Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mundial '74. Mogli być mistrzami świata. To były piękne dni. I niedosyt

Włodzimierz Knap
15 czerwca 1974. Na Neckarstadionie w Stuttgartcie Polska wygrywa 3-2 z Argentyną. Potem pokonaliśmy Haiti, Włochy, Szwecję, Jugosławię, Brazylię. Szkoda, że po drodze, w półfinale, przegraliśmy z Niemcami.

W 1974 r. Polska mogła zostać mistrzem świata. Tak do dziś myśli wielu z nas. Dość powszechne jest mniemanie, że na drodze stanęła nam natura - bo przecież nie Bóg - która boisko we Frankfurcie zamieniła w pole ryżowe. W półfinale zmierzyliśmy się na nim z Republiką Federalną Niemiec.

- Na suchym boisku mielibyśmy na pewno większe szanse - przekonuje Stefan Szczepłek, wyborny znawca piłki nożnej. - Naszym głównym atutem był szybki atak - uzasadnia. Andrzej Strejlau, wtedy II trener, podejrzewa, że wówczas niemal wszystko sprzysięgło się przeciw naszej drużynie: - W takich warunkach mogliśmy z bocznych stref boiska posyłać długie piłki w pole karne, lecz potrzebowaliśmy egzekutora. I mieliśmy takiego. To Andrzej Szarmach, który potrafił zdobyć bramkę głową z 16 metrów, jak w meczu z Włochami. Ale Szarmach tego dnia nie mógł zagrać, bo był kontuzjowany.

Do meczu dążyli Niemcy, którym wystarczał remis, by znaleźć się w finale. No i mieli Gerda Muellera - największego geniusza pola karnego w dziejach futbolu. A w tym meczu jeszcze Seppa Maiera, bramkarza - jak mówiono - „urodzonego w czepku”.

Szczepłek na swego rodzaju ławie oskarżonych stawia również politykę. Zwraca uwagę na to, że przed meczem z RFN ówczesny minister sportu Bolesław Kapitan i Stefan Nowosielski, prezes Polskiej Federacji Sportu, odwiedzili piłkarzy, przekazując im, że towarzysz Gierek jest zadowolony z ich postawy. Obaj dygnitarze zapewnili ich, że niezależnie od wyniku półfinału w kraju zostaną powitani jak bohaterowie. I tak się stało.

Kopciuszek?

Czy Polska 42 lata temu mogła zostać pierwszą drużyną świata? Z pewnością dotychczas nie mieliśmy lepszej, ładniej grającej i tak wysoko notowanych piłkarzy (może się to zmieni po Mistrzostwach Europy 2016). W plebiscycie „France Football” za 1974 r. w pierwszej ósemce znalazło się trzech: Deyna, Lato i Gadocha. W pierwszej „15” dwóch kolejnych: Tomaszewski i Gorgoń.

Prawda w oczy kole

Nie zapominajmy jednak, że RFN w grupie ćwierćfinałowej grała lepiej niż Polska. Ze Szwecją i Jugosławią rozprawiła się bez większych problemów, z wyłączeniem pierwszej połowy ze Szwedami. My natomiast w meczach z obu tymi rywalami mieliśmy problemy i grą nie zachwycaliśmy. Można się o tym samemu przekonać, oglądając powtórki. W meczu półfinałowym mieliśmy kilka szans , lecz RFN też, w tym niewykorzystany karny. Nie zapominajmy o Holandii z Cruyffem, Neeskensem i Repem w składzie. Zdaję sobie sprawę, że zagorzałym kibicom mocno się narażę, lecz to Holendrzy grali wtedy najpiękniejszy futbol.

Ale być może to nie ulewa, lecz uległość federacji piłkarskiej RFN stanęła nam na przeszkodzie w dotarciu przynajmniej do finału. Bo czy druga drużyna piłkarska RFN mogła zdobyć wtedy mistrzostwo świata? Mało prawdopodobne. Stosunkowo niedawno ujawniono, że pierwsza drużyna, 22 piłkarzy, na czele z Beckenbauerem, Mullerem, Netzerem i Maierem, na krótko przed rozpoczęciem mundialu chciała opuścić miejsce zgrupowania. Przede wszystkim protestowali przeciw marnym pieniądzom, jakie mieli dostać za mistrzowski tytuł. Wychodziło po 27 tys. marek na zawodnika, kwota niewyobrażalna dla polskich piłkarzy. Helmut Schoen, trener RFN od 1964 r., już wysłał powołania do 22 innych piłkarzy, bo wtedy szeroka kadra liczyła 44 zawodników. Federacja RFN ustąpiła.

Polacy natomiast nie bardzo wiedzieli, na jakie pieniądze mogą liczyć. Za te, które dostali na miejscu, zrobili zakupy. I tak np. Lato i Zygmunt Kalinowski (bramkarz) do przywieźli dziecięce rozkładane wózki, Antoni Szymanowski i Mirosław Bulzacki płyty z muzyką m.in. Deep Purple, Black Sabbath, Led Zepelin. Henryk Wieczorek (obrońca), który pasjonował się numizmatyką, skompletował zestaw okolicznościowych dziesięciomarkówek.

Największą frajdę na zakupach miały jednak żony i matki piłkarzy, które w trakcie turnieju przyjechały do RFN. Hitem w tamtym okresie były spódnice „bananówy”, eleganckie spódnico-spodnie, a także kolorowa kremplina, ponieważ w Polsce dostać można było jedynie czarno-białą. Żona Kali-nowskiego przeżyła szok, gdy w sklepie z butami obsłużono ją zgodnie z europejskimi standardami. Mama Adama Musiała po kilku godzinach wróciła z zakupów ze łzami, bo nie udało jej się nic kupić, gdyż w sklepach był za wielki wybór.

8 minut i 2-0

42 lata temu Polacy żyli głównie dniem następnym. 15 czerwca 1974 r. drużyna Kazimierza Górskiego miała spotkać się z Argentyną. Rywale byli faworytami. Mieli kilku co najmniej dobrych zawodników, m.in. Ayalę, Kempesa czy Yazalde. Ale też Polska na mundial jechała jako mistrz olimpijski, drużyna, która wyeliminowała słynną Anglię, kraj z dwoma liczącymi się drużynami (Górnikiem Zabrze i Legią Warszawa), kilkoma uznanymi piłkarzami (w rankingu „France Football” za 1972 i 1973 r. w pierwszej „10” było po dwóch naszych zawodników). Antoni Szymanowski, jeden z najlepszych obrońców w dziejach polskiej piłki, chyba z przesadą stwierdza: - W tym meczu nikt na nas nie stawiał. Ma zaś pełną rację, gdy mówi, że „tylko drużyna Kazimierza Górskiego mogła zrobić coś takiego”. Ma na myśli fakt, że po 8 minutach z prowadziliśmy z Argentyną 2:0. -Przed meczem trener Górski powtarzał nam, byśmy się im postawili i zagrali tak, jak umiemy. Tylko tyle od nas wymagał. Niby banał, ale on dobrze wiedział, że to może wystarczyć - wspomina Szymanowski.

Argentyńczycy nie załamali się. W 66 minucie strzelili bramkę na 3:2. Kto dziś zechciałaby obejrzeć ten mecz bez emocji, łatwo zauważy, że spotkanie było wyrównane. Szymanowski, pewniak na prawej obronie, zwycięstwo tłumaczy m.in. tym, że Górski zaskoczył rywali doborem na trzech pozycjach. Za Mirosława Bulzackiego wstawił 20-latka Władysława Żmudę. Lesława Ćmikiewicza zastąpił Zygmuntem Maszczykiem. W ataku postawił na Andrzeja Szarmacha, a nie na Jana Domarskiego. Cała trójka zagrała cudownie i z Argentyną, i w całym turnieju.

Haitańczycy zagrali lepiej z Polakami niż w ostatnią niedzielę Irlandia Płn. Kto nie wierzy, niech obejrzy jeszcze raz oba mecze. Ale oczywiście, 7:0 mówi za siebie. Bramka Jerzego Gorgonia z wolnego to cymes. Podobnie jak gole Szarmacha czy gol Laty z podania głową „Diabła”, który jota w jotę powtórzony zostanie w meczu ze Szwedami.

Włosi po wygranej 3:1 z Haiti, remisie z Argentyną musieli zwyciężyć z nami, bo Albicelestes 4:1 wygrali z Haiti. Italia była wicemistrzem świata z 1970 r. (wcześniej dwukrotnym mistrzem globu). Uchodziła za mocarza, zwłaszcza w grze obronnej. Dino Zoff, Giacinto Facchetti, Sandro Maz-zola, Luigi Riva, Gianni Rivera - byli wtedy nie mniej znani niż najlepsi dziś piłkarze.

Przed mistrzostwami uzasadnione było przekonanie, że z Włochami szans nie mamy. Ale przed meczem z nimi awans mieliśmy już w kieszeni. Szefowie obu ekip czynili usilne starania o taką grę, by wynik im przyniósł korzyść. Argentyńczycy zabiegali, byśmy grali o zwycięstwo. Włochom wystarczał remis. Co położyli „na szali”, tego nie wiemy. Wiadomo, że wygraliśmy. Dwukrotnie z zegarmistrzowską precyzją podał Henryk Kasperczak. Za pierwszym razem Szarmach głową oddał strzał, jakiego w annałach futbolu trzeba szukać ze świecą. Potem Deyna huknął w okienko. Stefan Szczepłek, biograf i przyjaciel Deyny, dementuje plotkę, że po tym uderzeniu Deynie pękł but. Proszę przy tym pamiętać, że bramki Italii strzegł Dino Zoff, wtedy uważany za najlepszego bramkarza świata. Włosi odpadli. Polska zaś była jedynym zespołem, który w I rundzie zdobył komplet punktów!

Niemcy kalkulowali?

Niemcy zachodni w swojej grupie pokonali Chile i Australię. I awansowali. Trzeci mecz mieli z Niemiecką Republiką Demokratyczną. Może chcieli wygrać. Ale można też ich podejrzewać, że z rodakami przegrali z wyrachowania. Wiedzieli, że po zwycięstwie trafią na Holandię i Brazylię. Beckenbauer, Breinter czy Hoeness od lat nie kryją, że woleli trafić do grupy z Polską, Jugosławią i Szwecją. Przypomnijmy, że na mundialu w 1974 r., zamiast systemu play off, w ćwierćfinale walczono w dwóch grupach po cztery drużyny. Ich zwycięzcy spotykali się w finale, a pokonani w meczu o III miejsce.

Piłka i zabawa

W trakcie turnieju nasi piłkarze nie żyli w ascezie. Lato wspominał, że jednego-dwóch piw nie zabraniał im pić trener Górski, a nawet zachęcał, by się rozluźnili. Na tylu się nie kończyło, bo po meczu z Włochami świętowali zbyt mocno. Górski zdenerwował się i chcąc pokazać, kto rządzi, od kolejnego meczu odsunął Musiała, bo ten nieostrożnie wdał się z nim w pogawędkę, będąc już wstawiony, co sam przyznał. Na marginesie dodajmy, że Gorgoń słynął z „mocnej głowy”, ale jako rodowity Ślązak słabo mówił po polsku. Z Grzegorzem Krychowiakiem łączy(ło) go przykładanie dużej wagi do wyglądu zewnętrznego. Za kawalarza, ale też duszę towarzystwa, uchodził Musiał.

Autorytetem cieszył się Deyna postrzegany jako dziwak, m.in. dlatego, że mieszkał ze swoim masażystą, a kiedy drużyna szła na piwo lub zakupy, nie chodził z kolegami. Jednak zachowanie Deyny nie złościło reszty drużyny, która akceptowała go takim, jaki był. Z jednym wyjątkiem. Z Gadochą Deyna - jak twierdzą ci, co ich znali - nienawidzili się. Z Jacka Gmocha, asystenta Górskiego, ekipa lubiła stroić sobie żarty, choć zapewne bez jego analiz, zwłaszcza pokazywania słabych stron przeciwników, o sukces byłoby znacznie trudniej.

Mecz o trzecie miejsce z Brazylią wywołał po zakończeniu radość w polskich domach, bo był zwieńczeniem sukcesu. Od lat jednak uchodzi za wydarzenie dość nudne, a jedyną jego atrakcją był gol Laty po samotnym rajdzie prawą stroną boiska.

Sukces za sukcesem

Polacy wrócili do kraju nie tylko ze srebrnym medalem (mistrzowie świata otrzymali złote, wicemistrzowie pozłacane), lecz też z wieloma wyróżnieniami indywidualnymi.

Lato został królem strzelców z 7 golami. Za nim z 5 bramkami był Szarmach (wspólnie z Holendrem Repem). 20-letni Żmuda został najlepszym graczem młodego pokolenia, a Deynę wybrano trzecim najlepszym piłkarzem turnieju za Beckenbauerem i Cruyfem. Aż czterech Polaków znalazło się w najlepszej „11” turnieju: Tomaszewski, który jako pierwszy na MŚ obronił dwa rzuty karne, Deyna, Lato i Gadocha. Ponadto Polska otrzymała drużynowy puchar fair play.

„Srebrna ekipa”

Bramkarze: Jan Tomaszewski, Andrzej Fischer, Zygmunt Kalinowski.

Obrońcy: Antoni Szymanowski, Zbigniew Gut, Jerzy Gorgoń, Henryk Wieczorek, Mirosław Bulzacki, Władysław Żmuda, Adam Musiał.

Pomocnicy i napastnicy: Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Henryk Kasperczak, Zygmunt Maszczyk, Roman Jakóbczak, Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Robert Gadocha, Jan Domarski, Zdzisław Kapka, Kazimierz Kmiecik, Marek Kusto. Trenerzy: Kazimierz Górski, Andrzej Strejlau, Jacek Gmoch.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski