Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na początku była Soraya

Redakcja
Film Liliany Głąbczyńskiej-Komorowskiej obejrzeliśmy w trakcie 52. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To była światowa premiera. Wkrótce przejmujący dokument zostanie zaprezentowany na Festiwalu Filmowym MONTREAL 2012. Następnie planowana jest emisja w polskiej telewizji. Fot. Maciej Gillert/grupaimpressive.pl
Film Liliany Głąbczyńskiej-Komorowskiej obejrzeliśmy w trakcie 52. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To była światowa premiera. Wkrótce przejmujący dokument zostanie zaprezentowany na Festiwalu Filmowym MONTREAL 2012. Następnie planowana jest emisja w polskiej telewizji. Fot. Maciej Gillert/grupaimpressive.pl
- Film, który Pani wyreżyserowała, nosi tytuł "Piękne i bestia". Występuje w nich dziewięć kobiet, u których zdiagnozowano raka piersi. Jest poruszający. Wyszłam z kina i przez cały wieczór myślałam o swoim życiu. O tym, że każda z nas, kobiet, jest zagrożona. I o tym, czy miałabym siłę, by walczyć z tą bestią na śmierć i życie. To nie były przyjemne myśli. Dlaczego Pani zrobiła ten film? Przecież nie musiała Pani...

Film Liliany Głąbczyńskiej-Komorowskiej obejrzeliśmy w trakcie 52. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To była światowa premiera. Wkrótce przejmujący dokument zostanie zaprezentowany na Festiwalu Filmowym MONTREAL 2012. Następnie planowana jest emisja w polskiej telewizji. Fot. Maciej Gillert/grupaimpressive.pl

ROZMOWA z LILIANĄ GŁĄBCZYŃSKĄ-KOMOROWSKĄ, aktorką i reżyserką, o kobietach naznaczonych rakiem

- Nie musiałam, ale spotkałam Sorayę, jedną z bohaterek mojego dokumentu. Właściwie to ona mnie spotkała. Nie wierzyłam, gdy ta piękna kobieta przyznała, że jest w trakcie chemioterapii. Nie wyglądała na chorą. Opowiadała o tym, że rak zburzył jej spokój. Soraya czuła w sobie energię, z którą nie wiedziała, co zrobić. Była, jak mówiła, rozdygotana, gdy czekała w kolejce do kroplówki i gdy leki sączyły się do jej organizmu. Musiała żyć wolniej, więc uważniej przyglądała się ludziom, których spotykała na szpitalnych korytarzach.

- I wtedy sięgnęła po kamerę...

- Właśnie. To ona mnie zainspirowała. Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest, że kobieta, która siedzi przede mną, cierpi, ale tego nie widać. I nie widać, że ona walczy o życie, bo wygląda, jakby żyła beztrosko. Potem dowiedziałam się, że dla Sorai te trzy dni, które spędziła z kamerą w szpitalu, były jak terapia.

- Jest Pani aktorką, gra również ciałem. To, jak Pani wygląda, często ma znaczenie. Na ogół zresztą to, jak wyglądamy, ma znaczenie dla kobiet. Tymczasem rak odbiera im urodę na chwilę lub na zawsze. Z zaskoczenia.

- Tak było w przypadku Sorai. Miała 39 lat, gdy usłyszała diagnozę. Nie mogła uwierzyć w to, co mówił lekarz; prowadziła przecież zdrowy tryb życia, biegała. Właściwie żadna z bohaterek mojego dokumentu nie wie, dlaczego choruje. Wiele z nas nie wie, dlaczego nie choruje i czy zachoruje. Ja na przykład jestem zdrowa, ale moje dwie babcie zmarły na choroby nowotworowe narządów kobiecych. Może zostałam obciążona genetycznie tą chorobą? W dodatku jestem po pięćdziesiątce, a wtedy ryzyko zachorowania na raka piersi rośnie. Pomyślałam więc, że tak naprawdę żadna z nas nie może powiedzieć: "jestem bezpieczna". Zaczęłam szukać innych kobiet, które już wiedziały, że mają raka. Znalazłam dziewięć w podobnej sytuacji jak Soraya. Pomyślałam, że film o nich może ostrzec inne kobiety i skłonić je do badań profilaktycznych, ale może też dać im nadzieję, że z rakiem można wygrać. Choć nie jest to łatwe.

- Ile czasu poświęciła Pani filmowi?

- Trzy lata. Długo, ale kręcąc film dokumentalny, nie można niczego przyspieszać, bo jest się uzależnionym od rytmu życia bohaterów.

- Czy rozmowa z bohaterkami filmu, bycie z nimi w dramatycznych chwilach ich życia były dla Pani trudne?

- Bardzo. Prawdę mówiąc, bałam się tego tematu, lecz z drugiej strony czułam, że powinnam nakręcić film, w którym oddam głos kobietom w jakimś sensie napiętnowanym przez chorobę. Kobietom, które starają się wyjść z opresji, a jednocześnie żyć jak kiedyś. Bo Soraya brała chemię, ale też ćwiczyła, zajmowała się dziećmi i domem, spotykała z przyjaciółmi. Żyła z chorobą. Jednak zanim weszła w ten etap, od momentu gdy zdiagnozowano u niej raka piersi, minęło sporo czasu. Najpierw musiała przyjąć do wiadomości, że jest chora, zrozumieć, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej, choć z pozoru może to tak wyglądać. To był czas, kiedy z nikim nie rozmawiała o swej chorobie. Bała się napiętnowania i czuła się winna. A ja chciałam wiedzieć, dlaczego siebie obwinia i skąd potem takie kobiety jak Soraya czerpią siłę do walki.
- Od razu wiedziała Pani, że zrobi ten film?

- Najpierw chciałam go tylko wyprodukować, a reżyserię powierzyć komuś bardziej doświadczonemu. Ale temat mnie osaczał i coraz bardziej fascynował. Przyjaciele mówili, że powinnam spróbować. Zdecydowałam się i z czasem przekonałam się, jak trudne i jak delikatnej natury jest to zadanie. Te kobiety obdarzyły mnie zaufaniem. Nie mogłam ich zawieść. Musiałam wykazać się taktem, subtelnością i wyczuciem. Niczego nie wolno w takich sytuacjach robić na siłę. Jedna z moich bohaterek pozwoliła mi towarzyszyć sobie w chwili, gdy usłyszała diagnozę. Poszłam z nią do kliniki i ten wyrok wypowiedziany przez lekarza jest na filmie.

- Jak Pani przeżywała ten moment?

- Zamarłam. Byłam sparaliżowana strachem. Nie umiem sobie wyobrazić, co czuje kobieta, której lekarz mówi, że ma raka jednej piersi, a może obu. I że trzeba zrobić biopsję, żeby się dowiedzieć, jaki on jest. I jak z nim walczyć.

Wciąż słyszę jej pytanie: "A chemia? Czy chemia nie wystarczy?". Godziła się na wszystko, byleby tylko nie amputowano jej piersi, bo dla niej to właśnie one są atrybutem kobiecości. Nie chciała też stracić włosów. Gdy dowiedziała się, co ją czeka, zrezygnowała z udziału w moim filmie. Nie miała dość siły, żeby ktoś z kamerą był tak blisko jej dramatu.

- A inne kobiety?

- Inne pozwoliły mi być tuż obok. Może dlatego, że spotkałam je już na innym etapie choroby. Na przykład Lucie, modelka, wokalistka, jeździ konno i ma cztery konie, które kocha. Konie dały jej siłę do walki.

- Bardzo zaimponowała mi postawa męża Lucie. Ten mężczyzna mówi, że kocha ją bezgranicznie. Bez względu na to, jak wygląda. Liczy się tylko to, żeby była.

- To wielkie wsparcie dla kobiety chorej na raka. Piękna postawa, ale nie wystarczy. Kobieta musi zaakceptować sama siebie. Musi znaleźć siłę, żeby powiedzieć i uwierzyć w te słowa: "tak, nie mam piersi, nie mam włosów, ale jestem wiele warta". Lucie nie znalazła tej siły. Ona potrzebowała atrybutów kobiecości. Dlatego poddała się rekonstrukcji piersi, czyli kolejnym pięciu operacjom. Nie chciała pozwolić, na swój sposób, żeby rak miał władzę nad jej życiem.

- Taka choroba zmienia życie. Coś odbiera, ale może też dać coś innego w zamian. Widać to na filmie.

- Kobiety, które poznałam odkryły w sobie wielkie możliwości, pokłady siły i wrażliwości, o których istnieniu nawet nie wiedziały. To choroba kazała im, zmusiła je, żeby zajrzały w głąb siebie i znalazły źródło, z którego mogą na nowo czerpać. Tym kobietom życie smakuje lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Wielkie wrażenie zrobiła na mnie Kathleen. Młoda dziewczyna, która zmagała się z nowotworami od dziecka. Jej chęć życia, miłość, jaką obdarzał ją narzeczony, i jej miłość do niego były wzruszające. Między chemiami, kolejnymi naświetlaniami oboje wykorzystywali każdy moment, który został im darowany. Każdy spacer, kolacja we dwoje i miły poranek były świętem.
- Kathleen zmarła, ale pokazała, jak można o życie walczyć i cieszyć się nim. Zmarła też Amba, malarka, artystka sztuk wizualnych. Na chemioterapię zdecydowała się dopiero wtedy, gdy choroba była już bardzo zaawansowana. Wcześniej wolała homeopatię, medycynę naturalną. Zawierzyła wróżbitom, znachorom. Ktoś powie - miała prawo. Ktoś inny, że trzeba było zmusić ją do leczenia. Nie wiem, czy w takiej sytuacji można osobę chorą do czegokolwiek zmusić.

- Bohaterki filmu otwierają przed Panią serce, opowiadają, często po raz pierwszy, o tym, co je spotkało. Odnoszę wrażenie, że jest w ich opowieści i strach, i przerażenie, ale jest też determinacja i siła. Wydaje mi się, że dzięki udziałowi w filmie dokonały swoistego oczyszczenia, że to im pomogło. Przez chwilę były razem, ale tak naprawdę walczyć każda z nich musiała sama.

- To prawda, ale kobiety chore na raka piersi na ogół szukają wsparcia u osób, które są w podobnej sytuacji. Zaprzyjaźniają się, wspierają. Łatwiej im zrozumieć, co każda czuje. Razem wyzwalają się od stereotypu, że kobiecość to tylko fizyczność, że to tylko piersi i piękne włosy.

- Wendy, tłumaczka języka migowego, po mastektomii obu piersi i wycięciu węzłów chłonnych rozbiera się i pokazuje swoją okaleczoną klatkę piersiową. Jej odwaga zrobiła na mnie wrażenie, ale widok tak okaleczonej kobiety był trudny do zaakceptowania.

- A jednak Wendy zaakceptowała siebie; i to, że się zmieniła, że świat się zmienia, a czas płynie. Przyjęła do wiadomości, że naszemu życiu towarzyszy niepewność, że nic nie jest dane na zawsze. Po pięćdziesiątce człowiek zaczyna zauważać, jak szybko mijają dni, zaczyna myśleć o tym, że przemijamy. Takie myśli nie są obce także mnie, choć jestem zdrowa, mam szczęśliwe życie. Być może dlatego ten film był terapią także dla mojej duszy. Będąc z bohaterkami filmu, ja również na własny użytek obłaskawiałam tę śmierć, która jakoś krążyła między nami. Była to też wielka lekcja mądrości kobiecej i lekcja pokory.

- Przez ostatnie miesiące żyliśmy tu w Krakowie chorobą Jerzego Stuhra. Gdy niebezpieczeństwo zażegnano, aktor powiedział, że nauczył się bardziej cenić czas, nie odkładać niczego na później. Przyznał też, że nie robi dalekosiężnych planów.

- Bohaterki mojego filmu czują chyba podobnie. Wyciszyły się, ale też zdobyły na odwagę, żeby mówić do kamery. Dla mnie osobiście ten film jest obudzeniem do innego życia. Życia z refleksją, z poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, czy można sobie poradzić z cierpieniem fizycznym i stereotypem piękna kobiecego ciała, które ta choroba wystawia na wielką próbę.

Mam nadzieję, że im coś dałam, bo ja dostałam od nich bardzo wiele. Dziś jestem już innym człowiekiem.

Rozmawiała

Majka Lisińska-Kozioł

"Piękne i Bestia"

to zbiorowy portret dziewięciu kobiet, które próbują wygrać walkę z rakiem piersi.

LILIANA GŁĄBCZYŃSKA-KOMOROWSKA

Jest nie tylko reżyserem filmu, ale także jego producentem. Jej firma QueenArt Films wyprodukowała wcześniej film dokumentalny o losach polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie "Raj utracony, raj odzyskany" (2011). Polska aktorka od ponad dwudziestu lat mieszka w Ameryce Północnej, gdzie z powodzeniem realizuje swoje plany życiowe i artystyczne. W Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie Liliana wystąpiła m.in. u boku Telly Savalasa, Donalda Sutherlanda, Aidana Quinna, Westleya Snipesa i wielu innych. W 2005 r. w Teatrze Prospero w Montrealu Liliana wyreżyserowała i wyprodukowała sztukę teatralną "Biesiada u Hrabiny Kotłubaj" na podstawie opowiadania Witolda Gombrowicza; zagrała też główną rolę.

W ramach założonej przez nią w 2004 r. Fundacji Liliany Komorowskiej dla Sztuki, od lat jest zaangażowana w działalność na rzecz szerzenia polskiej kultury w środowisku

Kanadyjskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski