Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mordercy z gminy Górno

Redakcja
Zdjęcie z materiałów operacyjnych policji, wykonane podczas zatrzymania przestępców opisanych w artykule
Zdjęcie z materiałów operacyjnych policji, wykonane podczas zatrzymania przestępców opisanych w artykule
Oddzieleni pancernymi szybami od ponad roku zasiadają w krakowskim sądzie na ławie oskarżonych. Rolnik, robotnik i bezrobotny. W opinii sąsiadów z podkieleckiej gminy Górno - przyzwoici, uczynni ludzie. Według prokuratury bezwzględni mordercy. Na razie odpowiadają za zabicie pięciu osób i usiłowanie zabójstwa dwóch kolejnych. Czy mają na sumieniu jeszcze inne mordy?

Zdjęcie z materiałów operacyjnych policji, wykonane podczas zatrzymania przestępców opisanych w artykule

Postrach kantorowców

Zbrodnicza seria zaczęła się w grudniu 2005 r. od zastrzelenia w Kraśniku właściciela kantoru, któremu skradziono 70 tys. zł. Miesiąc później bandyci byli w Sosnowcu, gdzie próbowali zabić Krzysztofa Książka. Gdy parkował samochodem pod domem, podszedł do niego człowiek w kapturze i strzelił mu w głowę. Kula przeszyła czaszkę. Cudem przeżył. Kolejne strzały padły w Tarnowie, Piotrkowie Trybunalskim, Myślenicach. Celem zawsze byli ludzie handlujący walutą - właściciele lub pracownicy kantorów. Zginęło ich pięciu, dwie osoby przeżyły dzięki szybkiej pomocy lekarzy. Najbrutalniejsza była ostatnia egzekucja - w Myślenicach 22 lutego 2007 roku. Seria z pistoletu maszynowego dosięgła przed domem ojca i syna. Zabójcy zrabowali im 163 tys. zł. Uciekając, strzelali też do domowników.

Na kantorowców padł wówczas blady strach. Żaden nie mógł być pewien, czy następnym razem egzekutorzy nie trafią do niego. Bandyci najpierw strzelali, a dopiero później przeszukiwali ofiary. Często zresztą nie znajdowali pieniędzy. Początkowo podejrzewano o te zbrodnie mafię ukraińską, bo wydawało się, że tak bezwzględni mogą być tylko zawodowi kilerzy. Okazało się jednak, że to mieszkańcy podkieleckich miejscowości.

Wpadli dzięki komputerowej analizie billingów rozmów telefonicznych prowadzonych w Myślenicach w dniu napadu. W ten sposób policjanci trafili na telefon, który jeden z zabójców, 40-letni dzisiaj Jacek P., kupił na swoje nazwisko. To on pękł w czasie przesłuchania i wydał wspólników. Po zatrzymaniu jako jedyny przyznał się do winy. W śledztwie twierdził, że się nawrócił. Jest żonaty, ma dwoje dzieci. Z zawodu jest rusznikarzem. Kolekcjonował i przerabiał broń, sam robił tłumiki. Pracował w zakładach "Mesko" i prawdopodobnie stamtąd wynosił również amunicję, używaną podczas napadów.

Według prokuratury, mózgiem gangu był 50-letni Tadeusz G. To on miał planować napady, obserwować potencjalne ofiary, przygotowywać transport i drogę ucieczki. Badał teren i decydował, którego dnia zaatakują. Twierdzi, że utrzymywał się głównie z uprawy truskawek. Podobnie jak Jacek P., ma żonę i dwoje dzieci. W czasie napadów sam nie strzelał, robili to za niego Jacek P. i Wojciech W. Ten ostatni, z zawodu ślusarz samochodowy, był bezrobotny. Utrzymywali go rodzice, którymi z wielką troskliwością się opiekował. Ma 32 lata i jako jedyny z tej trójki był karany - za paserstwo. Wśród sąsiadów wszyscy cieszyli się dobrą opinią.

- Na nasz teren trafili po zmianie podziału administracyjnego kraju, kiedy przyłączono do Małopolski powiat miechowski. Dokonywali tam głównie napadów na hurtownie i włamań. Działali w kilkunasto- osobowej grupie braci T., która zaczynała przestępczą karierę jeszcze w latach 80. Najpierw na Śląsku od rozbojów pod "giweksami", gdzie zabierali górnikom zakupione wideo lub telewizory. Później rozszerzyli obszar działania: od Przemyśla po Piotrków Trybunalski, ale najbardziej aktywni byli na Kielecczyźnie. Długo działali bezkarnie, mimo wiedzy o ich przestępstwach. Ewidentnie byli pod parasolem ochronnym. W prowadzonych przez nas sprawach wyszedł ich związek z jednym z naczelników komendy kieleckiej. Sprawa jest wyjaśniana przez tamtejszą prokuraturę - mówi nam jeden z krakowskich policjantów, zaangażowanych w śledztwo w sprawie "gangu zabójców".
W Małopolsce po raz pierwszy wpadli w lutym 2002 r. po uprowadzeniu tira z papierosami w Jaworniku, pod Myślenicami. Kierowca wiózł towar - o wartości 870 tys. zł - do hurtowni w Warszawie. Po przejechaniu kilku kilometrów zauważył, że coś niepokojącego dzieje się z naczepą pojazdu. Kiedy zatrzymał się, by sprawdzić usterkę, został zaatakowany przez 4-5 mężczyzn w kominiarkach. Obezwładnili go i przykuli w zaroślach kajdankami do drzewa. Policjanci uwolnili go po kilku godzinach. Wkrótce też zlokalizowali skradzioną ciężarówkę. Stała w pomieszczeniach starej cegielni w Bodzentynie (w woj. świętokrzyskim). Przy rozładunku naczepy uwijało się dwóch mężczyzn. Później zatrzymano jeszcze kilku innych. Właśnie w tej sprawie Wojciech W. (oskarżony obecnie o zabójstwa kantorowców) został skazany za paserstwo.

Jacek P., współpracujący obecnie z prokuraturą, przystał do gangu nieco później. W śledztwie wyznał, że został zmuszony do udziału w zabójstwach. Ponoć podpalono mu samochód, ostrzelano okna. Dostał list, żeby pamiętał, że ma rodzinę i dzieci. Twierdził, że się załamał, że nie mógł się wycofać. W swoich wyjaśnieniach oskarża głównie Tadeusza G. Ten nie przyznaje się do niczego, ale w odwecie opowiedział śledczym o współpracy P. z oficerem kieleckiego CBŚ. M.in. o tym, jak Jacek P. chwalił się znajomością z policjantem, który pomagał mu w latach 90., gdy miał kłopoty z prawem. Okazało się, że rzeczywiście się znali. Najpierw chodzili razem do szkoły, później na ryby. Potem P. został tajnym współpracownikiem oficera CBŚ. Policja zbadała okoliczności sprawy, ale uznała, że nie ma dowodów pozwalających na postawienie zarzutów funkcjonariuszowi. Nadal pracuje on w policji.

Mimo że proces oskarżonych o zabójstwo kantorowców powoli dobiega końca, śledczy wciąż nie odkładają ad acta "bohaterów" tej historii. Pod koniec grudnia ub. roku krakowska Prokuratura Apelacyjna przedstawiła zarzut potrójnego zabójstwa jednemu z nich - Tadeuszowi G. Chodzi o niewyjaśnione dotychczas zabójstwo trójki obywateli Ukrainy (dwóch mężczyzn i kobiety) z 19 września 1991 r. w Cedzynie (w woj. świętokrzyskim). Znaleziono ich martwych w lesie z ranami postrzałowymi na głowie i klatce piersiowej. Podróżowali jasnopiaskowym moskwiczem. Wybierali się do Lublina. Wieczorem zatrzymali się na leśnym parkingu. Rozpalili ognisko i przygotowywali kolację, gdy padły strzały z broni kalibru 9 mm. Już po ich śmierci bandyci oblali moskwicz benzyną i podpalili. Ustalono, że zabójstwo miało motyw rabunkowy. 24-letnia kobieta została jednak przed śmiercią wielokrotnie zgwałcona.

Po dwóch latach śledztwo w tej sprawie zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców. Wznowiono je na początku obecnej dekady, podejrzewając o tę zbrodnię śląski gang Krakowiaka. I znów umorzono. Teraz po raz kolejny wrócono do sprawy.

- Zostały ujawnione informacje, dotyczące potrójnego mordu w Cedzynie - mówił w grudniu ubiegłego roku prokurator Józef Radzięta, rzecznik prasowy krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej, gdzie toczy się śledztwo.
Te nowe informacje to ślady DNA, pozostawione przed laty na miejscu zbrodni w Cedzynie. Profil odpowiada Tadeuszowi G. Oprócz niego zarzut udziału w potrójnym zabójstwie usłyszał również 46-letni mężczyzna, pochodzący z tej samej miejscowości. Jego też nie trzeba było długo szukać - siedział już za kratkami jako podejrzany m.in. o rozbój. Wpadł w ręce świętokrzyskich policjantów, kiedy likwidowali zbrojną grupę przestępczą. Obydwaj nie przyznają się do udziału w zbrodni w Cedzynie.

Prokuratura idzie teraz za ciosem. Od kilku tygodni trwa sprawdzanie akt niewyjaśnionych zabójstw z czterech województw: świętokrzyskiego, małopolskiego, mazowieckiego i podkarpackiego. - Chodzi nie tylko o śledztwa umorzone. Badamy też sprawy, które wprawdzie zakończyły się aktem oskarżenia, ale istnieje podejrzenie, że z oskarżonymi już osobami ktoś jeszcze mógł współpracować - informuje prokurator Marek Wełna, zastępca szefa krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej.

Jedną z tych spraw jest zabójstwo właściciela kantoru w Busku w 2004 r. 45-letni mężczyzna został zastrzelony przed własnym domem, gdy wracał z pracy. Zniknęło pół miliona złotych, jakie miał przy sobie. Po długim śledztwie prokuratura oskarżyła o tę zbrodnię trzech młodych mężczyzn oraz byłą żonę ofiary, która miała zlecić zabójstwo. Kobieta nie dożyła procesu, zmarła w areszcie. Akt oskarżenia opierał się głównie na zeznaniach skruszonego gangstera. Kielecki sąd dał mu wiarę. Dwóch z oskarżonych skazał na 25 i 15 lat więzienia. Trzeciego uniewinnił oraz podkreślił, że była żona nie zleciła tego zabójstwa. Wyrok jednak został uchylony i proces toczy się od nowa. W sprawie pozostało wiele zagadek do wyjaśnienia, m.in. i to, że w zabójstwie miał brać udział jeszcze jeden, nieznany do tej pory mężczyzna o pseudonimie "Czarny". Czy faktycznie istniał? Oskarżeni na ten temat milczą i konsekwentnie nie przyznają się do winy.

Na wyjaśnienie czekają też zabójstwa dwóch pracowników firmy Res-bud z Niestachowa w woj. świętokrzyskim. Najpierw, w kwietniu 1999 r., zginął 32-letni kierowca. Odpoczywał akurat z kolegą w siedzibie firmy, gdy usłyszeli odgłos przypominający klaśnięcie w dłonie. Otworzył drzwi, żeby zobaczyć, co się dzieje i wtedy padło pięć strzałów. Trzy okazały się śmiertelne.

Dwa miesiące później zginęła 39-letnia kobieta, księgowa tej samej firmy. Przyjechała w niedzielny wieczór do domu kontrahentów, by się z nimi rozliczyć. Po godz. 22 gospodarz odprowadził ją do furtki i tam się pożegnali. Kobieta przeszła kilka metrów do swego samochodu, zdążyła uruchomić silnik, kiedy do auta podbiegł zabójca. Wycelował pistoletem w jej twarz. Kolejny strzał trafił w klatkę piersiową. Zginęła na miejscu. Jej zwłoki znaleziono kilka minut później, ale przy aucie nikogo już nie było. Policja ustaliła, że w obu przypadkach strzały padły z tego samego typu broni. Mordercy do dziś nie znaleziono.
- Podobne sprawy mogły wydarzyć się na terenie działania gangu, czyli od Przemyśla po Piotrków Trybunalski. W Małopolsce tę grupę można raczej wiązać z niewyjaśnionymi dotychczas napadami - twierdzi policjant zaangażowany w śledztwo.

Prokuratorzy dodają: - Konfiguracja osób działających w badanej przez nas grupie ewoluowała, zmieniała się z czasem. Z ustaleń wynika jednak, że wiodącą postacią był oskarżony w sprawie serii zabójstw właścicieli kantorów 50-latek. Analizujemy te sprawy pod kątem sposobu działania sprawców, motywu, lokalizacji, wyboru ofiar. Sprawdzamy, czy zgromadzone przed laty dowody da się teraz zbadać przy pomocy najnowszej techniki. Tak jak to się udało np. przy sprawie Cedzyny, gdzie wykorzystano materiał DNA.

Ciągle trwa też śledztwo w sprawie napadów na kantorowców w Dębicy, Ostrowie koło Przemyśla i Przeworsku. Kilka lat temu zginęły w nich trzy osoby, czwarta cudem przeżyła. Czy uda się je kiedykolwiek wyjaśnić? Na razie nie ma dowodów, że są one dziełem gangu zabójców ze Świętokrzyskiego.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski