Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Może mężczyźni mnie się boją

Redakcja
Zdaniem Janell Burse zespół Wisły nikogo się nie boi, co widać po wynikach w Eurolidze Fot. Michał Klag
Zdaniem Janell Burse zespół Wisły nikogo się nie boi, co widać po wynikach w Eurolidze Fot. Michał Klag
ROZMOWA. JANELL BURSE, koszykarka Wisły Can-Pack Kraków, o życiu prywatnym i traumie, jaką ma po przejściu huraganu Katrina

Zdaniem Janell Burse zespół Wisły nikogo się nie boi, co widać po wynikach w Eurolidze Fot. Michał Klag

Nie poszalała Pani w meczu gwiazd Euroligi w Gdyni.

- No, nie za bardzo, ale i tak fajnie mi się grało. To była świetna impreza i wielki mecz przede wszystkim dla kibiców, którzy mogli podziwiać w akcji najlepsze zawodniczki z całej Europy. Cieszę się również z tego, że mogłyśmy sprawić tak wielką przyjemność małym dzieciom, które przed meczem odwiedziłyśmy w domu dziecka i w szpitalu.

- Agnieszka Bibrzycka nieźle Panią postraszyła przed decydującą rozgrywką w Final Four.

- Agnieszka to niesamowita zawodniczka. Jest jedną z najlepszych koszykarek, przeciwko którym grałam. Pamiętam ją bardzo dobrze jeszcze z czasów, gdy występowała w WNBA. Ale bez przesady, na pewno się jej nie wystraszyłam. Nie boimy się nikogo i to widać po wynikach Wisły w Eurolidze. Agnieszka gra w bardzo dobrym zespole, jest jego liderką, ale my też mamy świetne zawodniczki, nie ustępujemy nikomu. Udowodniłyśmy to, awansując do Final Four.

- Macie już plan, jak przechytrzyć Ros Casares Walencja w półfinale?

- Prawdę mówiąc, jeszcze nie rozmawiamy o pojedynku z Hiszpankami, o taktyce na to spotkanie. Mamy jeszcze na to trochę czasu. Ale na pewno każda z nas powoli zaczyna myśleć o meczu z Walencją. Jednak teraz staramy się jak najlepiej skupić na rozgrywkach ekstraklasy.

- Które spotkanie w Eurolidze było dla Pani najtrudniejsze?

- Zdecydowanie najwięcej wysiłku kosztował mnie mecz przeciwko Sika Frisco Brno. I wcale nie trzeci pojedynek, który zadecydował o naszym awansie, ale pierwsze spotkanie z Czeszkami. Tak jak zapewne dla większości moich koleżanek.

- Prawie czterdzieści lat przyszło czekać Wiśle na kolejny wielki sukces na arenie międzynarodowej. Stworzono wreszcie zespół, który nie ustępuje największym klubowym potęgom w Europie. W czym, według Pani, tkwi siła Wisły Can-Pack?

- Myślę, że największym atutem Wisły jest po prostu świetna współpraca na boisku całego zespołu. Mamy naprawdę kilka bardzo dobrych zawodniczek, indywidualności, ale naszą siłą jest właśnie to, że ich potencjał potrafimy spożytkować dla dobra całej drużyny. Jednego dnia może zagrać świetny mecz Marta Fernandez, innego dnia ja, czy Liron Cohen. Ale zawsze staramy się, by naszą siłą był po prostu zespół. Nasza gra nie może opierać się na indywidualnych poczynaniach jakiejś zawodniczki.

- Osiem kolejnych zwycięstw Wisły na parkietach Euroligi, zwycięski bój z Czeszkami i awans do Final Four. Ale na krajowym podwórku już nie jest tak kolorowo. Porażka z Lotosem w półfinale Pucharu Polski i tylko piąte miejsce w ligowej tabeli.

- Najgorszą rzeczą dla Wisły jest to, że władze ekstraklasy jakby zupełnie nie obchodziło, że musimy grać na dwóch, a nawet trzech frontach. Mamy ogromny problem, by solidnie przygotować się do meczu ligowego, który bardzo często jest niemalże od razu po naszym spotkaniu w Eurolidze. O tym prawie nikt nie wspomina. Jednego dnia gramy u siebie o awans z Brnem, a już następnego musimy jechać na mecz z Lotosem. To niemożliwe, byśmy były na sto procent przygotowane na ligę czy puchar, grając kilkanaście godzin wcześniej ciężki mecz w Eurolidze. Nikogo to nie obchodzi, bo tylko Wisła tam gra, więc czym się przejmować? Ci, którzy widzieli spotkanie z Lotosem w półfinale Pucharu Polski, dostrzegli jak bardzo byłyśmy zmęczone. Staramy się skupić jak najlepiej na każdym meczu, ale z takim terminarzem to jest po prostu niewykonalne.
- Skoro już rozmawiamy o polskiej ekstraklasie, jak Pani ocenia jej poziom?

- Polska liga jest naprawdę silna. Wisła Can-Pack, Gorzów, czy Lotos są tego najlepszym dowodem. Ale na pewno byłaby ona jeszcze mocniejsza i bardziej atrakcyjna dla kibiców, gdyby zmieniło się nieco sędziowanie. W niektórych meczach dochodzi do sytuacji, które nie mogłyby się wydarzyć w innych ligach europejskich. Sędziowie powinni robić wszystko, by gra była czysta i mniej brutalna. Poza tym, polskie zespoły regularnie występują w europejskich pucharach, to mówi samo za siebie.

- W rodzimej lidze WNBA nieźle Pani szło. Z Seattle Storm zdobyła Pani nawet mistrzostwo WNBA. Była Pani gwiazdą kobiecej koszykówki w Stanach. Skąd więc decyzja o wyjeździe do Europy?

- Wielu amerykańskich zawodników wyjeżdża grać za granicę. Najczęściej wybierają właśnie Europę, bo koszykówka jest tu również na bardzo wysokim poziomie. Wiedzą, że ich kariera może się tutaj rozwijać równie szybko jak w Stanach Zjednoczonych. Nie inaczej było w moim przypadku. Bardzo chciałam się dalej rozwijać, osiągać kolejne sukcesy, stąd moja decyzja. Ale jest sprawą oczywistą, że równie często jednym z najważniejszych powodów takiego wyjazdu są po prostu większe pieniądze, które możemy zarobić.

- Zatem dlaczego przeniosła się Pani z Moskwy do Krakowa? Przecież liga rosyjska to jedna z najsilniejszych w Europie.

- Czy ja wiem, czy rzeczywiście jest taka mocna? W lidze rosyjskiej są trzy, może cztery drużyny, które stanowią o jej sile. Najlepsze z nich to Spartak i UMMC Jekaterynburg. Pozostałe zespoły nie są już tak dobre. Za to w Polsce jest pięć, nawet sześć naprawdę świetnych klubów, które sprawiają, że rywalizacja w lidze jest naprawdę na wysokim poziomie. Poza tym, bardzo chciałam znów zagrać w Eurolidze. Teraz, kiedy awansowałam z Wisłą do Final Four okazuje się, że przejście do Krakowa było świetnym wyborem.

- Seattle, Praga, Moskwa i Kraków. To miasta, w których przyszło Pani reprezentować miejscowe kluby. W którym z nich czuła się Pani najlepiej?

- Najlepiej czuję się w Houston, ale bardzo podoba mi się też Praga. Mieszkając tam, miałam uczucie, jakbym wcale nie była daleko od mojego Houston.

- Ma Pani w Krakowie jakieś ulubione miejsce?

- Moim ulubionym miejscem jest Galeria Kra.., Krako... Kurczę, nie potrafię wymówić tego słowa (śmiech).

- Galeria Krakowska.

- O, właśnie, dziękuję za pomoc. Lubię tam chodzić, bo mogę w niej załatwić wszystko: kupić jedzenie, ciuchy, a przy okazji pospacerować.

- Zdarza się Pani znaleźć wolną chwilę i wyskoczyć na spacer po mieście?

- Prawie wcale nie wychodzę z domu. Albo śpię, albo oglądam filmy na DVD. Mam psa, więc lubię pójść z nim na krótki spacer. Raz zdarzyło się, że poszłyśmy do centrum z koleżankami z zespołu po zwycięskim meczu z Salamanką.

- Ogląda Pani mecze NBA? Ma Pani ulubiony zespół lub zawodnika?
- Moim ulubionym zespołem jest San Antonio Spurs, bo gra najbliżej Houston. A jeśli chodzi o zawodnika, to najbardziej lubię Tony'ego Parkera.

- Janell Burse najczęściej można spotkać w towarzystwie Liron Cohen. Przyjaźnicie się?

- Liron to świetna dziewczyna. To najbliższa mi osoba z całej drużyny. Perfekcyjnie mówi po angielsku, co na pewno ma wpływ na dobrą relację między nami, bo o wszystkim możemy swobodnie pogadać. Pokazała mi wiele fajnych miejsc w Krakowie. Co więcej, mieszkamy w tym samym budynku, więc widzimy się niemal cały czas.

- W Krakowie jest Pani już prawie pół roku. Poznaje Pani naszą kulturę i zachowanie ludzi. Czy jest coś, co tutaj bardzo Panią denerwuje?

- Nie, chyba nie ma takiej rzeczy, która szczególnie by mnie denerwowała. Ludzie w Polsce są sympatyczni, a przede wszystkim są dobrymi kierowcami, w przeciwieństwie do mieszkańców Moskwy (śmiech). Czuję się tu naprawdę dobrze.

- A co w naszym kraju najbardziej się Pani podoba?

- Najbardziej podoba mi się to, że świetnie radzicie sobie z językiem angielskim. To naprawdę niesamowite, że prawie z każdym mogę swobodnie porozmawiać. To wielki atut Polaków.

- A Pani uczy się polskiego?

- Oj nie, niestety. Wasz język jest trudny. Ale jest bardzo podobny do czeskiego, niektóre słowa są prawie takie same.

- Podobno zdarza się, że podczas treningu udziela Pani koleżankom lekcji języka angielskiego.

- No, nie przesadzajmy. Dziewczyny naprawdę nieźle mówią po angielsku, nie muszę dawać im lekcji. Czasem po prostu bywa, że brakuje jakiegoś słowa, czy trzeba jakieś zdanie dokładnie przetłumaczyć. Wtedy mój angielski może się przydać.

- Za to mogłaby Pani udzielić kilku lekcji trenerowi. Jose Hernandez prawie w ogóle nie mówi po angielsku.

- Nasz trener na treningach używa języka hiszpańskiego, a jego asystent tłumaczy nam wszystko na angielski. Choć można powiedzieć, że jesteśmy wielonarodową drużyną, nie ma najmniejszych problemów z dogadaniem się.

- Nie mogę nie zapytać, czy smakuje Pani nasza polska kuchnia?

- Bardzo rzadko mam okazję spróbować waszych przysmaków. Może dlatego, że wolę raczej zjeść coś na przykład w Pizza Hut.

- W Pizza Hut? Myślałem, że sportowcy nie za bardzo mogą stołować się w takich miejscach.

- Ale dlaczego nie? Przecież tam nie je się tylko pizzy. Mają też dobre sałatki czy makaron.

- Zmieńmy temat. Podobno Janell Burse jest singielką. Podobają się Pani Polacy?

- To prawda, nie mam chłopaka. A jeśli chodzi o Polaków... Cóż, są przystojni, jak większość Europejczyków.

- Proszę wybaczyć, że o to pytam, ale czy nie sądzi Pani, że kobieta, która ma 196 cm wzrostu może mieć kłopot ze znalezieniem swojej drugiej połówki?

- Cóż, może faktycznie mężczyźni się mnie boją (śmiech). Ale tak poważnie, nie sądzę, by moje warunki fizyczne były jakimś problemem.
- Chciałaby Pani zostać na dłużej w Krakowie?

- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Kraków to naprawdę piękne miasto i fajnie by było zostać tu dłużej niż jeden sezon. Dobrze się tu czuję. Ale nie wiem, jak dalej potoczą się moje losy. Wszelkie decyzje muszę konsultować z moim menedżerem, który jest w USA. Zobaczymy, co przyniesie kolejny sezon. Nie ukrywam, że chciałabym wrócić do domu.

- Myśli Pani o zakończeniu kariery?

- Tak, myślę o tym coraz częściej. Mam już trzydzieści lat. Ojejku, jak ten czas szybko mi zleciał. Ale na szczęście mam już plan na przyszłość.

- Proszę nam go zdradzić.

- Kocham dzieci, dlatego po zakończeniu kariery bardzo chciałabym otworzyć w Houston coś w rodzaju świetlicy, takiej mini-szkoły, gdzie dzieciaki mogłyby przyjść po zajęciach i pożytecznie spędzić czas. Mogłyby tam rozwijać swoje zainteresowania, czy też otrzymać pomoc w odrobieniu pracy domowej. A nad wszystkim czuwaliby opiekunowie i nauczyciele.

- Pochodzi Pani z Nowego Orleanu, miasta, które w 2005 roku zostało niemal doszczętnie zniszczone przez huragan Katrina. Co najbardziej utkwiło Pani w pamięci z tamtego tragicznego wydarzenia?

- To, co się wtedy wydarzyło w Nowym Orleanie, było chyba najstraszniejszą rzeczą, jaką w życiu widziałam. W pamięci najbardziej utkwił mi obraz miasta po przejściu huraganu. Wszędzie było mnóstwo wody, pozawalane, totalnie zrujnowane domy, z których Katrina dosłownie zrywała całe dachy. Co więcej, woda długo nie opadała.

- Była Pani w mieście, gdy nadszedł huragan?

- Nie. Byłam w Houston, gdzie akurat rozgrywałyśmy mecz. Byłam bardzo szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że moim rodzicom udało się ewakuować i że są u mojej siostry, która mieszkała właśnie w Houston.

- A czy Pani dom ocalał?

- Miałam dużo szczęścia. Mój dom nie został zniszczony, bo leżał kilka kilometrów poza Nowym Orleanem. Ale moi rodzice i najbliższa rodzina stracili wszystko. Ich domy były zupełnie zniszczone. Kiedy huragan minął, przyjechaliśmy tam. Widok był po prostu przerażający. Ludzie nadal umierali. Słychać było płacz i prośby o pomoc. Całe miasto w jednej chwili zamieniło się w stertę gruzu. Wtedy powiedziałam sobie, że nigdy więcej tutaj nie zamieszkam. Za bardzo się boję.

Rozmawiał: Jan Baran

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski