Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na boisku już krzyczę po polsku

Justyna Krupa
Richard Guzmics ma już za sobą pojedynki m.in. z czołowym strzelcem ekstraklasy Flavio Paixao (Śląsk)
Richard Guzmics ma już za sobą pojedynki m.in. z czołowym strzelcem ekstraklasy Flavio Paixao (Śląsk) FOT. WOJCIECH MATUSIK
– To podobno najtrudniejszy spośród języków europejskich. Nawet węgierski jest dopiero na drugim miejscu. Ale muszę się polskiego nauczyć. I chcę – deklaruje obrońca Wisły Kraków Richard Guzmics

Richard Guzmics, stoper Wisły Kraków, twierdzi, że węgierski futbol przeżywa prawdziwy renesans. Kiedy zaczynał swoją przygodę z piłką, nie mógł liczyć nawet na trawiaste boisko. Teraz, dzięki rządowemu programowi, na Węgrzech stawia się stadion za stadionem. Krytycy mówią: futbolowa mania premiera Viktora Orbana upolityczniła ten sport. I narzekają, że to wszystko z pieniędzy podatników. – Patrząc z perspektywy piłkarzy, dobrze, że się tak dzieje. Węgierski futbol jest na fali wznoszącej – przekonuje 27-letni obrońca „Białej Gwiazdy”.

Guzmics jest w Krakowie dopiero od dwóch miesięcy. Wcześniej próbował zaczepić się w Blackburn Rovers, ale nic z tego nie wyszło. – Byłem przekonany, że podpiszę tam kontrakt. Jednak w ostatnim momencie jeden ze stoperów doznał kontuzji. Prezes sięgnął wtedy do kieszeni i dał więcej pieniędzy na sprowadzenie klasowego obrońcy, z doświadczeniem w Premier League. Nie byłem im już potrzebny – przyznaje.

W Wiśle Guzmics zdążył już trafić do piłkarskiego „piekła” – po fatalnym błędzie w meczu derbowym z Cracovią i strzeleniu samobójczego gola w Kielcach. Generalnie jednak zbiera dobre recenzje, wywalczył sobie miejsce w składzie. Czyli: solidny, tylko pechowy...

Najbardziej pechowy dla Węgra jest, zdaje się, miesiąc wrzesień. Po derbach mógł pomyśleć, że ma deja vu. Rok wcześniej przeżywał już coś podobnego, tylko na znacznie większą skalę. Również na boisku rywala, również w meczu, w którym między kibicami obu drużyn było wielkie napięcie. Starcie Rumunia – Węgry, pełne historycznych podtekstów, ekipa Guzmicsa przegrała 0:3. M.in. na skutek fatalnego kiksu obrońcy tuż po pierwszym gwizdku.

– Jasne, to była moja wina, ale to była dopiero druga minuta meczu. Mogliśmy go jeszcze odmienić – podkreśla Guzmics. Do dziś wspomnienie o tym spotkaniu wywołuje u niego irytację. – Od razu po tym błędzie próbowałem udowodnić, że jednak nie jestem złym piłkarzem. Starałem się wygrywać pojedynki, próbowałem trafić do siatki. Ale fani byli strasznie wściekli. Przed tamtym meczem z Rumunią graliśmy ważne spotkanie z Turcją. I wtedy wszyscy fani i dziennikarze pisali same pozytywy. A potem, po jednym błędzie, od razu zmiana frontu, Gu­zmics zły. Normalne – wzdycha.

I dodaje: – Nie przejmuję się tym, co wypisują. Gdybym tak robił, nie mógłbym się skoncentrować na pracy.

Kiedyś był... zagorzałym kibicem. – Może i Haladas Szom­bathely to mały klub, ale ja byłem w nim zakochany. Za młodu byłem wręcz fanatycznym kibicem tej drużyny. Chodziłem na wszystkie mecze, dopingowałem ostro – wspomina z uśmiechem. I właśnie w tym klubie spędził prawie całą swoją dotychczasową karierę.

– Kiedy rozwijałem się jako nastoletni piłkarz, nie mogłem się cieszyć super infrastrukturą. Nie grałem na boisku trawiastym, tylko na nawierzchni, której prędzej powinni używać lekkoatleci niż piłkarze – opowiada. – Tylko pierwsza drużyna mogła trenować na normalnej trawie. Młodzi musieli się zadowolić treningami na takim „polu”.

Nie zniechęcało go to, był pracowity. – Nieraz po wślizgach miałem zdartą skórę od tej nawierzchni, ale się tym nie przejmowałem. Za chwilę robiłem wślizg znowu – śmieje się.

Obecnie klub z Szom­bathely jest znany na Węgrzech dzięki swojej piłkarskiej akademii i szkoleniu młodzieży. – Wiele jest teraz podobnych akademii w całym kraju. Wydaje się też dużo pieniędzy na budowę i modernizację stadionów – pod­kreśla Guzmics. To właśnie jest efekt „Orban-futbolmanii”, czyli dość kontrowersyjnego projektu premiera Węgier, który ma sprawić, że futbol u naszych bratanków zmartwychwstanie. Nowe stadiony na Węgrzech, oczywiście po części z pieniędzy podatników, powstają jak grzyby po deszczu, w ekspresowym tempie i taniej niż w Polsce. Orba­nowi wszyscy wytykają „pomnik megalomanii”, czyli stadion w miejscowości Felc­sut, gdzie premier się wychował...

– Miałem okazję tam być, to naprawdę porządny obiekt. Pewnie, że miejsc jest na nim dwa razy więcej, niż mieszkańców tej małej miejscowości, ale w końcu Orban ma tam swój dom, więc… – uśmiecha się porozumiewawczo Guzmics.

W sieci można jednak znaleźć przeróbki tej areny z górującą nad nią głową Sfinksa z twarzą Orbana. – Jasne, ludzie się z tego nabijają. Ale prawda jest taka, że w kraju potrzebne były nowe stadiony – ocenia piłkarz Wisły.

Sam nie wyklucza, że kiedyś będzie pracował jako trener z młodzieżą. Już ma licencję UEFA B. – Chcę zrozumieć futbol z perspektywy szkoleniowca – wyznaje. – W przyszłości chcę zacząć od pracy z dziećmi. A potem – spróbować już z seniorami. Może kiedyś pójdę na jakiś staż trenerski w Polsce?

Przyznaje, że prosi w klubie o płyty z zapisem meczów rywali Wisły. – Analizuję sobie je w domu, np. pod kątem tego, jak dany napastnik się porusza. Staram się wyobrażać sobie, co powinienem na boisku zrobić, by go powstrzymać – tłumaczy.

Czy wobec tego czasem rozmawia z Franciszkiem Smudą jak trener z trenerem?

– Skądże! – uśmiecha się „Ri­czi”. – Te wszystkie „analizki” to tylko tak na mój własny użytek. Nie rozmawiam o moich przemyśleniach ani z trenerem, ani z kolegami z drużyny. To nie jest dobre, żeby piłkarz próbował wymądrzać się na tematy taktyczne.

Węgier to prawdziwy pracuś. Zawzięcie uczy się nie tylko taktyki, ale też polskiego.

– Z tego, co czytałem, to podobno najtrudniejszy spośród języków europejskich. Nawet węgierski jest na tej liście dopiero na drugim miejscu – uśmiecha się Guzmics. – Ale muszę się polskiego nauczyć. I chcę.

Jakby na potwierdzenie jego słów kolega z zespołu, Maciej Sadlok pyta: – A po co wy rozmawiacie po angielsku? Rysiek już mówi po polsku!

Rzeczywiście, wtrąca nawet od czasu do czasu polskie słowa. – Największy problem jest z tymi wszystkimi „sz” i „cz”. Niby w węgierskim mamy podobne głoski, ale mam wrażenie, że w polskim jest tego więcej. Kiedy siedzimy całą drużyną w szatni, staram się po prostu siadać naprzeciwko kolegów i słuchać, próbując zrozumieć, albo chociaż wydedukować, co mówią. Na boisku już krzyczę po polsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski