Pierwszy raz
"Płakać umiemy, ale nie potrafimy się śmiać. Łatwiej wzruszyć, trudniej rozśmieszyć" (Stanisławski). Krakowski start sceniczny Mrożewskiego przypadł właśnie na sztukę "Jan" modnego wtedy komediopisarza węgierskiego Bus-Feketego. Był to rok 1938, gdy aktor osiadł w naszym mieście. Z wycieczką szkolną zwiedzałem wówczas Kraków i widziałem Mrożewskiego po raz pierwszy. Trudno to nazwać spotkaniem, bo przecież dzieliła nas rampa, ale dobrze zapamiętałem sylwetkę, a charakterystyczne było jeszcze to, że grał kamerdynera, który zamienia się rolami ze swoim panem. Był to więc już ten moment, który jakby wyznaczyć miał kierunek późniejszych kreacji Mrożewskiego - profesora, generała, arystokraty...
Drugi raz
Ponieważ teatry należały do miasta, więc kiedy wojna je zamknęła, personel dostał etaty urzędników magistrackich, Mrożewski także przywdział granatowy uniform (dzięki czemu np. mógł wystarać się o aryjskie papiery dla Pepy Singerówny, prototypu Racheli z "Wesela"), ale nie zdradził idei teatru. O niej dyskutowało się konspiracyjnie w mieszkaniu Osterwy - od którego Mrożewski nauczył się "szacunku dla słowa, kultury gestu i zrozumienia istoty zawodu" - z którym też w r. 1945 wystąpił w "Przepióreczce" Żeromskiego jako prof. Zabrzeziński. Słynne przedstawienie, słynna kreacja Pana Juliusza, drugie spotkanie ze Zdzisławem Mrożewskim, którego oglądać też było można w kabarecie "Siedem kotów" jako konferansjera i aktora ("tańczyłem i śpiewałem z Ireną Kwiatkowską").
Dalszych ról nie wyliczę, zawsze są do sprawdzenia w annałach - natomiast koniecznie chciałbym przypomnieć piękne efekty pracy w dziedzinie rosyjskiej klasyki dramaturgicznej (nagroda za "Płody edukacji" Tołstoja z Zofią Jaroszewską). W r. 1953 występował w Krakowie Teatr im. Wachtangowa, a Mrożewski jakby w rewanżu wyjechał do ZSRR w gronie artystów naszych scen (jako profesor krakowskiej szkoły teatralnej) poznawać tamtejsze metody kształcenia studentów i obserwować życie kulturalne. Opowiadał mi o tym szczegółowo w Jamie Michalika; wywiad nazwaliśmy trochę z Gorkiego: "Moje `seminaria`" i był to dla mnie wreszcie pierwszy kontakt osobisty z księciem Mrożewskim (egzotycznego księcia grał wtedy w sztuce "Wielka polityka" Makarczyka).
Trzeci raz
"Księciem sceny" - nazwał go Jan Englert w pośmiertnym wspomnieniu telewizyjnym. W duecie zagrali "Kontrakt" Mrożka i była to dla Mrożewskiego ostatnia rola przed przejściem na "świadomą emeryturę". Razem też zjechali całą ekipą (Nina Andrycz, Kalina Jędrusik) do Krakowa ze spektaklem Mrożka i wciąż - jak pamiętam - wiek nie pochylił jeszcze po wojskowemu wyprostowanej sylwetki. Gafę ("niewybaczalny błąd") popełniła jedna z gazet, obwieszczając 10 lat przed faktem jego zgon, gdy miał się jeszcze doskonale.
- Z aktorstwem jest tak jak ze sportem - mówił. - Ktoś boi się niebezpiecznych skoków narciarskich, ale skacze. My również boimy się o efekty, ale ryzykujemy, próbujemy. W końcu aktorstwo to stałe ćwiczenie.
Bez ładu i składu wymieńmy teraz, że "ćwiczył się" jako Nowosilcow w słynnych "Dziadach" Dejmkowych, i milczący Gajew w "Wiśniowym sadzie", i Poloniusz w "Hamlecie", i Pan Jowialski... Nie chciał grać w sposób staromodny, choć sam stwierdzał, że "rzeczywiście jest aktorem z innej epoki, z lepszej epoki". W zawodzie najważniejszy był dlań "smak roboty".
Ostatni raz
W Krakowie przebywał 20 lat. Tu mieszkał (przy ul. Loretańskiej), tu pracował, tu się ożenił, tu został ojcem. Później musieliśmy się kontentować tylko jego wizerunkiem na ekranie. W kinie debiutował jeszcze w r. 1931 w filmie "Ułani, ułani - chłopcy malowani", który gdzieś się zawieruszył podczas wojny. "Warszawska premiera", "Czerwone i złote", "Wielka miłość Balzaka" - to wyrywkowe tytuły z jego filmografii, w której liczyli się przede wszystkim "Chłopcy" według Grochowiaka i "Śmierć prezydenta". Jerzy Kawalerowicz długo nakłaniał Mrożewskiego do objęcia roli Gabriela Narutowicza, którą zagrał wspaniale - bez charakteryzacji, z refleksją o polityku i z psychologiczną prawdą o człowieku.
Okazję do spotkań stwarzały festiwale filmowe na Wybrzeżu. Onieśmielał mnie ten dystyngowany dżentelmen, spytałem, czy pozwoli się przypomnieć. - Ależ tak! - zareagował - kiedyś robił pan ze mną wywiad. - Owszem, ale to było przecież już 20 lat temu! - napomknąłem. - Nie szkodzi - odparł - pamiętam doskonale. - "Bo takie są moje obyczaje" - zwykł mawiać profesor Przełęcki w "Przepióreczce" Żeromskiego. Takie też były obyczaje Zdzisława Mrożewskiego - szlachetnej postaci, wielkiego artysty, starego pana z klasą.
WŁADYSŁAW CYBULSKI
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?