Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na krótki oddech

WCH
Lucyna P. z podsądeckiej miejscowości w gminie Korzenna zaalarmowała pogotowie w niedzielę około godz. 20.30 po tym, jak temperatura u chorego dziecka podskoczyła do 39,3 stopni. Poza tym, według słów matki, miało krótki oddech i drżało.

KORZENNA

   Matka 2,5 rocznego dziecka z wysoką gorączką zarzuca lekarce sądeckiego pogotowia, że nie przyjechała na wezwanie. Lekarka twierdzi, że zachowała się zgodnie ze sztuką medyczną i dodatkowo dowiadywała się o stanie jego zdrowia.
   - Być może miało tylko dreszcze, a nie drgawki, ale bardzo się zdenerwowałam - powiedziała nam wczoraj pani Lucyna. - Na pogotowiu pani dyspozytorka przekazała słuchawkę lekarce. Ta powiedziała, że do takiego przypadku nie przyjedzie, bo ma więcej tak chorych dzieci z gorączką. Poradziła, żeby przywieźć dziecko i dać mu coś na zbicie temperatury. Powiedziałam, że muszę przenosić dziecko 150 metrów po mrozie do garażu.
   Po odmowie przyjazdu pogotowia, matka zadzwoniła dwukrotnie do swojego lekarza domowego z ośrodka zdrowia w Siedlcach, lecz go nie zastała w domu. Zdecydowała się w końcu na wyjazd do Nowego Sącza do znajomej lekarki na prywatną wizytę.
   - Z bolącą, opuchniętą nogą wzięłam dziecko i do pomocy 11-letnią córkę, która trzymała je w foteliku i patrzyła, czy coś złego się nie dzieje, bo miało bardzo krótki oddech. Zgłaszam to do publicznej wiadomości, by ludzie wiedzieli, że nie tylko gdzieś w kraju są kłopoty ze służbą zdrowia, ale u nas też - opowiada Lucyna P.
   Po wyjeździe kobiety z domu lekarka z pogotowia zadzwoniła pod numer, z którego było zgłoszenie. Usłyszała od babci dziecka, że pojechało do lekarza.
   - To prawda, że odmówiłam przyjazdu, ale z opisu stanu małego pacjenta wynikało, że wystarczą antybiotyki i leki przeciwgorączkowe. Nic nam pani nie mówiła, że ma opuchniętą nogę, tylko o garażu. Można zresztą wszystko odsłuchać, bo zgłoszenia są nagrywane - tłumaczy swoje zachowanie dr D. - W trzy kwadranse po zgłoszeniu skontaktowałam się rodziną, by mieć wewnętrzny spokój. Przy Waryńskiego przyjmowaliśmy z drugim lekarzem chorych w ramach pomocy całodobowej. Było dużo dzieci z wysoką gorączką. Musiałam decydować: czy jechać i zostawiać dzieci, czy pomagać przez telefon.
   - Decyzję, czy pojechać do chorego, czy nie, bierze na siebie zawsze konkretny lekarz i on za nią odpowiada - komentuje zdarzenie dyrektor pogotowia dr Danuta Cabak-Fiut. - Jednak trzeba zrozumieć, że mamy teraz mnóstwo wyjazdów właśnie do gorączek grypowych. Tak było także w niedzielę. Staramy się oceniać po przedstawianych objawach stan zagrożenia zdrowia czy życia i dopiero potem decydujemy: czy jechać, czy - jak w tym przypadku - doradzać telefonicznie. (WCH)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski