MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Można się uwolnić z każdego więzienia

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
Sara z nowej książki, a także Judyta, bohaterka Pani czterech powieści, mają dosyć niespotykane imiona. Skąd pomysł, by je tak nazwać?

Fot. Anna Kaczmarz

Rozmowa z KATARZYNĄ GROCHOLĄ o najnowszej powieści "Kryształowy Anioł" i jej bohaterkach.

- To starotestamentowe, żydowskie imiona, tyle że niezbyt popularne. Nie wiem dlaczego - Anna też pochodzi ze Starego Testamentu, a co trzecia dziewczynka to Ania. Judytę pomógł mi wymyślić Tadeusz Juda, mój ulubiony święty, patron spraw trudnych i niemożliwych. Zmieniałam imię bohaterki wielokrotnie i żadne mi nie pasowało. W końcu jęknęłam "święty Tadeuszu Judo" i mnie olśniło; przecież Judyta. Z Sarą było tak, że bardzo chciałam, by moja córka miała na imię Sara. Ale 28 lat temu obawiałam się, że będzie miała problemy, a mój ówczesny mąż kategorycznie zabronił krzywdzenia dziecka. Tymczasem nie ma chyba ładniejszego imienia jak Sara, a zdrobnienie od niego - na przykład Sarenka - po prostu wzrusza. Gdy próbowałam w trakcie pisania powieści zmienić tę Sarę na Gajkę na przykład - traciłam wątek i zupełnie mi się "nie pisało". Z tego wniosek, że bohaterka "Anioła" miała być Sarą.
Losy bohaterek Pani książek są poplątane. Czy w ich życiu jest dużo z Pani życia? Czy może i one czegoś Panią nauczyły?
- One są w całości mną. Ja, tak do końca, nie jestem nimi, bo te książki to przecież nie biografia. Natomiast uczę się od nich i w jakimś sensie wpływają też na moje życie. Judyta dostała ode mnie optymizm i umiejętność szukania w każdym zdarzeniu dobrych stron. To te cechy podtrzymywały mnie na duchu w ciężkich chwilach i pomagały przetrwać. Nadal, gdy jest mi źle, lubię myśleć jak ona. Pada np. deszcz - i fajnie, podleje grządki i trawnik. Nie-ważne, że zniszczy mi fryzurę. Sara ma lęk, niepewność, swego rodzaju zakleszczenie. Kiedyś taka byłam. Sara nie potrafi żyć lokalnie, dla siebie. Nie widzi tego, co się dzieje między nią a mężem. Przeżyła rozczarowanie, jest w niej gniew, chęć zemsty, ale mimo to jest otwarta na świat. Od Sary sporo się nauczyłam. Gdy budowałam tę postać, musiałam dowiedzieć się wielu rzeczy, np. z czego składa się masło? Dowiedziałam się, co to jest modyfikowana żywność, że hamburger się składa w 45 proc. z kauczuku, przemielonych kości. Sara zmusiła mnie, żebym się tego nauczyła po to, by za jej pośrednictwem przekazać tę wiedzę także czytelnikom.
Czy kontakt z czytelnikami jest ważny dla Pani jako autorki?
- Najważniejszy. Uważnie słucham głosów czytelników, zwracam uwagę na to, jak reagują na książkę. To jest dla mnie źródło informacji o tym, czy jest ona odbierana tak, jak chciałam, czy skłania do wyciągania zaskakujących dla mnie wniosków.
Czy dostaje Pani e-maile od czytelników?
- Nie dostałam, jak na razie, e-maili nieprzyjemnych, ale pewnie są też niemiłe wypowiedzi pod moim adresem na forach internetowych. Nie śledzę ich, bo życie uważam za bardziej interesujące niż siedzenie w sieci. A jeśli już ktoś zdobędzie mój adres internetowy, który nie jest ogólnie dostępny, to pisze pozytywnie. Sporo dostaję listów dotyczących przemocy domowej, która była tematem powieści "Trzepot skrzydeł".
A czy wśród e-maili są także takie pisane przez mężczyzn, którzy się przyznają, że czytali Pani książki?
- Pisali do mnie po "Nigdy w życiu" i po "Trzepocie skrzydeł". Do dzisiaj, pierwszego stycznia, dostaję od pewnego pana sms-a z ciepłym słowem za to, że dzięki książce "Nigdy w życiu" poznał swoją ukochaną. To trwa już osiem lat. Natomiast po "Trzepocie skrzydeł" było inaczej. Bardzo wielu mężczyzn kupowało po pięć, sześć książek naraz. Kiedyś zapytałam jednego z nich czy przeczytał książkę, a on odparł, że przerzucił, ale wie, że powinna ją mieć i siostra, i szwagierka, i kuzynka żony. To moim zdaniem oznacza, że mężczyźni chcieli - podsuwając tę książkę - pomóc kobietom ze swego otoczenia. W "Trzepocie..." Hanka musi wyjść z cienia, żeby zobaczyć, że jej życie zależy od niej, że prędzej czy później można się uwolnić z każdego więzienia. Bez względu na to, czy jest nim zła praca, toksyczny mąż, choroba.
Dotknęła Pani bolesnego i wcale niemarginalnego zjawiska przemocy w rodzinie...
- ...który nie znika, a nawet narasta. Przez lata wydawało się, że dotyka on rodzin patologicznych, a tymczasem przemoc jest wszędzie - w domach adwokatów, lekarzy, nauczycieli. Napisała do mnie żona lekarza, której mąż złamał biodro. I zastrzegła, że tego nigdzie nie zgłosi, bo jest sama i nikt jej nie uwierzy. Większość z nas stara się przemocy nie widzieć. Bo, jak się ją zobaczy, to trzeba by było coś zrobić.
Czy jest w Pani odpowiedzialność za słowo?
- Piszę bez cenzury, dla wszystkich, nie obchodzą mnie badania rynkowe, tak samo cieszę się z czytelniczki nastoletniej jak i kilkudziesięcioletniej. Ale odpowiedzialność za słowa jest dla mnie rzeczą podstawową. Odpowiadam za to, co piszę, nawet nie tyle przed czytelnikami, co przede wszystkim przed sobą. Bardzo uważam, by moje pisanie nie krzywdziło nikogo i nie podpowiadało niczego złego.
Co chciała Pani przekazać czytelnikom poprzez "Kryształowego Anioła"?
- To, że nawet jeśli myślimy, że nic od nas nie zależy, to jednak wszystko, co robimy, prędzej czy później, zatacza szersze kręgi. Gdy Sara mówi do mikrofonu w radiu, nie mając świadomości, że jej ktoś słucha, pomaga wielu ludziom, a fale dobrej energii, które wysyła - po jakimś czasie do niej wracają.
Czy będzie dalszy ciąg historii Sary?
- Nie mam takich planów. No chyba, że ona sama będzie się dopominać rozmowy, wtedy może z nią pogadam.
Rozmawiała MAJKA LISIŃSKA-KOZIOŁ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski