Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje płyty

Redakcja
"Black Clouds & Silver Linings"

Dream Theater

Ujmę to tak: płyta, którą za moment pozachwalam, dała mi podwójną dawkę satysfakcji. I dlatego, że jest bardzo dobra (o tem potem), i bo słodko połechtała moją próżność. O co zatem chodzi? Otóż już wiele razy mówiłem i pisałem, że jeden z najsłynniejszych zespołów świata - amerykański Dream Theater - jest grupą, która choć ma w swoim składzie posiadacza całkiem dobrego głosu - Jamesa LaBrie, to tak naprawdę często wykonywała... śpiewaną muzykę instrumentalną! Tak, oczywiście wiem, że takie określenie brzmi idiotycznie, ale jestem przekonany, iż na zasadzie paradoksu jest trafne. Chodzi bowiem o to, że John Myung, John Petrucci, Mike Portnoy i Jordan Rudess potrafią grać tak wspaniale, iż tworząc, niejednokrotnie "zapominają", że w ich formacji jest jeszcze LaBrie. W efekcie wiele razy miałem wrażenie, że James czasem dostawał do śpiewania coś, co pierwotnie było skomponowane z myślą o którymś z instrumentów. A gdzież tu powód niezdrowej satysfakcji? Tkwi on w tym, że najnowsze dzieło Dream Theater - album "Black Clouds & Silver Linings" - został wydany (także) w specjalnej trzy-krążkowej wersji, z której trzeci dysk zawiera to, co znalazło się na płycie głównej (pierwszej), tyle że nie ma na nim partii wokalnych. Czyż można zatem znaleźć lepszy dowód na to, że wokalista bywał (i bywa) chwilami traktowany jak piąte koło u wozu?
A teraz już o istotniejszym powodzie do satysfakcji. Ponieważ "Black Clouds & Silver Linings" ma aż 75 min. i 29 sek. a składa się tylko z 6 utworów, to łatwo obliczyć, że są one dość długie. Pierwszy - "A Nightmare To Remember" - to trwający ponad kwadrans kawał solidnego prog-metalu z bardzo ładnym, bo wzniosłym i melodyjnym środkiem. Potem potężne riffy, drapież-ny śpiew i gęstwina różnych dźwięków wiodą przez "A Rite Of Passage". Chyba to - jak dla mnie - zbyt duża dawka "hałasu", bo gdy po ponad 8 min pojawił się koniec, poczułem ulgę. Natomiast kolejne 324 sek. mnie oczarowały, gdyż złożyły się na piękny song "Wither". Czwórka - "The Shattered Fortress" (kolejna część antyalkoholowej sagi Portnoya) - najpierw sprawiła wrażenie relacji z jakiejś stalowni, a potem zrobiła się mile patetyczna. I wreszcie nastał wspaniały (bo bardziej progresywny niż metalowy) dwuelementowy finał, czyli dość liryczne "The Best Of Times" (13 min) oraz wyrafinowane i robiące takie wrażenie jak uroda Toskanii - "The Count Of Tuscany". 19 minut rozkoszy po 56 minutach przyjemności!
Aha - na krążku nr dwa znalazło się 6 rockowych klasyków w interesujących (co oczywiste) interpretacjach D.T.
Jerzy Skarżyński
"Radio Kraków"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski