MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na planie „Demona” dotarłem niemal do granic samobójstwa

Rozmawiała Urszula Wolak
„Demon” Marcina Wrony wejdzie do kin 16 października
„Demon” Marcina Wrony wejdzie do kin 16 października Bartek Syta
Ta śmierć wstrząsnęła i najbliższymi, i widzami. Marcin Wrona powiesił się w pokoju hotelowym dwa dni po premierze swego najnowszego dzieła. O filmie rozmawiał z nami niespełna rok temu. Czy za słowami kryło się mroczne proroctwo? Czego nie wiedzieliśmy o zdolnym twórcy? Przypominamy ten wywiad

- Wyglądasz na wyczerpanego.

- Zdradziły mnie worki pod oczami? To prawda, jestem zmęczony. Praca na planie „Demona” wrze. Dzień miesza się z nocą. Nie wysypiam się. Kręcimy po piętnaście godzin. Podjęliśmy prawdziwe wyzwanie. Film, który powinien powstać w 50 dni, musimy nakręcić w 23. Tempo jest zawrotne, mordercze, ale nikt nie protestuje.

- Atmosferę napięcia potęguje też pewnie dodatkowo mroczny temat Twojego nowego filmu?

- Temat o duchach wymaga stworzenia osobliwej poetyki. Poruszamy się w różnych konwencjach gatunkowych; między horrorem, thrillerem a nawet groteską. W film wpisany jest niezwykle istotny kontekst kulturalny. Punkt wyjścia to żydowski duch dybuk. Odbywająca wędrówkę dusza zmarłego opętała żyjącego człowieka w celu wyrównania na ziemi pewnych rachunków.

- To dlaczego zatytułowałeś film „Demon”, a nie „Dybuk”?

- Bohaterowie opętani przez ducha nie znajdują żadnych narzędzi do komunikacji z nim. Przejmuje on nad nimi całkowitą kontrolę. Dlatego postrzegamy go jako demona, a nie dybuka, z którym można by prowadzić wewnętrzny dialog.

- Skąd fascynacja tak poważnym tematem i pomysł ujęcia go w formę popularnego kina gatunku?

- Temat ocierający się o relacje polsko-żydowskie towarzyszył moim twórczym poszukiwaniom od dawna. Na głębszym poziomie znaczeń, pod powierzchnią formy „Demon” staje się opowieścią o wymazywaniu pamięci, o złożonym rodzaju duchowości, do której dostęp we współczesnym świecie jest ograniczony. Akcja filmu rozgrywa się w czasie wesela, kiedy to w wyniku różnych, często groteskowych wydarzeń, ujawnia się jałowy stosunek bohaterów do duchowości.

- Polak kręci film o dybuku - brzmi karkołomnie.

- Rabini, których porad zasięgałem, pytali: „Nie było łatwiejszych tematów?”. Nie odpuściłem. Nie mogłem. Możliwość zdobywania wiedzy o nieznanym świecie, którą daje mi praca nad filmem, jest tym, co napędza mnie do działania. Przeniesienie się do tego świata na jakiś czas jest niezwykle kuszące.

- Mówisz, że będzie to historia o wymazywaniu pamięci. Potrzebie wymazywania czy niebezpieczeństwie wynikającym z dokonania tego aktu?

- Oczywiście o niebezpieczeństwie. Pochodzę z Tarnowa, gdzie przed II wojną światową społeczność tworzyli w pięćdziesięciu procentach Żydzi. Dzieciństwo i wczesna młodość upłynęły mi bez tej świadomości. To nie był temat istotny, o którym rozmawiało się w moim domu. Było - minęło. Sam zainteresowałem się kwestią żydowską w szkole średniej. O śladach Żydów w Tarnowie napisałem pierwszy artykuł do gazety. Od tej pory problem ten utkwił we mnie gdzieś głęboko i dziś odżywa w „Demonie”.

- A Twój ojciec, który fascynował się ezoteryką i nie będąc księdzem, dokonywał nawet egzorcyzmów, nie przyłożył do tego ręki?

- Miał swój znaczący udział, zresztą nieraz przyglądałem się dokonywanym przez niego egzorcyzmom. To on otworzył przede mną nowe perspektywy duchowości, ezoteryki jako przestrzeni, w której - zarówno w kinie jak i w teatrze - możemy uruchamiać różne zabobony, gusła. Scenariusz filmu opiera się na legendzie dramatycznej, czyli „Dybuku” Szymona Anskiego, który dla Żydów znaczy tyle co „Dziady” Adama Mickiewicza dla Polaków. Postanowiłem połączyć w filmie te dwa światy, zauważając, że tradycja duchów, zabobonów i guseł jest dla nich elementem spójnym. Mickiewicz intensywnie czerpał przecież inspiracje z judaizmu.

- Ocierając się o wątki polsko-żydowskie, nie miałeś żadnych obaw? Wkraczasz na grząski teren.

- Oczywiście, że miałem. Napotkałem też na wiele trudności. Długo nie mogłem rozpocząć prac nad filmem. Cokolwiek dotyczy relacji polsko-żydowskich, obarczone jest mocnym kontekstem, przeszłością, o której wielu woli zapomnieć. Nie aspiruję do tego, by w „Demonie” moralizować. Nie zmagam się z kategorią winy, nie poruszam tak trudnych tematów jak Holocaust. Pragnę jedynie zwrócić uwagę, jak światy duchowe - z pozoru odległe - mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. Jak polska i żydowska kultura wzajemnie się przenikają. Przecież nie bez przyczyny żydowska społeczność czuła się przed wojną w religijnej Polsce tak dobrze.

- Zatrzaskiwano przed Tobą drzwi, gdy przedstawiałeś swój pomysł ?

- Aż tak źle nie było, ale stykałem się z niechęcią i podejrzliwością. Wielu odradzało mi rozpoczęcie tej pracy. Dzięki ludziom ze środowiska filmowego nie straciłem jednak wiary w powodzenie. Pod długiej walce udało się.

- Może „Demon” jest Ci przeznaczony?

- Nie jestem przesądny, ale pojawiło się rzeczywiście wiele znaków. Kilka osób, w pełni od siebie niezależnych, sugerowało mi, bym zajął się tematem dybuka. Jakby czuły, że jestem odpowiednią osobą, a podczas pracy na planie dochodziło do niemal fantastycznych zdarzeń, których nie sposób racjonalnie wyjaśnić?

- Co się stało?

- Scenariusz „Demona” rozpoczyna scena przyjazdu głównego bohatera, który jest Anglikiem, do Polski. Mężczyzna nie wie o tym, że jego dziadkowie byli Żydami. Gubi drogę, GPS przestaje działać i tylko przypadkiem trafia do upragnionego celu. Gdy jechaliśmy na plan zdjęciowy w kierunku Bochni, znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. GPS okazał się zawodny i pomyliliśmy kierunki. Niespodziewanie wylądowaliśmy w nieznanym nam maleńkim miasteczku, a przed nami pojawiła się wielka synagoga. Był środek nocy. Wysiedliśmy z samochodu i nie mogliśmy uwierzyć, że znaleźliśmy się w tak mistycznej scenerii. Itay Tiran był najbardziej poruszony. Oddalił się od nas. Chciał pobyć sam w tych wyjątkowych okolicznościach.

- Jak odczytałeś tę przygodę?

- Jako znak. Dotarło do mnie, że „Demon” musi powstać, że powinniśmy iść dalej. Pamiętając jednak o tym, iż mierzymy się z dość delikatną materią, jaką jest opętanie.

- Czy demoniczność objawi się tylko w warstwie wizualnej filmu?

- Nie. Sięgamy głębiej. Źródłem demoniczności staje się przeszłość, w znaczeniu mistycznym, która kiedyś była wspólną polsko-żydowską przestrzenią. Dziś stała się czymś kompletnie odległym, jakby nigdy nieistniejącym.

- Jak zgłębiałeś wiedzę o opętaniu?

- Prowadziłem między innymi konsultacje z psychologami. Zasięgałem ich rad przede wszystkim w kontekście fascynującego mnie problemu żydowskiej traumy - przekazywanej kolejnym pokoleniom, które nie doświadczyły Holocaustu. W tym złożonym problemie poszukiwaliśmy źródła opętania bohatera. Coś, czego nie doświadczyliśmy, powraca, tkwi w nas w postaci trudnej do zdefiniowania energii.

- Brzmi jakbyś pracował z aktorami metodą psychoterapeuty Berta Hellingera, który stosował tzw. ustawienia rodzinne. Obcy człowiek wchodzi w rolę krewnego osoby poddanej terapii. Ma takie same odczucia jak osoba, którą reprezentuje, chociaż prawie nic o niej nie wie.

- Miałem takie plany, ale w końcu z nich zrezygnowałem. Uznałem, że to zbyt ryzykowne. Taki rodzaj szarlatanerii, której nie chciałem na planie. Eksploatujemy się wystarczająco i bez tego.

- Praca nad tym filmem aż tak Cię angażuje?

- Powiem więcej. Nie tylko angażuję się w robienie filmu, ja się po prostu w niego zanurzam. Oddaję się bez reszty, zapominając o całym świecie. Balansuję na granicy wytrzymałości. Podczas jednego z międzynarodowych festiwali miałem okazję porozmawiać z Emirem Kusturicą. Zapytałem go o to, jak się czuje, gdy kręci filmy. Odpowiedział: „Jak na granicy samobójstwa”. Dziś doskonale rozumiem, co miał na myśli. Reżyser musi czasem wykonywać zadania niemożliwe i przekonać do ich realizacji aktorów, którzy patrzą wtedy na niego jak na wariata.

- Twoje kino to także penetrowanie mrocznej strony ludzkiej duszy.

- Tak. „Demon” utwierdzi wszystkich w tym przekonaniu.

***
- Manipulujesz aktorami?

- (Chwila milczenia) Na tym polega moja praca. Sprawiam im często niespodzianki. Godzinami próbujemy jedną scenę, docierając do granicy wytrzymałości. Usypiam w ten sposób ich czujność, wprowadzając bez ich wiedzy nowy element i oczekuję od nich odpowiedniej reakcji.

- Co w ten sposób osiągasz?

- Rozbijam rutynę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski