MKTG SR - pasek na kartach artykułów

My, piłkarze, możemy rozruszać Mołdawię

Redakcja
11 grudnia, Ilie Cebanu podczas meczu z Zagłębiem Lubin. To był najlepszy występ Mołdawianina w polskiej lidze. FOT. MICHAŁ KLAG
11 grudnia, Ilie Cebanu podczas meczu z Zagłębiem Lubin. To był najlepszy występ Mołdawianina w polskiej lidze. FOT. MICHAŁ KLAG
ILIE CEBANU. Wyjechał z ojczyzny mając 17 lat. Zdał maturę po niemiecku - z wyróżnieniem. W podjęciu studiów ekonomicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim przeszkodził mu plan zajęć.

11 grudnia, Ilie Cebanu podczas meczu z Zagłębiem Lubin. To był najlepszy występ Mołdawianina w polskiej lidze. FOT. MICHAŁ KLAG

.

Sentencja z Pańskiego bloga brzmi: "Jeśli czas to pieniądz, to nasz czas jeszcze nie nadszedł". Zatrzymajmy się przy pieniądzach.

- W Krakowie może się z tym nie spotykam, ale w naszych krajach - w Mołdawii, w Rosji, na Ukrainie - ludzie są pod władzą pieniądza, materii. Trudno niekiedy patrzeć na to, jak pieniądze zmieniają ludzi. A dla mnie ważne są stosunki między ludźmi w życiu - a nie pieniądze, jakie w tym życiu są.

Nie mówi Pan jak typowy 23-latek. Zresztą, czytając pańskiego bloga rysuje się obraz osoby dojrzalszej...

- Po pierwsze: mam jeszcze 22 lata (23. urodziny Cebanu będzie obchodził 29 grudnia - przyp. boch). Na pewno nie chodzi mi o to, by sprawiać wrażenie mądrzejszego. Po prostu zawsze zaczynam od tego, żeby być człowiekiem, żeby na każdą sytuację patrzeć ze spokojem i nie kierować się tylko swoimi potrzebami.

Latem 2007 roku, niedługo po przyjeździe do Polski, udzielił Pan wywiadu, w którym powiedział, że po zakończeniu sportowej kariery być może zajmie się stawianiem na nogi mołdawskiej gospodarki - i nawet ma już jakiś wstępny plan działania...

- Ekonomia mnie interesuje, jak Bóg da, skończę kiedyś w tym kierunku studia, będę miał dużą wiedzę w tej dziedzinie. A gospodarka Mołdawii na dzień dzisiejszy znajduje się w bardzo słabym stanie, potrzebuje pomocy, więc każdy człowiek, który będzie miał możliwość jej pomóc, bardzo przyda się krajowi. My, piłkarze, oprócz tego, że jesteśmy rozpoznawalni, to często mamy też jakiś kapitał, który może Mołdawię rozruszać poprzez inwestycje, zakładając biznesy. Dlatego mówię: może po zakończeniu kariery razem z moim przyjacielem uda nam się coś ciekawego wymyślić.

Podpisując dwa i pół roku temu kontrakt z Wisłą, był Pan studentem dwóch uczelni. Co się zmieniło od tamtej pory?

- Kończę licencjackie studia w Kiszyniowie, na jedynym mołdawskim uniwersytecie wychowania fizycznego i sportu. Potem postaram się o magistra. Tę szkołę kończył mój ojciec, wielu innych piłkarzy tam się uczy. Poszedłem do niej zaraz po ukończeniu akademii sportowej w Austrii.

Akademii sportowej?

- W Klagenfurcie, to były dwie ostatnie klasy liceum, zakończone maturą. Zdałem ją, po niemiecku, z wyróżnieniem. W akademii oprócz przedmiotów ogólnych, były zajęcia sportowe - gimnastyka, pływanie, itd.

W Austrii potem podjął Pan studia na kierunku ekonomia.

- Tak. W Austrii system edukacji wygląda trochę inaczej niż w Polsce. Wielu profesjonalnych piłkarzy tam studiuje, bo warunki są dogodne. Wybierasz odpowiedni dla siebie plan lekcji, nie musi być zaliczone wszystko naraz. Można studiować 7-8 lat. Ja, mając jakiś czas wolny, podjąłem studia na uniwersytecie w Grazu. Mogłem chodzić na niektóre wykłady, nie była to duża ilość. Pierwszy rok skończyłem - i cieszę się, że zaliczyłem wszystkie przedmioty, które wybrałem. Potem trafiłem do Wisły Kraków - i chciałem się przenieść na Uniwersytet Jagielloński. Można nawet powiedzieć, że się przeniosłem, pozostało tylko zapłacić za zaoczne studia. Ale wtedy dostałem plan zajęć - mogłem mieć je albo wieczorem, albo przez całą sobotę i niedzielę. Akurat wtedy było lato, treningi mieliśmy późnym popołudniem, a w sobotę lub niedzielę mecz. Niestety, pogodzenie studiów z piłką okazało się niemożliwe.

Mówimy o Austrii, Polsce. Ale wciąż jest Pan chyba mocno związany z Mołdawią, choć nie mieszka w niej już od ponad pięciu lat?

- Tak, jestem bardzo związany. Bo tam jest ojciec, który, niestety, bardzo rzadko opuszcza Mołdawię. W tym sezonie nawet do mnie nie przyjechał, chociaż wcześniej tradycyjnie na jedną noc i jeden dzień trafiał do Krakowa... W Mołdawii mam wiele osób, które traktuję jak bliską rodzinę. Jako dziecko nie wychowałem się w domu rodzinnym. Ojciec z mamą byli rozwiedzeni, oboje mieli swoją pracę, tata był trenerem najpierw w Rumunii, potem w drużynach mołdawskich. Zostawałem więc u ojca chrzestnego, u przyjaciół ojca, u mamy, u jednej lub drugiej babci. I ci wszyscy ludzie są dla mnie bardzo ważni. Dlatego mam tak bliską relację z Mołdawią. Każdy w klubie wie, że kiedy dostajemy dwa dni wolnego, to lecę do ojczyzny. Trenerowi Skorży dziękuję za to, że w tym sezonie dwa razy pozwolił mi nie być na poniedziałkowym treningu. Nie chodzi o to, że czasu na odwiedzenie Mołdawii jest mało, tylko lotów nie ma zbyt dużo.

Jak Pan wspomina moment wyjazdu z Mołdawii do Austrii? Miał Pan 17 lat, znalazł się w obcym otoczeniu. Nie było to początkowo szokiem?

- Nie. Powiedziałem sobie, że to ja muszę dostosować się do okoliczności, a nie okoliczności do mnie. Poza tym trzeba pamiętać, jaka była wtedy sytuacja w mołdawskim futbolu. Wcześniej była naprawdę silna liga, grali w niej reprezentanci kraju. Finansowanie klubów jednak się zmniejszyło, najlepsi piłkarze wyjechali - i zaczęła grać młodzież. Pamiętam ostatni mecz w Zimbru Kiszyniów: wygraliśmy z Szerifem Tyraspol Puchar Mołdawii, mając w podstawowym składzie chyba trzech zawodników z kadry U-19 i jeszcze trzech z U-21; ja byłem wtedy na ławce. Kiedy kończyłem 17. rok życia, mi i kolegom zaproponowano kontrakty, mało atrakcyjne, bardzo długoterminowe. Każdy wiedział, że jeśli podpisze tę umowę, to będzie musiał zostać naprawdę wybitnym piłkarzem, żeby mieć szansę opuścić klub. Bo kluby mołdawskie żądają za swoich zawodników nieprawdopodobnych pieniędzy, na jednym transferze chcą sobie odbić to, co zainwestowały we wszystkich przez ostatnie pięć lat... No więc wtedy miałem okazję pojechać na testy do Austrii. Pojechałem i zostałem. Nie miałem problemu z adaptacją, bo zawsze byłem tak nastawiony, że muszę jak najszybciej się dostosować do każdego środowiska, systemu, kultury.

Trzy lata w Austrii, w Polsce już dwa i pół. Jak porówna Pan organizację sportu w tych krajach?

- W Austrii sport ma duże wsparcie: od państwa, od landów, od sponsorów. Te pieniądze pozwoliły tak rozbudować infrastrukturę, że nawet kluby z czwartych, piątych lig mają superboiska i superszatnie. Nie ma trybun na 10 tysięcy ludzi, kibice stoją wokół boisk, ale jakość tych boisk jest bardzo, bardzo wysoka. Od strony organizacyjnej jest tam wszystko poukładane idealnie. Kiedy zawodnik przyjeżdża do klubu, podpisuje umowę, to sekretarka idzie z nim i pokazuje 5-6 mieszkań do wyboru. Wiadomo, że to piłkarz będzie płacił za ich wynajem, ale klucze do tych mieszkań już są u sekretarki... Natomiast Polska ma większe ambicje, większą kreatywność. Osoby grające tutaj w piłkę wiedzą, że dzięki temu można coś osiągnąć. W moim przypadku na pewno duże znaczenie ma to, że trafiłem do najlepszego polskiego klubu. I to widać od pierwszego treningu. Tak jak w Austrii trafiłem na bardzo wysoki poziom materialny, tak tutaj na bardzo wysoki poziom sportowy.

To temat dla Pana mniej przyjemny. Bo od początku pobytu w Wiśle nic się nie zmieniło - jest Pan wciąż bramkarzem rezerwowym. Pański kontrakt kończy się 30 czerwca 2010 - co dalej? Bo umowę z innym klubem, która miałaby obowiązywać od lipca, mógłby Pan podpisać już za kilkanaście dni

- Wisła chce ze mną przedłużyć obecną umowę, dostałem taką propozycję. Nie ukrywam jednak, że chciałbym grać troszeczkę więcej. Bo jeżeli trener Skorża uważa, że nie mam szansy na grę w jego drużynie, to raczej lepiej dla wszystkich byłoby znaleźć jakiś klub, w którym mógłbym grać - i odejść. Ja jestem na takim etapie, że mój dalszy rozwój będzie możliwy tylko poprzez grę. Drugi bramkarz to niewdzięczna rola. Zawodnik rezerwowy z pola może dostać w każdym meczu szansę, grać po 10, 20, 30 minut. A drugi bramkarz po prostu siedzi na ławce.

Miniona runda i tak była dla Pana najbardziej owocnym okresem w Wiśle. Z powodu zdrowotnych problemów Mariusza Pawełka zagrał Pan w pięciu meczach ligowych - czterech pełnych i fragmencie spotkania z Lechem. Najpewniej bronił Pan w dwóch ostatnich występach - z Koroną, a zwłaszcza z Zagłębiem.

- Nie chodzi o pewność. Chodzi o ogranie. Mecz to nie trening, na meczu musi być kolektyw, współpraca między zawodnikami. A ją osiąga się wtedy, kiedy się gra. Dla mnie mecz to największa frajda.

Czy pańskie występy wywołały jakiś oddźwięk w Mołdawii? Bronił Pan dawniej w kadrze młodzieżowej, ma Pan pewnie reprezentacyjne ambicje...

- Na pewno jestem na celowniku trenerów reprezentacji. W reprezentacji U-21 byłem w kwalifikacjach do trzech imprez, miałem wiele bardzo udanych występów - a bramkarz reprezentacji Mołdawii zawsze ma dużo pracy. Rozmawiałem z trenerem naszej kadry narodowej Igorem Dobrowolskim; mówił, że mógłbym być powoływany do reprezentacji na zgrupowania jako jeden z trzech bramkarzy. Od razu zaczęłoby się jednak mówienie, że na reprezentację przyjeżdża ten, który siedzi na ławce w klubie - dlatego ja sam uważam, że na kadrę powinienem zacząć jeździć, kiedy zacznę grać w klubie. Dlatego to granie jest takie ważne.

Zdobył Pan w Krakowie przyjaciół?

- Tak, także takich nie związanych z piłką.

A w drużynie? Z kim jest Pan najbliżej?

- Rzeczywistość jest taka, że większość piłkarzy w zespole ma żony, dzieci - i wolne chwile spędzają z nimi, co ja całkowicie rozumiem. Bardzo bliskie relacje mam z Mariuszem Pawełkiem, dobrze się rozumiemy. Oprócz tego: Tomek Jirsak, "Pepe" Ćwielong, "Łobo", "Mały" - mogę dalej wyliczać, bo dobre relacje mam z każdym. Poza treningami najwięcej czasu spędzam z Andrażem Kirmem, bo on też nie ma żony, dzieci.

Rozmawiał TOMASZ BOCHENEK

Poliglota, syn sławnego ojca

- Pierwszym obcym językiem, którego się nauczyłem, był... mołdawski. Miałem wtedy siedem lat, wcześniej mówiłem po rosyjsku - opowiada Ilie Cebanu. Dziś po rosyjsku pisze swojego bloga (cebanuilie.blogspot.com). Polska wersja internetowego pamiętnika powstaje dzięki tłumaczeniu Nikoletty Kuli, jednak sam Ilie polskim włada znakomicie. Oprócz tego swobodnie posługuje się angielskim i niemieckim, a potrafi porozumieć się też po serbsku i rumuńsku.

Ojcem Ilie Cebanu jest Pavel Cebanu, który od 1997 roku pełni funkcję prezesa Mołdawskiego Związku Piłki Nożnej. 53-letni dziś Cebanu senior był jednym z najlepszych zawodników w historii mołdawskiego futbolu. W 2003 roku znalazł się na liście piłkarzy nagrodzonych tytułem Golden Player. Tę nagrodę przyznała UEFA, z okazji swojego 50-lecia, 52 graczom - po jednym z każdego europejskiego kraju. Pavel Cebanu znalazł się wówczas w gronie takich sław jak Eusebio, Johan Cruyff, Alfredo di Stefano, Bobby Moore, czy Włodzimierz Lubański.

Pavel Cebanu jest ikoną Zimbru Kiszyniów - klubu, który przez wiele lat był symbolem mołdawskiego futbolu. W tym klubie uczył się grać w piłkę Ilie. Opuścił go latem 2004 r., by przenieść się do Austrii, do FC Kaernten Klagenfurt. W Austrii przeszedł potem przez cztery inne kluby, w Sturmie Graz trafił m.in. na polskiego trenera bramkarzy, byłego golkipera naszej reprezentacji Kazimierza Sidorczuka. Przed sezonem 2007/08 trafił do Wisły Kraków. W polskiej ekstraklasie zadebiutował w maju 2008, w meczu z ŁKS Łódź (5-2). Na następny ligowy występ Ilie Cebanu musiał czekać do sierpnia 2009, jesienią zagrał w sumie 5 razy. Najlepiej - w kończącym tegoroczne rozgrywki meczu z Zagłębiem Lubin.

(BOCH)

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski