"Soul's Inner Pendulum"
Tym powinien się ktoś zainteresować! Wydaje mi się, że obok świńskiej grypy mamy kolejną epidemię, na którą na razie - z tego, co wiem - nie ma żadnej przebadanej farmakologicznie szczepionki. Oto w ciągu zaledwie dwóch tygodni w środowisku polskich zespołów rock'n'rollowych odnotowałem aż trzy przypadki (Osada Vida, Love De Vice, Moonrise) tzw. progresywnej gorączki, która, jak przewiduję, dzięki swojej sile może szybko i skutecznie zakazić bardzo wielu słuchaczy.
Przez kilkanaście ostatnich lat o klasycznie brzmiącej muzyce progresywnej (czyli złośliwie pisząc - popłuczynach po wielkich osiągnięciach Genesis, King Crimson, Pink Floyd, Yes, i w okresie późniejszym Marillion) myślałem trochę jak o jazzie tradycyjnym, to znaczy, że jest piękna, ale z racji rządzących w niej patentów, całkiem eklektyczna i przewidywalna. Dowiadując się, że oto pojawiła się jakaś nowa płyta nagrana przez artystów zaliczanych do tego kręgu, zazwyczaj z góry wiedziałem (i bardzo rzadko się myliłem), co usłyszę. To, oczywiście, oznacza, że nie spodziewałem się, iż ze strony "prog-grajków" może mi coś jeszcze zagrozić. A tu masz!
W 2008 roku pochodzącemu z Klucz (niedaleko Krakowa) Kamilowi Konieczniakowi udało się przekonać szefa specjalizującej się w rocku progresywnym firmy Lynx Music, że warto opublikować jego wcześniejsze kompozycje. Istniał jednak pewien problem. Były to bowiem utwory instrumentalne (ich twórca zarejestrował je sam, grając na "wszystkim"), a takie, jak wiadomo, zazwyczaj mają nikłe szanse na poważniejszy sukces. I wówczas pojawił się pomysł, aby do muzyki Kamila dodać partie śpiewane. Zajął się tym - i tekstami - bardzo dobry wokalista zespołu Millenium - Łukasz Gall. Udany efekt ich pracy ("The Lights Of A Distant Bay") ukazał się rok temu pod szyldem Moonrise.
Sukces, jeśli wystąpi (a wystąpił), ma to do siebie, że zazwyczaj ma swój ciąg dalszy. W wypadku Moonrise sprawił, że projekt najpierw przekształcił się w regularny zespół, a potem nagrał longplay - "Soul's Inner Pendulum". Świetny longplay.
Na krążku pojawiło się osiem kompozycji, które mimo iż - rzecz jasna - trzymają się progresywnej konwencji, to jednak aż wioną (przynajmniej jak na nasz rynek) świeżością. Jest bardzo melodyjnie, wyrafinowanie, i co ważne(!), na jakiś sposób spontanicznie. Ten album żyje nie tylko zawartą na nim muzyką, ale przede wszystkim sposobem jej wykonania. I to w warstwie instrumentalnej, jak i wokalnej (Gall ma w głosie "coś" z Raya Wilsona). Takiej całości nie powstydziłby się nawet Camel!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?