Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzeum dla dziadka i wnuczka

Rozmawiała Małgorzata Mrowiec
FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Historia. Zapotrzebowanie na edukację patriotyczną jest ogromne – uważa dr hab. JANUSZ MIERZWA, dyrektor Muzeum Armii Krajowej.

– Jak mówić dziś atrakcyjnie o ojczyźnie i historii?

– Mamy na to pomysł i od pół roku go realizujemy. Treści, których przekazywanie jest misją Muzeum AK, są przeznaczone dopiero dla dzieci i młodzieży w wieku 13–15 lat. Ale staramy się od najmłodszego przyzwyczajać, że w Muzeum AK dzieją się fajne rzeczy i warto tu przychodzić. Zapraszamy do nas już starsze przedszkolaki i dzieci ze szkół podstawowych.

Dlatego np. organizujemy warsztaty „Czworonożni żołnierze”, których bohaterem jest m.in. niedźwiedź kapral Wojtek, który służył w 2. Korpusie. W tych spotkaniach bierze udział prof. Wojciech Narębski, żołnierz gen. Andersa. Mamy też warsztaty „Poznajemy współczesnych rycerzy”. Zajęcia ruszyły w ferie tego roku i to był strzał w dziesiątkę. Powstała też Sala Małego Konspiratora, miejsce przyjazne dzieciom. Mają tam namiot, w którym mogą się schować, przymierzają hełmy.

– Czyli zabawa w wojnę...

– Ktoś może powiedzieć, że w ten sposób przekaz o II wojnie światowej jest spłycony. Ale to jest pierwszy etap: siania. Jeżeli odpuszczę to młode pokolenie, poniosę tego konsekwencje w przyszłości. Forma jest adekwatna do wieku, nie może być np. epatowania okrucieństwem. Te działania zaowocują w przyszłości, a ich beneficjentami będą także inne instytucje zajmujące się edukacją patriotyczną. Trzeba przyzwyczajać do bywania w Muzeum AK.

Dla starszych, począwszy od gimnazjum, treści są bardziej poważne. Ale i tu robimy wszystko, żeby nie zanudzić. Dlatego pojawiły się gry miejskie, terenowe, była np. gra miejska w ramach obchodów 100-lecia wymarszu Kadrówki, mieliśmy spacer śladami żołnierzy AK na cmentarzu Rako­wic­kim, a teraz idziemy śladami powstańców warszawskich w Krakowie. Powstał Dyskusyjny Klub Filmowy. Są też oczywiście spotkania z kombatantami, wykłady, lekcje muzealne.

– Według Pana jest dziś duże zapotrzebowanie na edukację patriotyczną, obywatelską?

– Ogromne. Historia jest rugowana ze szkół, uznana za niepotrzebną. Stawia się na nauki stosowane, bo na nie jest popyt na rynku. Humanistów traktuje się jako zbędnych.

Dlatego jeżeli muzeum – nasze i każde inne, które mówi o historii – nie wkroczy w tę sytuację, to będziemy mieli całe pokolenia bez podstawowej wiedzy historycznej, niemające poczucia związku z narodem, z państwem, w którym wyrastali, bez tożsamości. Ale po stronie młodych ludzi widać też pragnienie poznania – to do nich w pierwszej kolejności powinna być adresowana nasza oferta.

– A zagraniczni turyści?

– Są drugą najważniejszą grupą, do której chcemy docierać. Ze względu na nich, na wiosnę tego roku wpuściliśmy do muzeum przewodników miejskich.

Doszedłem do wniosku, że wolę, żeby moi pracownicy byli zaangażowani przy warsztatach dla dzieci albo przy inwentaryzacji zbiorów, natomiast niekoniecznie muszą oprowadzać. Do tego po angielsku czy niemiecku jesteśmy sobie w stanie poradzić, ale co zrobić, jeśli pojawi się wycieczka szwedzka czy włoska...

Czy mam zatrudniać etatowego pracownika, który raz w roku oprowadzi włoskich turystów? Z drugiej strony dziś przewodnikiem może zostać każdy, dlatego zorganizowaliśmy obszerny cykl wykładów. Przed uzyskaniem możliwości oprowadzania po Muzeum AK trzeba było zdać egzamin.

– Macie teraz własnych certyfikowanych przewodników.

– Tak. Mamy informacje, jakimi językami się posługują i jeśli zjawia się wycieczka z danego kraju, kontaktujemy się z nimi. Przed nami zacieśnienie współpracy z touroperatorami. Muzeum powinno trafić do programów zwiedzania Krakowa.

– Przed Muzeum AK jak na razie nie ustawiają się kolejki. Jest szansa, że to się zmieni?

– Notujemy wzrost frekwencji w porównaniu do zeszłego roku, dość przyzwoity. Jeśli chodzi o pierwsze sześć miesięcy, rok temu muzeum odwiedziło 17 tys. osób, a w tym roku już 24 tysiące. Ale faktycznie, mamy problemy. Muzeum jest w centrum Krakowa, a jednak na uboczu, bez dogodnego dojazdu komunikacją miejską, otoczone obiektami, których właścicielem nie jest ani muzeum, ani gmina. Jest też mało widoczne.

Zamierzamy poprawić identyfikację zewnętrzną muzeum (na tyle, na ile będzie to możliwe przy zabytku, w którym ma siedzibę). Wychodzimy też na zewnątrz, w przestrzeń miejską z naszymi wystawami – „Burza na Wołyniu” była już w galerii handlowej, a od jutra plansze nowej wystawy, „Żołnierze Legionów i Polskiej Organizacji Wojskowej w służbie PPP i AK” będą wędrować po mieście, pojawią się np. na Plantach i placu Centralnym.

– Muzeum AK stale porównuje się z Muzeum Powstania Warszawskiego. Mam wrażenie, że Kraków ma już nawet z tego powodu kompleksy.

– Wiele czynników sprawia, że te dwie placówki, które są poświęcone mniej więcej tej samej tematyce, są jednak trudno porównywalne. Choćby to: Muzeum Powstania Warszawskiego jest okrętem flagowym miasta, jednym z powodów, dla których jedzie się do Warszawy. W Krakowie, cóż, z Wawelem i Sukiennicami trudno nam konkurować... Muzeum Powstania Warszawskiego wytyczyło pewne standardy.

To jest muzeum narracyjne, w którym są multimedia, elementy interaktywne; to muzeum, które opowiada historię. Gdy chodzi o metodę, nie ma już alternatywy, ale myślę, że Muzeum AK powinno skoncentrować się na innym elemencie. Chciałbym, żeby to była opowieść o Polskim Państwie Podziemnym.

Bo fenomenem zdecydowanie wyróżniającym Polskę w czasie II wojny światowej jest nie tyle Armia Krajowa – przecież podziemie zbrojne istniało też w innych krajach Europy, jak Jugosławia czy Francja – tylko właśnie Polskie Państwo Podziemne, kontynuacja szkolnictwa, wymiaru sprawiedliwości, policji. Pokazanie tego jest trudniejsze, bo codzienność funkcjonowania struktur cywilnych była mniej widowiskowa. Ale na to, ucząc patriotyzmu pozytywnego, należy położyć nacisk. Bo nie tylko działalność partyzantki, dywersja czy zamachy na niemieckich zbrodniarzy, ale też np. tajne komplety były wyrazem patriotyzmu. To jest kierunek, który powinniśmy obrać.

– Byli AK-owcy chętnie goszczą w muzeum i udzielają się tutaj?

– Przedstawiciele środowiska kombatanckiego współzakładali tę placówkę, cały czas wpływają na nasz program, kształt wystaw. Ja trochę widzę to muzeum jako miejsce, w którym spotykają się dziadkowie z wnukami – i tak jest w trakcie spotkań z kombatantami. Mają tu także swoje pomieszczenie do spotkań, z którego korzysta kilka stowarzyszeń kombatanckich. Nie odmawiają, jeśli pojawiają się grupy, które chcą, żeby oprowadził ich kombatant.

– Czy w muzeum nagrywane są wspomnienia świadków?

– Muzeum ma około setki takich nagrań, ale na kasetach audio i wideo. Od kilku miesięcy, we współpracy z Instytutem Historii UJ, inwentaryzujemy i digitalizu­jemy je. Powinny być wykorzystane na ekspozycji stałej i wystawach czasowych, na stronie internetowej, profilu FB czy Twitterze.

Co innego podręczniki, a co innego opowieść świadka o tym, co wojna zmieniła w jego życiu czy jak przyjmował istotne historycznie wydarzenia. Nagrywamy też nowe relacje. Bardzo mi na tym zależało – uczestnicy wydarzeń odchodzą, trzeba się spieszyć. We współpracy z Krakowską Szkołą Filmową, w ramach projektu pt. „Śledztwo w sprawie PRL-u”, nagrywane są relacje świadków historii. Również gdy robimy spotkania z kombatantami, kamera dokumentuje ich opowieści.

– Zbiory Muzeum AK są szczególne, bo to niemal wyłącznie pamiątki podarowane przez akowców lub ich rodziny, przyjaciół. Ja duże są dzisiaj?

– W sumie to ponad 12 tys. muzealiów i archiwaliów. Zbiory stale się powiększają, przybywają nowe dary, np. wczoraj otrzymaliśmy archiwum gen. Bolesława Nieczui-Ostrowskiego.

– Właśnie mija rok, odkąd jest Pan dyrektorem muzeum. Na początku było burzliwie: nagany, zwolnienia, odejścia, prokuratura i duże emocje. Zaczęły się rządy twardej ręki?

– Rewolucji kadrowej nie było, zwolnione zostały tylko dwie osoby. Ale zmiany były konieczne – przez 13 lat to muzeum funkcjonowało np. bez instrukcji inwentaryzacji zbiorów i określenia zasad odbioru darów. Po 13 latach powstał w końcu plan urlopowy i pracownicy musieli się nauczyć, że trzeba się do niego stosować, bo urlopy mają wpływ na działalność instytucji.

Mamy problemy z rozliczeniem projektu europejskiego, w ramach którego muzeum powstawało, bo pewne rzeczy powinny być zrealizowane już dwa lata temu, a tak się nie stało. Pracownicy przyzwyczajają się, że jak mają dyżur na ekspozycji czy w kasie, to nie mogą być jednocześnie u siebie w pokoju czy wygrzewać się na ławce przez budynkiem. Z czasem przywykną, że muzea nie są reliktem minionej epoki. Finansowanie kultury ze środków europejskich oznacza poddanie się, choć w pewnej mierze, regułom rynkowym. Chyba nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.

– Jakie dalsze plany przed muzeum?

– W przyszłym roku przypada 70. rocznica zakończenia II wojny światowej, będzie to dobra okazją do tego, żeby pokazać AK jako część wojska polskiego. Planujemy więc w formie wystawy opowiedzieć o Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.

Po drugie, chcemy pokazać losy społeczeństwa polskiego na ziemiach wcielonych podczas II wojny do Rzeszy. Świadomość tego, jak ciężko było być Polakiem w Wielkopolsce czy na Śląsku jest zbyt słaba. Trzecia inicjatywa jest związana z 70. rocznicą powołania do życia Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (2 września 1945 r.). A zatem przyszły rok to rok WIN-u i Żołnierzy Wyklętych. Będzie wystawa, konferencja naukowa i niejeden koncert w muzeum, w tym też i rapera Tadeusza Polkowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski