Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Most Kraków - Budapeszt 1956. Przypominamy akcję solidarności z bratankami.

Michał Wenklar
„Przekrój” z 2 grudnia 1956. Powstańcy mają zasłonięte twarze, by nie rozpoznała ich węgierska bezpieka
„Przekrój” z 2 grudnia 1956. Powstańcy mają zasłonięte twarze, by nie rozpoznała ich węgierska bezpieka fot. archiwum IPN
23 października 1956. Pod pomnikiem gen. Bema w Budapeszcie rozpoczęła się rewolucja. W kilkanaście dni węgierskie marzenia o wolności zostały rozjechane gąsienicami sowieckich czołgów. Polacy reagowali strachem i nadziejami, ale przede wszystkim solidarnością i akcją pomocy

60 lat temu w Polsce trwała kulminacja przemian Października 1956 r. Na I sekretarza KC PZPR powołano Władysława Gomułkę, głoszono hasła demokratyzacji, usuwano „stalinowców” z partii, urzędów i zakładów pracy, domagano się partnerskich stosunków z ZSRS. Polskie przemiany zachęciły do upomnienia się o wolność naród węgierski. 23 października 1956 r. pod pomnikiem gen. Bema w Budapeszcie rozpoczęła się ich rewolucja.

Węgrzy poszli dalej niż Polacy - formalnie przywrócono tam system wielopartyjny, ogłoszono wyjście z Układu Warszawskiego, a premier Imre Nagy zwrócił się do ONZ o pomoc w uzyskaniu statusu państwa neutralnego. Na to Sowieci nie chcieli już pozwolić. Węgierskie marzenia o wolności zostały rozjechane gąsienicami czołgów. Na wieści z Budapesztu Polacy reagowali i strachem, i nadziejami, ale przede wszystkim solidarnością i wielką akcją pomocy. Kraków odegrał w niej rolę szczególną.

Pomoc, nadzieje, strach
Już pięć dni po wybuchu powstania węgierskiego, 28 października, w Krakowie rozpoczęła się akcja zbierania krwi dla Węgrów. Pierwszego dnia zgłosiło się ok. 150 osób. Po kolejnych pięciu akcja przyjęła takie rozmiary, że zaczęto apelować do stałych krwiodawców, by zgłaszali się do standardowych punktów oddania krwi, bo gdy wszyscy oddają ją dla Węgrów, to zaczyna brakować na potrzeby szpitali.

30 października na dziedzińcu Politechniki Krakowskiej odbył się wiec, na którym żądano wycofania wojsk sowieckich i deklarowano pomoc dla ofiar powstania. Tam powstał Studencki Komitet Pomocy Walczącym Węgrom, który po dołączeniu innych uczelni i usunięciu drażliwego przymiotnika „walczącym” koordynował akcję pomocy. W wielu miejscach miasta powstały punkty zbierania datków, m.in. przy Instytucie Węgierskim, gdzie na stałe zagościła studencka warta honorowa. Kwestowano na cmentarzach we Wszystkich Świętych i w Zaduszki. Na rzecz Węgrów organizowano koncerty i spektakle teatralne. Pieniądze i dary przynosili mieszkańcy Krakowa, zbierano je w zakładach pracy, w komitetach partyjnych, a nawet - jeśli wierzyć relacjom - zbiórkę przeprowadzono wśród funkcjonariuszy MO i UB.

Lokalna władza i prasa popierały akcję, ale jednocześnie studziły radykalne hasła w kraju. Olgierd Terlecki na łamach „Dziennika Polskiego” podkreślał znaczenie rozwagi, pisząc: „Nie było w Budapeszcie warszawskiego, mądrego spokoju, czujnego opanowania, rozważnej ofensywy. Tam wystrzeliły czuwające karabiny”. Z drugiej strony Wojciech Niedziałek, przywódca rewolucyjnej młodzieży z Zakopanego twierdził, że miał niemały kłopot z powstrzymaniem swoich podwładnych przed wyruszeniem szlakiem kurierów przez Tatry, by już nie oddawać, ale przelewać za Węgrów krew.

W komentarzach mieszkańców Krakowa pojawiały się zarówno nadzieje, że teraz i w Polsce nastąpi drugi etap rewolucji i do końca odsunie się komunistów od władzy, z drugiej zaś panował strach przed wojną, zbrojną interwencją sowiecką również w Polsce. Pisarz Jan Józef Szczepański notował w „Dzienniku” 2 listopada: „Nastroje paniczne. Radio nadawało rano co pół godziny wezwanie KC do zachowania spokoju. Ludzie wykupili żywność do czysta. Przed sklepami ogony. Na Węgrzech rżną komunistów - zdaje się, że wypadki tam wymknęły się zupełnie z rąk wszelkiej władzy”. Podobnie opisywał sytuację związany z Piwnicą pod Baranami Kazimierz Wiśniak: „Panika na ulicach wzrasta. Ludzie mówią wyłącznie o wojnie, wykupują mydło, świece, cukier, mąkę”.

Marsz milczenia

Napięcie sięgnęło zenitu po tzw. drugiej interwencji z niedzieli 4 listopada, gdy wojska sowieckie, po przejściowym wycofaniu się, znów ruszyły na Budapeszt. Na ostrą reakcję społeczeństwa szykowali się ubecy. Do krakowskiej bezpieki doszły zalecenia z Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego nakazujące czujność i i przestrzegające, by „nie koncentrować pracowników w gmachu urzędu”. Najwidoczniej obawiano się oblężenia gmachu UB przy pl. Inwalidów, tak jak to miało miejsce w czerwcu 1956 r. w Poznaniu.

Rzeczywiście pojawiła się w Krakowie chęć publicznego zamanifestowania oburzenia. Wśród studentów AGH jeszcze w niedzielę zrodziła się inicjatywa, żeby w poniedziałek rano udać się pod konsulat sowiecki. Informacje te dotarły do kierujących krakowskim Październikiem działaczy Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego (SKR). Czując odpowiedzialność za dalszy bieg wydarzeń, Stefan Bratkowski z SKR w porozumieniu z lokalnymi władzami opracował w nocy odezwę wzywającą do zachowania spokoju. Żeby uniknąć niebezpiecznej wiecowej atmosfery i skanalizować społeczne oburzenie, zaproponowano pochód milczenia. Opóźniając druk lokalnej prasy, wydrukowano na rano kilka tysięcy ulotek z odezwą. Rozwozili je po akademikach i uczelniach działacze studenccy. Według wspomnień jednego z nich byli oni rozwożeni samochodami UB, jednak w taki sposób, żeby studenci tego nie widzieli. Bratkowski pojechał też do rozgłośni radia, gdzie regularnie powtarzał wezwania do udziału w marszu milczenia.

Rankiem 5 listopada w milczącym pochodzie ruszyło spod AGH kilka tysięcy osób. Niosły na czele węgierską flagę, przewiązaną kirem. Pod gmachem Wojewódzkiej Rady Narodowej przy ul. Basztowej tonujące nastroje przemówienie wygłosił sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Bolesław Drobner, następnie manifestacja zawróciła w stronę AGH. Ale powoli przestawał to być marsz milczenia. Przechodząc ul. Karmelicką uczestnicy pochodu pisali kredą na murach, tramwajach i samochodach antysowieckie hasła. Pojawiły się napisy: „Damoj” (ros. do domu), „Precz z łapami od Węgier”, „Skończyć z agresją”. Na afiszach o walce ze szczurami i z napisem „Oto złodzieje twoich plonów” przylepiano czerwone gwiazdy.

Gdy manifestacja dotarła do al. Mickiewicza, część jej uczestników, zamiast skręcić w lewo w stronę AGH, próbowała pójść prosto w kierunku bliskiego już konsulatu ZSRS przy ul. Szopena. Powstrzymali ich działacze studenccy. Całość przeszła pod gmach AGH, gdzie pochód milczenia zamienił się w rozgorączkowany wiec. Niektórzy studenci wznosili okrzyki z żądaniem opublikowania w „Gazecie Krakowskiej” ich rezolucji - z postulatami wystąpienia z Układu Warszawskiego, zerwania stosunków z ZSRS i pomocy wojskowej dla Węgier. Ponownie pojawiły się głosy wzywające do przejścia pod konsulat.

Gdy atmosfera sięgnęła zenitu, przemawiający z okna auli AGH płk Tadeusz Cynkin - zaprzyjaźniony ze studentami od wieców Października - zwrócił uwagę na to, co działo się po drugiej stronie alei. A tam pojawiły się sowieckie ciężarówki wojskowe. Jechały wyjątkowo wolno, co odczytano jako działanie demonstracyjne, wręcz prowokacyjne. Grupa studentów zaczęła się do nich zbliżać, pojawiła się groźba konfrontacji. Wówczas Cynkin, wskazując na niebezpieczeństwo prowokacji, wydał jednoznaczne polecenie rozejścia się. Kierowani przez działaczy SKR studenci wysłuchali go.

Tego dnia próbowali ruszyć pod sowiecki konsulat również studenci zgromadzeni na wiecu na Politechnice. Powstrzymały ich wypowiedzi Drobnera i działaczy studenckich. 5 listopada najbliżej było w Krakowie do rzeczywistej konfrontacji.

Następnego dnia władze partyjne, działacze studenccy i krakowska prasa odetchnęli z ulgą. Znany krakowski pisarz Jalu Kurek w artykule „Rewolucja mądra” opisywał, jak ze ściśniętym gardłem uczestniczył w pochodzie. Wzywał jednocześnie do umiarkowania, pisząc wprost do studentów: „Nie chciałoby się widzieć tego, aby wasze ciała młode, zapalone, lecz bezbronne kładły się pod czołgi”.

Krakowski konwój

Przez kolejne dni pojawiały się w Krakowie prowęgierskie i antysowieckie ulotki czy napisy, m.in. wykonywane przez młodych plastyków płaczące oczy w kolorach flagi węgierskiej. Zintensyfikowano też akcję pomocy. Wobec informacji, że nie zawsze dociera ona bezpośrednio do potrzebujących, krakowscy studenci wspólnie z robotnikami z Nowej Huty zorganizowali własny konwój. Wiózł m.in. 20 ton mąki, 10 ton jabłek, po 4 tony soli, bekonu, cukru, smalcu i mydła, 2 tony mleka w proszku i materiały medyczne. Na granicy polsko-czechosłowackiej zakwestionowano jedynie sól, na wywóz której potrzebne było odrębne pozwolenie. Pomimo niezbyt przyjaznego stanowiska czechosłowackich władz konwój dotarł do granicy węgierskiej, którą przekroczono po przeładowaniu darów z wagonów do ciężarówek PCK.

W Budapeszcie krakowianie nie tylko pilnowali rozdawania darów, ale mieli też dość czasu na rozmowy z Węgrami. Po tygodniu w kilku grupach powrócili do Polski. Niektórym udało się przywieźć otrzymane od Węgrów dokumenty czy listy do rodzin na Zachodzie, które potem wysyłali z Polski. Jeden ze studentów, Jan Drożdż, przywiózł powstańczą flagę węgierską, z wyciętym komunistycznym godłem, ukrywaną później przez Jerzego Michalewskiego, który w 1995 r. przekazał ją prezydentowi suwerennych Węgier, Árpádowi Gönczowi. Ostatnie jawne protesty przeciw sytuacji na Węgrzech odbyły się w Krakowie wiosną 1957 r. Na 1 maja studenci przygotowali afisz z mapą Węgier otoczoną drutem kolczastym.

Powstanie w Budapeszcie było przestrogą dla społeczeństwa pokazującą, jak kończą się próby zerwania z ZSRS i demokratyzacji kraju, jak obojętny jest świat wobec krwawych wydarzeń w bloku sowieckim. Z drugiej strony stanowiło ostrzeżenie dla władz, członków partii i bezpieki, jak może eksplodować chęć odwetu za lata strachu i zniewolenia. Pojawiły się w Polsce zdjęcia z powstania w Budapeszcie, m.in. kupione przez redakcje pism od zachodnich agencji. Szczepański przeglądał je w redakcji „Przekroju”: „To jest przerażające. Mnóstwo scen samosądów nad ubowcami. Ludzie dosłownie zmiażdżeni przez nienawiść, którą siano całymi latami”. Niektórzy członkowie władz wspominali później, że jeszcze długo śniły im się zdjęcia awoszy (funkcjonariuszy węgierskiej bezpieki AVH) wiszących na latarniach w Budapeszcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski