondencję? Opowiadano, że chcemy zwrotu dokumentów stanowiących jedną trzecią Archiwów Akt Dawnych. W rzeczywistości chodziło o jedną ósmą. To jest różnica. Poza tym w rozmowach z archiwistami osiągnęliśmy kompromis. Chcieliśmy dokumenty oddać państwu w depozyt. Sąd uznał nasze prawo własności do tych dokumentów, ale stwierdził, że roszczenia się przedawniły. My się z tą opinią nie zgadzamy. Sąd II instancji nie wydał wyroku, dając stronom czas na zawarcie ugody. Byliśmy do niej gotowi, ale w ubiegłym tygodniu otrzymaliśmy pismo od ministra kultury, Bogdana Zdrojewskiego, który nie wyraził zgody na polubowne załatwienie sprawy. Uznał, że sprawa jest tak skomplikowana, że musi być rozstrzygnięta na drodze sądowej. Wracamy więc do sądu. Toczą się trzy sprawy dotyczące zwrotu części księgozbioru oraz pamiątek, m.in. obrazów i mebli mających wartość sentymentalną.
Do tej pory rzeczywiście nie braliśmy pod uwagę występowania o zwrot pałacu w Wilanowie. Jednak skoro nie ma po drugiej stronie ani trochę dobrej woli, postanowiliśmy wytoczyć najcięższe działa. Myślę, że udowodnienie, że pałac w Wilanowie został przejęty z naruszeniem prawa, nie będzie trudne. Być może wtedy łatwiej będzie o porozumienie.
- Polska jest jedynym krajem postkomunistycznym, w którym nie przeprowadzono reprywatyzacji. Żaden rząd nie miał odwagi tego zrobić, bo i opinia publiczna w tej kwestii jest podzielona. Czy interesują Pana komentarze, np. internautów, w sprawie starań Branickich o odzyskanie swojej własności?
- Już nie. Kiedyś czytywałem wpisy na forach internetowych, ale niektóre z nich były tak zawistne i niesprawiedliwe, że teraz tam w ogóle nie zaglądam.
- Niektórzy uważają, że rody starające się o zwrot swojej własności powinny zwrócić państwu nakłady poniesione na ich utrzymanie od 1944 r. W odpowiedzi jednak słyszą: czy właściciel skradzionego samochodu, który odzyskała policja, powinien zwrócić złodziejowi za tankowanie paliwa? Jednak najwięcej zarzutów pod adresem Branickich kumuluje się w jednym słowie: Targowica.
- W każdej rodzinie znajdą się czarne owce i niegodne wydarzenia. Ale Braniccy odpokutowali Targowicę już po wielokroć. Wilanów zresztą odziedziczyliśmy po naszych wujach Potockich, twórcach Konstytucji 3 Maja. Szkoda, że nie pamięta się licznych ochronek dla polskich dzieci zakładanych na Kresach, wspierania szpitali, tworzenia placówek kulturalnych i działalności politycznej - ministrów i prezydentów, zwłaszcza przedwojennych (Braniccy są blisko skoligaceni m.in. z Edwardem Raczyńskim, prezydentem RP na uchodźstwie). A w bliskiej nam historii? Za darmo Niemcy nie aresztowali dziadka i cioci, a komuniści nie wywieźli rodziny do Rosji. Kiedy rodzice szli do powstania warszawskiego, dziadek Adam Branicki znaczył ich znakiem krzyża, mówiąc: "Musicie być tam, gdzie jest Polska". Ja to samo zdanie usłyszałem, kiedy szedłem na uniwersytet na strajk w 1968 r., a potem, gdy rodzina zaangażowała się w "Solidarność". My byliśmy zawsze Polakami z Polski.
- Tymczasem mieszkającym za granicą Zamoyskim udało się w styczniu br. zawrzeć ugodę i ostatecznie załatwić sprawę pałacu w Kozłówce na Lubelszczyźnie. Zrzekając się praw do pałacu, otrzymali odszkodowanie i prawo do zamieszkania w pałacowym aparta mencie przez część roku...
- ... a Czartoryskim i Raczyńskim udało się założyć fundacje, które zawiadują dobrami, zgromadzonymi przez ich rodziny. Na założenie fundacji przez Branickich nie wyrażono zgody, a to byłoby rozsądne wyjście z sytuacji. Fundacja mogłaby zarządzać pałacem w Wilanowie wspólnie z dyrektorem muzeum. Jednak w tej kwestii największy opór wyraża samo muzeum.
- Co się zmieni, jeśli Braniccy odzyskają Wilanów?
- Nic. Park i muzeum będą nadal udostępnione zwiedzającym, tylko lepiej zarządzane. Marzy mi się uruchomienie nowych sal muzealnych, w których specjalnie będą wyeksponowane zbiory wschodnie. Pasjonował się przecież nimi twórca muzeum w Wilanowie Stanisław Kostka Potocki. Może znajdzie się w nim miejsce na moje zbiory afrykańskie. Marzyłbym, aby właśnie w Wilanowie funkcjonował ośrodek studiów orientalnych i afrykanistycznych. Rodzinnie przecież z Wilanowem byli również związani Jan Potocki i emir Rzewuski, badacze i podróżnicy. Wyeksponowałbym też patriotyczne pamiątki po rodzinie, np. stół, przy którym Ignacy Potocki pisał tekst Konstytucji 3 Maja. W domach aukcyjnych, w internecie, przez znajomych już skupuję różne rodzinne pamiątki. Jak trafiły w obce ręce, nawet nie chcę wiedzieć.
- Czy wierzy Pan, że Pana wnuki będą kiedyś miały prawo biegać po Wilanowie, jak Pana mama i ciotki?
- Ja pewnie tego nie doczekam, ale mam czworo dzieci. Siostra ma czworo, druga córkę, a brat cioteczny pięcioro. Są też dzieci synów cioci Anny. Będą walczyć. No i może wreszcie modły marabutów odniosą skutek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski