Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja szczęśliwa trzynastka

Redakcja
Wyruszam w sentymentalną podróż... Idę odwiedzić moje Liceum. XIII Liceum Ogólnokształcące w Krakowie. Moje, czyli to, do którego mozolnie, przez lata łaziłem. W mroźne zimowe, zasypane śniegiem poranki, szare jesienne mżawki, pełne błota i zgniłych liści na chodnikach i w wiosenne, pachnące zielenią przedpołudnia. Ach jak pachniały drzewa i krzewy w kwietniu! Tuż po ostatnich śniegach, porannych szadziach, nagle wybuchała wiosna. Ciężko było iść wtedy na ósmą, na "matmę" albo "fizę". Albo na historię, do budzącej postrach dyrektor Dorotowej! No, a na PO, czyli przysposobienie obronne, to już na pewno nie było szans - wagary! Lepiej posiedzieć na ławeczce, pod właśnie rozkwitającymi krzakami albo pójść na spacer alejką wzdłuż Ogrodu Botanicznego. Jakże wtedy pachniały forsycje, rozcierałem w palcach świeżą zieleń żywopłotowych liści... A potem? Powtórka z "gegry" u Mateusza lub horror z ruskiego u słynnego Krzysztofka. Kartkówki z biologii. Gady, pająki, robaki, glisty. Okropność! Albo klasówki z chemii, ściągi przemyślnie ukryte w rękawach, wzory wydrapane na blatach ławek, na ścianach, w tajemny sposób rozpoznawalne tylko dla nas, uczniów. Nauczyciele - jak nam się wówczas zdawało - za mało sprytni na nas, cwaniaków... Tak, tak. Przymykali oko, nie zauważali, na maturze wręcz pomagali... Ale to przecież tylko plotki, tak mówią ludzie, ale kto to wie, kto widział, kto pamięta?

Jacek Chruściński

   Idę oto tą samą drogą, jak przed ćwierć wiekiem! Te same płyty chodnikowe odmierzają kroki. To na nich wkuwałem w rytmie marsza wierszydła i regułki. Tu na tym skwerze, kiedyś dwa razy większym, bo nie zabudowanym jeszcze bryłą nowego hotelu, na zielonych, jakby brzuchatych ławkach, paliliśmy pierwsze papierosy z dziewczynami, przepytując się nerwowo przed klasówką z "polaka". Wokoło bieliły się dmuchawce, żółciły mlecze... Mijam majestatyczny gmach sądów - przed nowym, funkcjonalnym wejściem falują tłumy, na wąskich parkingach rząd zaparkowanych samochodów. W jednym z nich podniesiona maska, obok kilku facetów. Pewno wóz im nawalił. Gdzie tam! Za osłoną podniesionej klapy, na tylnym fotelu polewają do małego kieliszka!!! Polak potrafi w potrzebie. A i prokurator z okna nie dostrzeże...
   O, kasztanowce - zmarniały od tego bałkańskiego szrotówka. Kwitną pewnie, jak zawsze, ale już nowym maturzystom. Oj, matura, matura. Niepewność, nerwowość, czasem strach. Czarno-biała elegancja. Szepty na korytarzach, woźne z kanapkami pełnymi ściągawek i atmosfera podniecenia udzielająca się nawet najtwardszym profesorom. Huczna impreza w Kolorowej lub w Pasażu, już po. Z różowym świadectwem za pazuchą, przepustką w dorosłość, biletem w nieznane, w niepewną podróż uniwersyteckich egzaminów...
   Tu zawsze skręcałem w lewo... No cóż, rozbudowują się sądy w naszym państwie prawa. O i parking mniejszy. Czyżby zmalał procent zmotoryzowanych podsądnych? Tak, tak, recydywę dowożą więziennymi karetkami, a debiutantów podrzucają służbowi kierowcy... O, jest i moja, stara buda! Brama, dziedziniec. Przed szkołą klomby w pierzynie jesiennych liści. Może to róże - ukochane róże Benka, najlepszego na świecie dyrektora. To jemu setki młodych chłopaków zawdzięczają skończenie szkoły, zdanie matury. Surowy, wymagający dyscypliny, karzący, rzekłbyś niemiłosiernie: leserów, wagarowiczów, obiboków, tępiący palaczy. Przy tym wyrozumiały, łagodny, dostrzegający talenty, zdolnych acz leniwych, z pozoru chuliganów, a jakże wartościowych, inteligentnych młodych, zawsze przecież zbuntowanych ludzi. Wspaniały, pogodny człowiek, walczący jak lew, o każdego ucznia, o każdą pałę na semestr i o swoją wychuchaną szkołę. Spowitą wonią róż, błyszczącą świeżością parkietów, pełną zieleni paprotek, bluszczów i filodendronów. Nie ma już w szkole Benka, przegonionego prostacką siłą żołnierskich buciorów stanu wojennego! A kto jest?...
   Podchodzę nieśmiało do wejściowych schodów. Drzwi. Za nimi zwykle czaiły się woźne, kochane, acz ciągle pokrzykujące na żółtodziobów z pierwszych klas. No i Olek - drugi po Bogu. Woźny. Zawsze oznajmujący swoją wolę zdaniem "Ja i pan dyrektor zdecydowaliśmy, że...". Stoję przed wejściem i boję się przekroczyć próg. Uczucie jak przed laty, jak przed klasówką z wielomianów... Wejść, nie wejść. Na wagary za zimno, na dodatek zaczęło siąpić - mżawka. Wchodzę! Uff, nie ma woźnej. Za to są ochroniarze - signum temporis... Pierwsza niespodzianka - pokój nauczycielski tuż-tuż, na parterze. Kiedyś był na pierwszym piętrze... Sekretariat na szczęście na swoim miejscu. Gabinet - dyrektor, pan Stanisław Jurasz, jeden z najbardziej charyzmatycznych nauczycieli z moich czasów. Uwielbiany przez uczniów, traktowany przez największych nawet licealnych zabijaków jako równy gość, wzbudzający drżenie serc szkolnego fraucymeru. Doskonale pamiętam go z tamtych lat, jego wysportowaną sylwetkę, charakterystyczny biały kitel chemika i oczywiście nieśmiertelne chodaki! Rozmawiamy o nowej szkole. O przestronnych, wyremontowanych, jasnych klasach, o pięknej auli, na której scence dojrzewają teatralne talenty (kilka już na Krakowskiej Akademii Teatralnej), o siłowni i o sali gimnastycznej, której za moich czasów, niestety, w ogóle nie było. Tułaliśmy się na WF po różnych halach, w innych szkołach, a najczęściej, jak tylko pogoda pozwalała, biegaliśmy za piłką na okolicznych boiskach! Obecny wicedyrektor - Bogusław Kucharek, którego znam jeszcze z moich i jego "jaszczurowych" czasów, pokazuje mi stare kąty. Tu kiedyś była pracownia "WT" - wychowania technicznego, czyli prac ręcznych. Dzielne dziewczyny piłowały, szlifowały, przybijały w pocie czoła. Do bólu ćwiczyliśmy pismo techniczne... Teraz ładna sala komputerowa, kilkanaście stanowisk internetowych, w kantorku serwer, na półkach płyty z programami, dyskietki. A przecież tu stał kiedyś piec ceramiczny - wypalaliśmy garnuszki z gliny! To tu Zbysia kopnął prąd... Piętro niżej, jak dawniej gabinet szkolnej pedagog. Kiedyś łobuzy ze starszych klas nasiusiały jej do szuflady... O mało nie dostali wilczego biletu!
   Jest i palarnia dla nauczycieli, kolejny znak czasu, gdy wspomni się stare, zadymione pokoje nauczycielskie. A my? My wtedy podpalaliśmy w męskich kiblach! Koniecznie muszę odwiedzić toaletę na drugim piętrze. Przecież osobiście ją malowałem, z grupką kolesiów, przyłapanych przez dyrektora na papierosku! Kara była zasłużona. Rozstawiliśmy drabinę, gazetowe czapki na głowy, drzwi zatarasowane wiadrami i... dopiero można było bezkarnie zapalić! Na dodatek upiekła mi się powtórka z "majcy"!!! Toalety czyściutkie, błyszczy armatura, lśni porcelana, ale czyżbym wyczuwał w powietrzu znajomy, ledwie uchwytny zapach? Już nie sportów czy ekstramocnych, ale...
   Krążę po korytarzach mojej szkoły, przywołuję z pamięci sylwetki dawnych nauczycieli, twarze koleżanek. Błękitną poświatę jarzeniowego światła na bujnych jeszcze czuprynach kolegów... Tu lekcje muzyki prowadził Stanisław Florek, który w krakowskim jazzie w latach pięćdziesiątych odgrywał taką rolę jak Leopold Tyrmand w Warszawie! A "trzynastkę" ukończyło wielu muzyków: pół Maanamu - bracia Olesińscy, Krzysiu Ścierański, "Bober"-Bobrowski, a też i obecny przewodniczący Rady Miasta dr Paweł Pytko - w końcu dyplomowany pianista... Czas leci. W salach monitory, telewizory, magnetowidy, rzutniki, skanery... Tylko nieśmiertelna i niezastąpiona tablica w każdej klasie przywołuje dawne lata. Zawsze niedomyta gąbka lub po prostu szmata do ścierania, kwaśny smak kredy... Taką gąbką dostała kiedyś przez przypadek historyczka! Weszła na przerwie do klasy i... bęc. Ale była afera, zawieszono nawet Piotrusia w prawach ucznia! Nie na długo - olimpijczyk! Zaglądam za następne drzwi. Pracownie fizyczne - nasze sale tortur, gdzie męki cierpieliśmy okrutne, i biologiczna pracownia - izba kaźni! O i chemiczna... Jezu! Toż to moja profesorka od chemii, a ja zupełnie nie przygotowany. W nogi!
   Uciekam, uciekam do przeszłości, z pozoru bezpiecznej - bo z happy endem. Wspominam rozkoszną studniówkę, smak wina wypitego na zgodę z częścią grona. Czujność rodziców, by nikt nie palił, bo o piciu nie mogło być mowy! Radość paru nauczycieli, gdy spotykali mnie po latach - mnie studenta, absolwenta itd. A przecież drżałem wcześniej przed nimi, gdy za brak tarczy lub palenie papierosów można było nieźle podpaść, albo, kiedy robili naloty na Kolorową lub Fafika, gdzie przesiadywaliśmy wieczorami. Ha! Niezapomniane wino riesling... dla ośmiorga, na cały wieczór! I spacery Plantami, otuleni mgłą wieczoru, wsłuchani w szept liści pod stopami. Po wysrebrzonych księżycem dachach spływały dźwięki hejnału. Biły dzwony i zegary ogłaszały już północ. Pora do domu - byle tylko nie wpaść na trójkę klasową, wyłapującą niesubordynowanych uczniaków po dwudziestej drugiej! Poza tym brama w kamienicy już zamknięta i trzeba będzie stukać w parapet do starszego brata, żeby otworzył. I jeszcze starzy zrobią jutro awanturę o nocne powroty! No, a rano do szkoły i to od razu na "ruski"! Oj, załamie ręce pani profesor Troicka...
   Wracam tą samą drogą, jak zawsze radośniejszy po niż przed. Ale poszło nie najgorzej - chyba zaliczyłem ten sprawdzian. Muszę zadzwonić do paru kumpli z tamtych lat. Nie uwierzą, że znowu byłem w naszej budzie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski