Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moon

Redakcja
Sezon letni w pełni, czyli w kinach króluje kino komercyjne spod niezbyt jasnej gwiazdy oraz tanie seanse powtórkowe. Zamiast nudzić się na "Kapitanie Ameryce” i zastanawiać się, ilu jeszcze wrogów położy trupem, zanim zapadną napisy końcowe, polecam wstrzelić się w któryś z seansów za 5–6 zł i nadrobić zaległości. W ten sposób trafiłem na film "Moon” w reż. Duncana Jonesa, amerykański obraz science–fiction sprzed dwóch lat, który odbił się głośnym echem w światowych kinach (choć u nas szału nie wywołał). Przyznam, że przegapiłem go, ale z pełną świadomością swego błędu, po prostu w zalewie kinowych propozycji ta nie zmieściła się, dziwnym trafem, w moim kalendarzu.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

W międzyczasie zdążyłem już zobaczyć drugi film Jonesa, nawiasem mówiąc, syna Davida Bowiego, pt. "Kod nieśmiertelności”. Oba filmy łączy fascynacja przyszłością, ale nie tą spod znaku "Gwiezdnych wojen”, lecz raczej Stanisława Lema czy Philipa K. Dicka. "Moon” to oczywiście Księżyc, na którym samotnie w bazie wydobywającej surowce pracuje główny bohater (w tej roli Sam Rockwell). Swój czas dzieli z inteligentnym robotem (czytelne nawiązanie do HAL 9000 z "2001: Odysei kosmicznej”, mówi głosem Kevina Spaceya), roślinami oraz próżnią otaczającą futurystyczny kompleks. Rola człowieka sprowadza się jedynie do kontroli maszyn, które rozgrzebują kosmiczną glebę, wydobywając składnik cennego źródła energii.

Pomysł prosty, a zarazem sugestywny. Człowiek zagubiony wśród gwiazd i techniki to jeden z ulubionych motywów literatury SF lat 60., zanim jeszcze do akcji wkroczyły laserowe blastery, miecze świetlne i działa jonowe. Słychać tu echa "Opowieści o pilocie Pirxie” Lema – bohater zostaje sam na sam ze swoją świadomością i podświadomością, które potrafią doprowadzić do szaleństwa. Odcięcie od świata (z powodu zepsutego satelity komunikacyjnego interakcja z Ziemią odbywa się w stopniu ograniczonym), bezduszność naśladujących ludzi maszyn, księżycowa sceneria, w której dominuje uczucie pustki – to rekwizyty wyjątkowo filmowe, a zarazem budujące atrakcyjny dla ekranizacji klimat. "Moon” nie wiedzie nas prostą ścieżką. Jones, autor scenariuszowego pomysłu, żongluje znanymi w SF motywami, by wprowadzać nas w błąd. Więcej sugeruje, niż pokazuje na ekranie. Uruchamia naszą wyobraźnię i bank danych o obejrzanych filmach, by rozpędzać naszą wyobraźnię. A następnie skręca w dość nieoczekiwanym kierunku, prowadząc historię w sposób daleki od kosmo–banału. Finał nie okazuje się jednak przełomowy – i to chyba największa słabość tego zapadającego w pamięć filmu. Szkoda że Jones nie wykonał jakiegoś twistu, by wywołać u widza zaskoczenie, poruszenie i wzbudzić głębszą refleksję. Amerykanin zbyt płynnie przechodzi do porządku nad zakrętami historii, które wcześniej wytyczył. Pamiętam, że podobną refleksję miałem po seansie "Kodu nieśmiertelności”.

"Moon” szybuje wysoko w kinowej atmosferze. Obowiązkowa pozycja dla fanów fantastyki i dla wszystkich, którzy stęsknili się za widokiem Księżyca w to deszczowe lato.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski