Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówię głośno, lekko nie jest

Rozmawiał Aleksander Gąciarz
Grzegorz Cichy zostanie w poniedziałek zaprzysiężony na burmistrza Proszowic
Grzegorz Cichy zostanie w poniedziałek zaprzysiężony na burmistrza Proszowic Fot. Aleksander Gąciarz
Rozmowa. GRZEGORZ CICHY, nowy burmistrz Proszowic – opowiada o kulisach kampanii i o tym, że każdy ma u niego czystą kartę.

- Kto wpadł na pomysł, by Grzegorz Cichy został kandydatem na burmistrza?

- Pierwszy był Dariusz Pomykalski. Potem dwie moje znajome w luźnej rozmowie rzuciły „startowałbyś na burmistrza”. Formalnie taką propozycję złożył mi Adam Grabski. Pamiętam, że zadzwonił z propozycją spotkania w momencie, gdy na dachu szopy w ogrodzie mojego taty zbierałem orzechy włoskie.

To było w październiku ubiegłego roku. Nie powiedział wtedy wprost o co mu chodzi, a ja też się nie domyślałem, bo nie znaliśmy się bliżej. Gdy już się spotkaliśmy okazało się, że zbiera drużynę ludzi, która chce coś zmienić w Proszowicach.

Zaproponował, żebym to ja był kandydatem tego środowiska na burmistrza. Miałem wtedy mnóstwo wątpliwości. Mówiłem, że od ośmiu lat jestem poza samorządem, że prowadzę działalność polegającą na prowadzeniu imprez. Innymi słowy uważałem, że są lepsi kandydaci.

- Co było dalej?

- Pojawiały się różne opcje. Pierwszym naszym celem były eurowybory. Skupialiśmy się wokół Jarosława Gowina, licząc, że zdobędzie w nich mandat i na tym sukcesie uda się zbudować lokalne struktury. On miał być dla nas oparciem, bo uważałem, że bez takiego zaplecza jesteśmy skazani na porażkę.

- Gowin jednak europosłem nie został, a Pan mimo wszystko podjął decyzję o kandydowaniu. W którym momencie to się stało?

- Po pańskim telefonie...

- Nie rozumiem...

- Zadzwonił pan do mnie z pytaniem, czy będę kandydował. Ja odpowiedziałem tak i wtedy klamka zapadła. Publicznie zadeklarowałem taką chęć i nie było odwrotu.

- Ale coś na taką deklarację musiało wpłynąć.

- Przełomowe było zebranie w Klimontowa. Przedstawiciele władz zostali wtedy przez nas, zwłaszcza przez Adama Grabskiego, bardzo mocno wypunktowani za to, czego nie zrobili we wsi. To było takie przetarcie w boju. Potyczka z establishmentem, ze starym układem. Ludzie byli za nami.

To mi dało wiarę, że trzeba iść za ciosem. Natomiast wtedy jeszcze jako o kandydatach na burmistrza myślałem o innych osobach. Lepiej umocowanych w samorządzie, mających lepsze możliwości działania. To, że mnie ludzie znają, mogło nie wystarczyć. Proponowałem ludziom związanym z Platformą, z PiS-em wyłonienie wspólnego kandydata na burmistrza. Nic ostatecznie z tego nie wyszło.

Choć partie deklarowały jakąś formę współpracy, to każda postanowiła wystawić swojego kandydata. Poprosiłem wtedy chłopaków ze swojego otoczenia o czas do zastawienia i wtedy właśnie zadzwonił telefon od ciebie.

Zdecydowałem się, choć wiedziałem, że będę musiał zaniedbać inne sprawy, poświęcić sporo pieniędzy, wykonać setki telefonów, przejechać dziesiątki kilometrów, a wynik będzie niepewny.

- Czy był ktoś, kto doradził wam jak przeprowadzić skuteczną kampanię?

- Mój kolega ze studiów Jan Malkiewcz prowadził kampanię Jerzego Buzka do europarlamentu w 2004 roku. Buzek zdobył wtedy w Katowicach 173 tysiące głosów uzyskując najlepszy wynik w Polsce.

Janek opowiadał wtedy: trzeba dotrzeć do ludzi, iść do sąsiadów, do krewnych, znajomych. Ja, pamiętając jego rady, nadałem naszej kampanii kierunek, ogólne ramy, natomiast strategię w szczegółach wymyśliliśmy wspólnie ze sztabem, a potem z kandydatami na radnych.

Toczyliśmy nawet spory, bo jeden z kolegów mocno się domagał, żebyśmy drukowali plakaty, wieszali banery bo nas nie widać. Ja mówiłem, że Buzek nie wywiesił ani jednego plakatu, a uzyskał najlepszy wynik w kraju. Na to kolega odpowiadał: Grzesiek, z całym szacunkiem, ale ty nie jesteś Buzek.

- I wyszło na to, że nie trzeba wieszać plakatów na każdym drzewie, żeby wygrać wybory.

- Nie trzeba. O naszym wyniku zdecydowało kilka spraw. Po pierwsze to, że wsparła mnie grupa zapalonych młodych ludzi: Adam Grabski, Mateusz Gajda, Zbigniew Kwiecień.

Po drugie, że byłem znany w takich środowiskach jak kluby sportowe, fan klub Kamila Stocha, stowarzyszenie Gniazdo, Caritas czy stowarzyszenie Zielononóżka. Problemem było jak dotrzeć do ludzi starszych, którzy mnie nie znają, nie korzystają z Facebooka, internetu itd.

Dlatego postanowiłem w kandydatami na radnych chodzić od drzwi do drzwi. Do tego doszły: stoisko na targu i ustawianie się w pobliżu kościołów, po prostu wyjście do ludzi. Ja i inni kandydaci staliśmy, rozmawialiśmy z mieszkańcami, rozdawaliśmy materiały, prosiliśmy o głosy.

Czasem jednej osobie poświęcaliśmy po kilkanaście minut. To było dla wielu osób zaskoczeniem, że kandydat przychodzi do nich osobiście, puka do drzwi. Przeszliśmy prawie wszystkie bloki w Proszowicach, ulice, sklepy, kilkanaście wsi. Robiliśmy to choć prawdę mówiąc kandydaci na radnych wcale nie byli tym zachwyceni, obawiali się reakcji ludzi.

- Zdarzały się jakieś nieprzyjemne reakcje na te wizyty?

- Bardzo rzadko. Pojedyncze osoby radziły abyśmy przestali się głupotami zajmować i zamykali drzwi. Zdecydowana większość jednak reagowała bardzo pozytywnie. Choć dwa razy się zdarzyło, że psy nogawki poszarpały...

- W którym momencie uwierzył Pan w zwycięstwo?

- Pierwszy taki impuls był wtedy, gdy udało nam się zebrać kandydatów na radnych. Nie było to proste. W Kościelcu na przykład spędziłem trzy popołudnia i nie udało mi się znaleźć kandydata.

Ale z czasem ludzie zaczęli się zgłaszać sami. Drugi taki moment nastąpił po wizycie w Opatkowicach, gdzie ludzie bardzo mocno przekonywali nas, że zmiany są konieczne.

- Przyszła pierwsza tura, zwycięstwo i co? Euforia, zaskoczenie.

- Nie, bo miałem sygnały, że mogę wygrać w I turze.

- Chyba zbyt piękne żeby mogło być prawdziwe...

- Zbyt piękne, starałem się studzić emocje.

- A spodziewał się Pan, że w II turze zmierzy się z Jackiem Tomasikiem.

- Nie. Cała nasz kampania była ułożona pod rywalizację z urzędującym burmistrzem. Mieliśmy cały szczegółowo opracowany plan. Mieliśmy na przykład przygotowane ogłoszenie prasowe: „Sprzedam skodę superb, full wypas, aktualne po 30 listopada”.

Scenariusz był taki, że po I turze porozumiewamy się z PO, z PiS i wspólnym frontem idziemy pokonać burmistrza Jana Makowskiego. O tym, że on znajdzie się w II turze byliśmy przekonani.

- Nie było takiej idei, żeby po I turze zawrzeć porozumienie z Jackiem Tomasikiem, Platformą i nie walczyć ze sobą.

- Nie, po I turze już żadnych takich rozmów nie było.

- Jaka była pierwsza myśl w poniedziałek rano, po II turze?

- Nie miałem czasu na rozmyślania, bo około 3 nad ranem położyłem się spać, a od 6:30 odbierałem telefony z gratulacjami.

Większa adrenalina była po I turze, gdy zdałem sobie sprawę, że zmienia się moje życie. Między pierwszą a drugą turą miałem sześć imprez do poprowadzenia. A w piątek likwiduję swoją działalność gospodarczą.

- Kto się powinien bać, że Grzegorz Cichy został burmistrzem?

- Myślę, że nikt. Trzeba z ludzi wyciągać to, co jest w nich dobre. Skłonić do większej wydajności, pracowitości, kreatywności. Cała nasza kampania była pozytywna. Nie byliśmy agresywni, nie skakaliśmy nikomu do oczu. Pokazywaliśmy Proszowice i miejscowości gdzie startowali nasi kandydaci z dobrej strony. Prawda, dobro i piękno to są zasady, którymi staram się kierować.

- To pięknie, ale z drugiej strony konieczne są oszczędności, bez których się nie obejdzie...

- Lekko nie jest. Projekt budżetu na 2015 rok zakłada, że dochody wyniosą 48 milionów, ale w tym mieszczą się dochody ze sprzedaży udziałów Ek-Rolu i działki na Kopernika.

Czyli realnie mogą to być tylko 43 miliony. Do tego 26 milionów długu, konieczność skończenia basenu do czerwca. Problemów jest mnóstwo.

- To gdzie tych oszczędności szukać. Dla każdego pierwszy źródłem jest urząd. Tok rozumowania w wielu wypadkach jest taki: zwolnić połowę urzędników i będą pieniądze.

- W Urzędzie Gminy w Pałecznicy jest zatrudnionych 17 osób na 13 etatach. U nas, gdy policzymy urząd, halę sportową, dom kultury, wychodzi około 120 osób. To dużo, ale nie jestem zwolennikiem wyrzucania kogokolwiek.

Trzeba rozeznać dokładnie ile jest osób zatrudnionych, na jakie umowy, komu ile brakuje do emerytury. Szukać cięć w wydatkach na telefony służbowe, ogrzewanie, wyjazdy, samochody.

- Pomysł sprzedaży służbowej skody już został uznany za populistyczny gest.

- Ja to podtrzymuję. Pieniądze ze sprzedaży można wydać na coś pożytecznego. Należy racjonalizować wydatki. Jeszcze jako radny zgłosiłem pomysł, żeby gmina zamiast wydawać pieniądze na listy polecone zatrudniła gońca. I on pracuje do tej pory, gmina oszczędza, a człowiek zniknął z listy bezrobotnych.

- Kolejne źródło, które się nasuwa to oświata.

- Wydaje mi się, że akurat sieć szkół pozostawiona przez poprzedniego burmistrza jest dobrze rozwiązana. Sprawami oświaty zajmie się moja zastępczyni Iwona Latowska, ale ja zamykania szkół nie chcę.

- Iwona Latowska jako wiceburmistrz to jest decyzja personalna, która nie była dotąd tajemnicą. Czy można już mówić o innych kandydatach na najważniejsze funkcje?

- Mam jeszcze dwie nowe osoby, o których myślę jako o swoich współpracownikach w urzędzie, ale na razie mogę mówić tylko o pani Latowskiej. Trzeba dać każdemu pracownikowi szansę, każdy ma u mnie czystą kartę.

GRZEGORZ CICHY
lat 43, mieszka w Klimontowie, absolwent kierunku Etnologia i Antropologia Kultury na Wydziale Historycznym UJ. Prowadzi działalność gospodarczą (organizacja imprez), wcześniej dziennikarz Radia Łan i nauczyciel w Zespole Szkół w Piotrkowicach Małych. W latach 1998-2006 radny Rady Miejskiej, od 2004 prezes LKS Agricola Klimontów. Kawaler. Pasje: podróże, historia XX wieku, piłka nożna.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski