Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na boisku twardziel. Nie bał się nikogo. Poza nim ciężko mu żyć

Jerzy Filipiuk
Mistrzostwa świata w Meksyku w 1986 roku: Jan Karaś atakowany przez Anglika Petera Reida
Mistrzostwa świata w Meksyku w 1986 roku: Jan Karaś atakowany przez Anglika Petera Reida Fot. imago/Sven Simon/eastnews
Uchodził za wielki talent piłkarski. Był wychowankiem Hutnika Kraków. Odnosił sukcesy z Legią Warszawa, na mistrzostwach świata w Meksyku postraszył Brazylijczyków. Po zakończeniu kariery zawodniczej pracował jako trener. Dziś 57-letni JAN KARAŚ ma kłopoty ze zdrowiem

Mam zapalenie stawów, problemy z więzadłami. Jestem ósmy rok na rencie. Ciężko jest mi żyć - nie kryje były świetny piłkarz Jan Karaś. Kiedyś walczak na boisku, dziś wydaje się być pogodzony ze swym losem. Z wielkim trudem udaje się go namówić na wspomnienia. - Kto się jeszcze mną interesuje, kto o mnie pamięta? - pyta.

Starsi kibice Hutnika pamiętają. I to bardzo dobrze. Nastolatka, który przebojem wdarł się do składu drużyny, zadebiutował w reprezentacji Polski juniorów i którego potem chciało pozyskać wiele klubów z I ligi (odpowiedniku dzisiejszej ekstraklasy).

Urodził się w Krakowie. Mieszkał w Nowej Hucie, najpierw na os. Kolorowym, potem Górali. Jego ojciec pracował w Hucie im. Lenina, mama w sklepie spożywczym i szkole. Ma młodszego brata Andrzeja, który też grał m.in. w Hutniku, pracował w Niemczech, a dziś jest rencistą, mieszka na os. Górali.

- Byłem rozrabiaką. Grałem w piłkę od rana do wieczora, na asfalcie. I trafiłem do Hutnika - wspomina.

Szybko zadebiutował w drużynie z Suchych Stawów, szybko też - bo w wieku 19 lat - został mężem (Sabiny) i ojcem (Łukasza - dziś pracuje w Warszawie). Jako 20-latek pomógł Hutnikowi w powrocie do II ligi, w której potem bez powodzenia walczył o awans do I ligi, zajmując kolejno dziewiąte, drugie (Gwardii Warszawa ustąpił tylko o punkt; Karaś strzelił sześć goli), trzecie i szóste miejsce. Prowadzili go dwaj trenerzy: Władysław Brożyniak i... sąsiad z osiedla Zenon Baran. Temu pierwszemu podpadał paleniem papierosów. Za karę zimą musiał o szóstej rano stawiać się na klubowe obiekty: na lodowisko i boisko, by sprzątać, naprawiać sprzęt, kosić trawę. Krnąbrny chłopak, z charakterem, brał jednak na klatę swoje przewinienia. A na zielonej murawie pokazywał, co potrafi.

Utalentowany, potrafiący strzelać bramki, mogący grać na środku i boku pomocy Karaś stał się obiektem zainteresowania wielu klubów. Upominało się o niego wojsko, co pół roku otrzymywał wezwania na komisje wojskową, ale za każdym razem jako jedyny żywiciel rodziny dostawał odroczenie.

- Kiedyś przyjechali do mnie działacze Widzewa. Wsadzili do samochodu i zawieźli do Łodzi, pokazali mieszkanie i kontrakt. Powiedziałem „tak”, ale ważni ludzie z HiL - z której byłem oficjalnie oddelegowany na Wydział W-97, czyli obiekty sportowe Hutnika - nie chcieli mnie puścić. Jeden z nich mówił, że nie oddadzą mnie nawet, gdyby ze Stali Mielec dostali helikopter, a z Legii czołg. A o Widzewie to w ogólne nie ma mowy - opowiada.

Jak więc w końcu znalazł się w warszawskiej Legii? Mówi: - Odraczałem się kilka lat. W końcu nie wytrzymałem. Przyjąłem wezwanie do wojska. Dzień przed wyjazdem do jednostki przyszli do mnie trzej ludzie z huty. Straszyli, że mnie wykończą, zabiorą mi mieszkanie i zwolnią ojca z pracy. Powiedziałem, że mam ich w d... Moje mieszkanie dostał potem działacz „Solidarności”.

Zanim zaczął występować na Łazienkowskiej, poznał (nie)smak wojskowego życia. - Byłem w jednostce 43 dni. Do przysięgi 4 grudnia 1982 roku. Po niej dostałem wolne na dwa-trzy dni, ale nie było mnie ze dwa-trzy tygodnie. Balowałem w Krakowie. Złapała mnie żandarmeria wojskowa. Trafiłem do „paki”. Byłem w JW 2414 - Pułku Ochrony i Regulacji Ruchu WSW. Nowy trener Legii Jerzy Kopa przyjechał do mnie do jednostki. Chciał mnie zobaczyć, bo mówiono mu, że jestem obiecującym graczem. Dali mi nowe moro, żebym lepiej się prezentował. Kopa chwycił mnie za biceps i mówi: „Ty mi coś mikro wyglądasz” (miałem 175 centymetrów wzrostu). Pytał, na jakich pozycjach grałem. Odparłem, że na wszystkich oprócz bramkarza. Gdy później mnie nie tyle obraził, co poniżył, powiedziałem mu: „Panie Kopa, takich jak pan, to ja jedną dziurką wkładam do nosa i drugą wyjmuję. Nie pękam i nie będę pękać przed nikim”. Dwa dni później byłem w Legii, a po tygodniu zamieszkałem w hotelu, a nie na kompanii - chwali się.

W drużynie ze stolicy rozegrał 155 spotkań ligowych, strzelił 20 goli, w pucharowym meczu pokonał bramkarza Interu Mediolan, zdobył dwa tytuły wicemistrza kraju, sięgnął po Puchar Polski. Rozstał się z nią w 1989 roku. Miał problemy z kolanem, a w Legii szykowała się zmiana warty. Po raz ostatni zagrał w niej w Olsztynie w finale PP z Jagiellonią Białystok (5:2) - 24 czerwca, w dniu jego imienin.

W drużynie narodowej rozegrał 9 meczów pod wodzą Antoniego Piechniczka i 7 pod okiem Wojciecha Łazarka. Jedynego gola zdobył w debiucie „Baryły” w 1986 roku w Bydgoszczy, w meczu z Koreą Północną (2:2), w którym wystąpiło 21 naszych piłkarzy! Do siatki trafił tuż przed końcem gry.

W trzech meczach był kapitanem reprezentacji. - Zbigniew Boniek nie chciał nim być i powiedział, że ja nim będę. Wszyscy chłopcy w kadrze byli „za” - podkreśla.

W nowej roli zadebiutował 12 listopada 1986 roku w Warszawie w spotkaniu z Irlandia (1:0). Tydzień później w Amsterdamie wyprowadził drużynę na boisko w meczu eliminacyjnym z Holandią (0:0) o awans do ME.

- Przywitałem się z kapitanem rywali Ruudem Gullitem, spojrzałem mu w oczy i powiedziałem „Chodź tu na widelec” - mówi.

W ekipie „Oranje” grały też inne gwiazdy, jak Ronald Koeman i Marco van Basten, ale Boniek, Dariusz Dziekanowski, Włodzimierz Smolarek i ich koledzy wywalczyli cenny punkt.

- Po pierwszej połowie w korytarzu wiodącym do szatni Andrzej Rudy dostał kopa w d.... za to, że grał pod siebie, kiwał się, nie wracał na własną połowę boiska, a inni musieli za niego zapie... W przerwie powiedziałem Łazarkowi, że Rudy prosi o zmianę - zdradza. „Obiboka” zastąpił Ryszard Tarasiewicz.

Kapitanował „biało-czerwonym” jeszcze raz, pięć miesięcy później w Gdańsku w kolejnym meczu eliminacyjnym, z Cyprem (0:0).

Podczas mistrzostw świata w Meksyku w 1986 roku to jego interwencja - w końcówce meczu z Portugalią - uratowała naszą drużynę przed wypadnięciem z turnieju już po fazie grupowej. - Józef Młynarczyk minął się z piłką. Goniłem za nią i rozpaczliwym wślizgiem wybiłem ją sprzed bramki - przypomina.

W spotkaniu z Anglią wszedł na boisko już przy stanie 0:2. Hat-trick dla rywala zaliczył Gary Lineker. -Gdy piłkarzowi wszystko wychodzi, trudno go zatrzymać - przyznaje Karaś.

W meczu 1/8 finału MŚ, przy stanie 0:0 postraszył Brazylijczyków, trafiając w poprzeczkę. - Rywale wybili piłkę głową poza pole karne i strzeliłem z 25 metrów. Mieliśmy też inne okazje: Tarasiewicz trafił w słupek, Boniek obok niego - wspomina.

Brazylia zdobyła po 2 gole z gry i karnych.

Karaś czasami ogląda na wideo fragmenty tego meczu. I nie kryje złości na niemieckich sędziów. -Jeden z liniowych cieszył się po golu Brazylijczyków, choć niby pilnował, by fetując go, nie opuścili boiska - przekonuje.

Walkę miał we krwi, na boisku nie pękał przed nikim, tak jak w Amsterdamie przed Gullitem czy w Guadajalarze przed Brazylijczykami. Uchodził za twardziela. W czwartym występie w reprezentacji, w 1984 roku w Zabrzu w spotkaniu z Grecją (3:1) o awans do MŚ, doznał urazu, ale został na boisku. -Byłem w sytuacji sam na sam z bramkarzem, który spadł mi na nogę i urwał więzadło. Bolało mnie bardzo, ale nic nikomu nie mówiłem. Grałem jeszcze z 25 minut. I nawet zaliczyłem asystę przy jednym z goli. Po meczu noga mi dosłownie latała - mówi.

Reprezentacyjną karierę zakończył - wraz z... Bońkiem - w 1988 roku w Belfaście w meczu z Irlandią Północną (1:1).

Trzy dni po mundialowym meczu z Brazylią urodził mu się drugi syn - Adam (też mieszka w stolicy). Gdy żona czekała na rozwiązanie, był jeszcze w Meksyku. Nie stać go było na bardzo drogi telefon do Polski. Dlatego po przylocie do Warszawy od razu pojechał do szpitala, by zobaczyć noworodka.

Z żoną rozwiódł się w połowie lat 90. Jej miejsce 15 lat temu zajęła Olga.

On sam swego miejsca po zakończeniu kariery zawodniczej szukał w roli trenera. Problemy ze zdrowiem dawały mu się jednak coraz bardziej we znaki. W 2011 roku, z inicjatywy jego kolegi z Legii i kadry Dziekanowskiego, w stolicy odbył się charytatywny mecz gwiazd na pomóc Karasiowi, którego czekała operacja i rehabilitacja. Sam o pomoc nie prosił. Dziś też nie prosi. - Kto się jeszcze mną interesuje, kto o mnie pamięta? - powtarza.

***

Jan Karaś

Ur. 17.03.1959 r. w Krakowie. Piłkarz. Wychowanek Hutnika Kraków. Kluby jako senior: Hutnik, Legia Warszawa (wicemistrzostwo kraju 1985 i 1986, Puchar Polski 1989), AE Larisa (Grecja), Vaasan Palloseura (Finlandia), Polonia Warszawa, Bug Wyszków i Dolcan Ząbki (Ząbkovia).

Jako trener

W roli szkoleniowca najdłużej (ponad dekadę) pracował w Dolcanie, także jako grający trener. W Polonii Warszawa był asystentem u kilku trenerów, szkolił graczy Mazura Karczew, Hutnika Warszawa, Marcovii Marki i Legionu Warszawa.

Reprezentacja

W latach 1984-1988 rozegrał 16 meczów w reprezentacji Polski, strzelił jedną bramkę. Wystąpił w mistrzostwach świata w 1986 roku w Meksyku: z Portugalią (1:0), Anglią (0:3) i Brazylią (0:4). Grał odpowiednio od 57, 24 i 1 minuty.

Hutnik w kadrze

Jest jednym z 25 piłkarzy Hutnika, którzy wystąpili w drużynie narodowej, a zarazem pierwszym, który zagrał w MŚ. Obok niego z byłych hutników na mundialu zaprezentowali się Tomasz Hajto i Marek Koźmiński (obaj w 2002 roku). Ale im poza boiskiem powodzi się dużo lepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski