Dni Muzyki Organowej
Giuseppe Verdi był przede wszystkim twórcą operowym, teatralnym. Malowanie nastrojów muzyką miał we krwi. Jego Requiem, choć bardzo osobiste, pisane z potrzeby serca po śmierci Aleksandra Manzoniego, jest jednocześnie wielkim muzycznym teatrem porażającym słuchaczy wizją Sądu Ostatecznego i kierującym ich myśli ku błagalnej modlitwie o miłosierdzie. Antoni Wit swą interpretacją podkreślił jeszcze tę teatralność dzieła m.in. przez wyraźne zróżnicowanie temp i dynamiki, od wyłaniającego się jakby z nicości początkowego dźwięku wiolonczel i wejścia chóru z recytatywnym Requiem aeternam, poprzez ogłuszające dźwięki trąb i dramatyczne partie chóralne w Dies irae, po błagalne Agnus Dei i modlitewne skupienie finału. Zarówno chór jak i orkiestra starannie realizowali zamierzenia dyrygenta, choć nie wszystko zabrzmiało zadowalająco (np. nieczyste unisono wiolonczel).
Niebagatelną rolę w wykonaniu Requiem mają artyści śpiewający partie solowe. Gdy przeczytałam nazwiska: Barbara Kubiak, Małgorzata Walewska, Kałudi Kałudow i Romuald Tesarowicz, pomyślałam - piękny verdiowski kwartet. I rzeczywiście, głosy dobrane zostały wyśmienicie, niestety, chyba niedyspozycja spowodowała, że Kałudi Kałudow prawie wszystkie wysokie dźwięki intonował za nisko, co psuło efekt pięknie pomyślanych przez kompozytora kwartetowych fragmentów a cappella. Jednak mimo tego mankamentu i mimo że wolę Requiem Verdiego bardziej skupione, mniej teatralne (choć to może wbrew zamierzeniom kompozytora), finałowy koncert był pięknym zakończeniem festiwalu.
Kilka godzin wcześniej w bazylice oo. Karmelitów na Piasku odbył się ostatni recital XXXIV Dni Muzyki Organowej. Marek Stefański, który przed pięcioma laty ukończył studia w klasie prof. Joachima Grubicha, wykonał program bardzo zróżnicowany i odpowiedzialny, od utworów Clérambault poprzez dzieła Bacha, niemieckich romantyków, po kompozycje Messiaena i Gastona Litaize. Nie słyszałam recitalu, w tym czasie byłam na spotkaniu z berlińskimi filharmonikami, znawcy muzyki organowej obecni w bazylice karmelitańskiej twierdzili, że młody organista dobrze wywiązał się ze swego zadania.
Dzień wcześniej w sali Filharmonii słuchałam Daniela Rotha. Francuski wirtuoz, tytularny organista kościoła św. Sulpicjusza w Paryżu, bawił przed dziesięcioma laty w Krakowie. Tym razem dał przekrój poprzez dwa wieki francuskiej muzyki organowej - od Césara Francka i Saint-Sae¨nsa poprzez Guilmanta, Vierne'a, Dupré, Maurice'a Duruflé, Alaine'a po własne kompozycje. Ten wybór programu, choć niezwykle wartościowy ze względów poznawczych (któż u nas gra preludia i fugi Saint-Sae¨nsa?) i wspaniale wykonany, okazał się w całości nieco monotonny. Być może filharmoniczny instrument, wyśmienicie brzmiący w niemieckiej muzyce, nie daje pełnych możliwości interpretacji utworów francuskich? Może bardziej wskazany do tego właśnie repertuaru byłby bardziej francuski w brzmieniu, a dziwnie zapomniany przez organizatorów Dni Muzyki Organowej, instrument w Arce Pana w Bieńczycach?
Tegoroczny festiwal już za nami. Mimo że krótszy niż zazwyczaj, że z mniejszą niż w ubiegłych latach ilością recitali, dał wiele artystycznych wrażeń i poprzez dobre wyważenie proporcji pomiędzy muzyką symfoniczną i solową, i poprzez wybór ciekawych programów, i wreszcie poprzez dobre wykonawstwo. To piękne spełnienie idei prof. Bronisława Rutkowskiego, który chciał widzieć w Krakowie ośrodek kultywowania szeroko pojętej sztuki organowej.
ANNA WOŹNIAKOWSKA
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?