Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na medal jest jeszcze za wcześnie

Artur Gac
Rozmowa z 18-letnim KONRADEM BUKOWIECKIM, kulomiotem, który ma chrapkę sprawić sensację na mistrzostwach świata w Pekinie.

– Mimo młodego wieku, chyba nie wybiera się Pan na MŚ w roli chłopca do bicia?
– Lecę do Chin po naukę i obycie się na imprezie z seniorami, bo to zupełnie inna rywalizacja niż z rówieśnikami. Przystąpię do zawodów z 27. wynikiem na świecie i każde miejsce powyżej będzie można uznać za sukces.

– Takie założenia kompletnie nie pasują do Pana aspiracji.
– No dobrze… mam bardzo wysokie ambicje, ale nie chciałem mówić o nich głośno. Wolę zaskoczyć pozytywnie samego siebie niż czuć zawód.

– Cichym pragnieniem jest awans do finałowej „ósemki”?
– Tak, to jeden z moich głównych celów, ale najpierw zrobię wszystko, aby wejść do „12”, czyli szerokiego finału.

– A marzenia? Te sięgają nawet medalu?
– Myślę, że jeśli uda mi się pchnąć kulą tak, jak kilka razy na treningach, to przy słabszej dyspozycji rywali będzie mnie stać zbliżyć się do podium. Na medal jest za wcześnie.

– Ma Pan ochotę postraszyć rywali ujawnieniem rekordowej odległości z treningu?
– Proszę pozwolić, że nieoficjalnego rekordu życiowego nie zdradzę, ale mogę powiedzieć, że jestem bardzo dobrze przygotowany. Jeśli nie zje mnie trema, to jestem niemal pewny, że pobiję w Pekinie swój rekord życiowy (20.46 m „seniorską” kulą – przyp. AG), a przynajmniej poprawię najlepszy wynik z obecnego sezonu letniego (20.42 m – przyp. AG).

– Niezłe aspiracje, jak na debiutanta w MŚ seniorów.
– Chcę równać do najlepszych, ale warto pamiętać, że jestem pierwszy rok juniorem. Poza tym mój brat sprawdził, że będę najmłodszym uczestnikiem konkurencji pchnięcia kulą w historii mistrzostw świata seniorów. To pokazuje, że już sam udział będzie wielkim osiągnięciem.

– Długo nie było wiadomo, czy dwukrotnie wypełnione minimum na ME w Pradze, tyle że uzyskane w hali, da Panu przepustkę do Pekinu. Oczekiwanie na decyzję władz PZLA było stresujące?
– Po prostu źle to wyszło. Gdybym z wyprzedzeniem wiedział, że mam pewny start w Pekinie, to po mistrzostwach Europy juniorów zapewne byłbym w ciężkim treningu, schodząc z obciążeń dwa tygodnie przed wylotem do Azji. Niestety, ciągle musiałem startować, aby potwierdzać formę i komuś udowodnić, że warto znaleźć dla mnie miejsce w reprezentacji.

– Odległości uzyskane na mistrzostwach Polski w Krakowie, a zwłaszcza podczas memoriału Zygmunta Szelesta, nie zasiały w Panu ziarna niepewności?
– Start w mistrzostwach kraju w ogóle był abstrakcją, bo dzień wcześniej wróciłem ze Szwecji i czułem się zmęczony. Ponadto z marszu musiałem wziąć ponad siedmiokilogramową kulę, bez żadnego treningu. W tych okolicznościach miejsce na podium z wynikiem 19.75 m było naprawdę dobrym rezultatem.

– A co stało się podczas memoriału na stadionie warszawskiej AWF?
– To była wpadka, o której wolałbym już zapomnieć. Na wynik 18.93 m złożyło się wiele czynników. Po pierwsze mój trener (ojciec, Ireneusz Bukowiecki – przyp. AG) wyjechał na Europejski Festiwal Młodzieży Europy i przez tydzień trenowałem tylko z kolegami klubowymi. Do tego doszło załamanie pogody oraz nowe, tragiczne koło, bo sypiące się, krzywe i śliskie.

– Start w Pekinie, abstrahując od wyniku, może okazać się zbawienny w kontekście walki o kwalifikację na IO w Rio de Janeiro?
– Tak mi się wydaje. Najważniejsze, że nie ciąży na mnie żadna presja związana z wejściem do finału, nie mówiąc już o zdobyciu medalu.

– W jakim elemencie przygotowania jest Pan najbliżej najlepszych kulomiotów na świecie, a w czym musi Pan zniwelować największy dystans?
– Myślę, że technicznie jestem ustabilizowany powiedzmy w stopniu dobrym. Z kolei siłowo, na tle polskich zawodników, plasuję się w czołówce, ale w porównaniu do miotaczy ze świata, jestem jeszcze na dole. Co do psychiki, to już nieraz pokazałem, że potrafię walczyć i nie są mi straszne mistrzostwa świata i Europy.

– Odzwierciedleniem siły w Pana konkurencji są kilogramy przerzucane w siłowni?
– Zdecydowanie tak. Gdy patrzę na filmiki nieziemsko silnych Amerykanów, m.in. Reese’ego Hoffy i Christiana Cantwella, to stwierdzam, że moja „życiówka” wygląda bardzo blado przy ich rekordach. W każdym razie siła jest aspektem, który będę poprawiał.

– Jakie są Pana rekordy?
– W wyciskaniu sztangi mam „życiówkę” 215 kg, w rwaniu 125 kg, z kolei w przysiadzie, a właściwie w półprzysiadzie do kąta prostego, legitymuję się 240 kg. Dla porównania wyniki Amerykanów dochodzą kolejno do 260 kg, 160 kg i ponad 300 kg.

– Podnoszenie takich ciężarów jest kwestią czasu?
– Pewnej bariery mogę nie przekroczyć, ale mam dopiero 18 lat i ciągle się rozwijam. Obserwuję, że siły przybywa mi w naprawdę zaskakującym tempie, a jednocześnie poprawiam technikę i parametry dynamiki.

– Który element w Pana technice wymaga największej poprawy?
– Samo wejście do obrotu mam całkiem niezłe, ale muszę dopracować fazę środkową, aby prawa noga szła bardziej do środka koła. Przyzwoicie wygląda dostawienie lewej nogi, ale już pozycja rzutna też wymaga doszlifowania. Ponadto szwankuje sam moment wypchnięcia kuli, ponieważ za bardzo szarpię lewą ręką, przez co kula odchodząc mi od szyi leci w prawo, a ja w lewo, co przekłada się na jakość rzutu.

– Ma Pan pomysł na coś szalonego, jeśli na stadionie lekkoatletycznym w Pekinie zrobi Pan furorę?
– W poniedziałek zrealizowałem plan na wakacje marzeń. Razem z kolegą polecimy 22 września na trzy tygodnie do Stanów Zjednoczonych. Przygodę zaczniemy w Nowym Jorku, gdzie wynajmiemy kampera i, wzdłuż wybrzeża, pojedziemy do Miami. Liczę na niezapomnianą przygodę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski