- Wyglądasz na wyczerpanego.
- Zdradziły mnie worki pod oczami? To prawda, jestem zmęczony. Praca na planie „Demona” wrze. Dzień miesza się z nocą. Nie wysypiam się. Kręcimy po piętnaście godzin. Podjęliśmy prawdziwe wyzwanie. Film, który powinien powstać w 50 dni, musimy nakręcić w 23. Tempo jest zawrotne, mordercze, ale nikt nie protestuje.
- Atmosferę napięcia potęguje też pewnie dodatkowo mroczny temat Twojego nowego filmu?
- Temat o duchach wymaga stworzenia osobliwej poetyki. Poruszamy się w różnych konwencjach gatunkowych; między horrorem, thrillerem a nawet groteską. W film wpisany jest niezwykle istotny kontekst kulturalny. Punkt wyjścia to żydowski duch dybuk. Odbywająca wędrówkę dusza zmarłego opętała żyjącego człowieka w celu wyrównania na ziemi pewnych rachunków.
- To dlaczego zatytułowałeś film „Demon”, a nie „Dybuk”?
- Bohaterowie opętani przez ducha nie znajdują żadnych narzędzi do komunikacji z nim. Przejmuje on nad nimi całkowitą kontrolę. Dlatego postrzegamy go jako demona, a nie dybuka, z którym można by prowadzić wewnętrzny dialog.
- Skąd fascynacja tak poważnym tematem i pomysł ujęcia go w formę popularnego kina gatunku?
- Temat ocierający się o relacje polsko-żydowskie towarzyszył moim twórczym poszukiwaniom od dawna. Na głębszym poziomie znaczeń, pod powierzchnią formy „Demon” staje się opowieścią o wymazywaniu pamięci, o złożonym rodzaju duchowości, do której dostęp we współczesnym świecie jest ograniczony. Akcja filmu rozgrywa się w czasie wesela, kiedy to w wyniku różnych, często groteskowych wydarzeń, ujawnia się jałowy stosunek bohaterów do duchowości.
- Polak kręci film o dybuku - brzmi karkołomnie.
- Rabini, których porad zasięgałem, pytali: „Nie było łatwiejszych tematów?”. Nie odpuściłem. Nie mogłem. Możliwość zdobywania wiedzy o nieznanym świecie, którą daje mi praca nad filmem, jest tym, co napędza mnie do działania. Przeniesienie się do tego świata na jakiś czas jest niezwykle kuszące.
- Mówisz, że będzie to historia o wymazywaniu pamięci. Potrzebie wymazywania czy niebezpieczeństwie wynikającym z dokonania tego aktu?
- Oczywiście o niebezpieczeństwie. Pochodzę z Tarnowa, gdzie przed II wojną światową społeczność tworzyli w pięćdziesięciu procentach Żydzi. Dzieciństwo i wczesna młodość upłynęły mi bez tej świadomości. To nie był temat istotny, o którym rozmawiało się w moim domu. Było - minęło. Sam zainteresowałem się kwestią żydowską w szkole średniej. O śladach Żydów w Tarnowie napisałem pierwszy artykuł do gazety. Od tej pory problem ten utkwił we mnie gdzieś głęboko i dziś odżywa w „Demonie”.
- A Twój ojciec, który fascynował się ezoteryką i nie będąc księdzem, dokonywał nawet egzorcyzmów, nie przyłożył do tego ręki?
- Miał swój znaczący udział, zresztą nieraz przyglądałem się dokonywanym przez niego egzorcyzmom. To on otworzył przede mną nowe perspektywy duchowości, ezoteryki jako przestrzeni, w której - zarówno w kinie jak i w teatrze - możemy uruchamiać różne zabobony, gusła. Scenariusz filmu opiera się na legendzie dramatycznej, czyli „Dybuku” Szymona Anskiego, który dla Żydów znaczy tyle co „Dziady” Adama Mickiewicza dla Polaków. Postanowiłem połączyć w filmie te dwa światy, zauważając, że tradycja duchów, zabobonów i guseł jest dla nich elementem spójnym. Mickiewicz intensywnie czerpał przecież inspiracje z judaizmu.
- Ocierając się o wątki polsko-żydowskie, nie miałeś żadnych obaw? Wkraczasz na grząski teren.
- Oczywiście, że miałem. Napotkałem też na wiele trudności. Długo nie mogłem rozpocząć prac nad filmem. Cokolwiek dotyczy relacji polsko-żydowskich, obarczone jest mocnym kontekstem, przeszłością, o której wielu woli zapomnieć. Nie aspiruję do tego, by w „Demonie” moralizować. Nie zmagam się z kategorią winy, nie poruszam tak trudnych tematów jak Holocaust. Pragnę jedynie zwrócić uwagę, jak światy duchowe - z pozoru odległe - mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. Jak polska i żydowska kultura wzajemnie się przenikają. Przecież nie bez przyczyny żydowska społeczność czuła się przed wojną w religijnej Polsce tak dobrze.
- Zatrzaskiwano przed Tobą drzwi, gdy przedstawiałeś swój pomysł ?
- Aż tak źle nie było, ale stykałem się z niechęcią i podejrzliwością. Wielu odradzało mi rozpoczęcie tej pracy. Dzięki ludziom ze środowiska filmowego nie straciłem jednak wiary w powodzenie. Pod długiej walce udało się.
- Może „Demon” jest Ci przeznaczony?
- Nie jestem przesądny, ale pojawiło się rzeczywiście wiele znaków. Kilka osób, w pełni od siebie niezależnych, sugerowało mi, bym zajął się tematem dybuka. Jakby czuły, że jestem odpowiednią osobą, a podczas pracy na planie dochodziło do niemal fantastycznych zdarzeń, których nie sposób racjonalnie wyjaśnić?
- Co się stało?
- Scenariusz „Demona” rozpoczyna scena przyjazdu głównego bohatera, który jest Anglikiem, do Polski. Mężczyzna nie wie o tym, że jego dziadkowie byli Żydami. Gubi drogę, GPS przestaje działać i tylko przypadkiem trafia do upragnionego celu. Gdy jechaliśmy na plan zdjęciowy w kierunku Bochni, znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. GPS okazał się zawodny i pomyliliśmy kierunki. Niespodziewanie wylądowaliśmy w nieznanym nam maleńkim miasteczku, a przed nami pojawiła się wielka synagoga. Był środek nocy. Wysiedliśmy z samochodu i nie mogliśmy uwierzyć, że znaleźliśmy się w tak mistycznej scenerii. Itay Tiran był najbardziej poruszony. Oddalił się od nas. Chciał pobyć sam w tych wyjątkowych okolicznościach.
- Jak odczytałeś tę przygodę?
- Jako znak. Dotarło do mnie, że „Demon” musi powstać, że powinniśmy iść dalej. Pamiętając jednak o tym, iż mierzymy się z dość delikatną materią, jaką jest opętanie.
- Czy demoniczność objawi się tylko w warstwie wizualnej filmu?
- Nie. Sięgamy głębiej. Źródłem demoniczności staje się przeszłość, w znaczeniu mistycznym, która kiedyś była wspólną polsko-żydowską przestrzenią. Dziś stała się czymś kompletnie odległym, jakby nigdy nieistniejącym.
- Jak zgłębiałeś wiedzę o opętaniu?
- Prowadziłem między innymi konsultacje z psychologami. Zasięgałem ich rad przede wszystkim w kontekście fascynującego mnie problemu żydowskiej traumy - przekazywanej kolejnym pokoleniom, które nie doświadczyły Holocaustu. W tym złożonym problemie poszukiwaliśmy źródła opętania bohatera. Coś, czego nie doświadczyliśmy, powraca, tkwi w nas w postaci trudnej do zdefiniowania energii.
- Brzmi jakbyś pracował z aktorami metodą psychoterapeuty Berta Hellingera, który stosował tzw. ustawienia rodzinne. Obcy człowiek wchodzi w rolę krewnego osoby poddanej terapii. Ma takie same odczucia jak osoba, którą reprezentuje, chociaż prawie nic o niej nie wie.
- Miałem takie plany, ale w końcu z nich zrezygnowałem. Uznałem, że to zbyt ryzykowne. Taki rodzaj szarlatanerii, której nie chciałem na planie. Eksploatujemy się wystarczająco i bez tego.
- Praca nad tym filmem aż tak Cię angażuje?
- Powiem więcej. Nie tylko angażuję się w robienie filmu, ja się po prostu w niego zanurzam. Oddaję się bez reszty, zapominając o całym świecie. Balansuję na granicy wytrzymałości. Podczas jednego z międzynarodowych festiwali miałem okazję porozmawiać z Emirem Kusturicą. Zapytałem go o to, jak się czuje, gdy kręci filmy. Odpowiedział: „Jak na granicy samobójstwa”. Dziś doskonale rozumiem, co miał na myśli. Reżyser musi czasem wykonywać zadania niemożliwe i przekonać do ich realizacji aktorów, którzy patrzą wtedy na niego jak na wariata.
- Twoje kino to także penetrowanie mrocznej strony ludzkiej duszy.
- Tak. „Demon” utwierdzi wszystkich w tym przekonaniu.
***
- Manipulujesz aktorami?
- (Chwila milczenia) Na tym polega moja praca. Sprawiam im często niespodzianki. Godzinami próbujemy jedną scenę, docierając do granicy wytrzymałości. Usypiam w ten sposób ich czujność, wprowadzając bez ich wiedzy nowy element i oczekuję od nich odpowiedniej reakcji.
- Co w ten sposób osiągasz?
- Rozbijam rutynę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?