Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na samotność chorego nie ma syropu, pastylki

Rozmawiała Majka Lisińska
Justyna Laskowska
Justyna Laskowska Fot. Archiwum prywatne
Światowy Dzień Chorego. Rozmawiamy z dr Justyną Laskowską, lekarzem pediatrą pracującą w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu i hospicjum domowym Alma Spei.

- Jakim pacjentem jest dziecko?

- Wymagającym, ale też wdzięcznym. Dzieci nie oceniają choroby przez pryzmat bagażu swoich przeżyć.

- Boją się?

- Myślę, że czasami tak. Szczęśliwie na ogół nie są same w swoim cierpieniu.

- Bywa, że nie ma bliskich przy chorym dziecku?

- Na jednym z oddziałów w Prokocimiu jest trzyletnia dziewczynka, która od urodzenia przebywa w szpitalu. Nie ma przy niej mamy, która przytuli, pocieszy, potrzyma za rękę. A dzieci dotkliwiej cierpią z powodu z opuszczenia, niż przez różne dolegliwości fizyczne.

- A na samotność chorego dziecka nie ma syropu ani tabletki.

- Właśnie. Dlatego rodzice starają się być tuż obok i zapewnić swoim pociechom tyle normalnego życia, ile się da. Żeby mogły przeżyć prawdziwe dzieciństwo; z wieloma przyjemnościami, ale też obowiązkami, takimi jak: odrabianie lekcji, sprzątanie zabawek, zakładanie skarpetek. Zwyczajne traktowanie chorego dziecka, nieuleganie pokusie, by mu we wszystkim ustępować jest bodaj najtrudniejszym zadaniem, z którym mierzą się jego bliscy.

- Jak przekazuje Pani diagnozę rodzicom dzieci z hospicjum, których wyleczyć się nie da, a jak tym, których dzieci mają szansę na zdrowie.

- Mówię prawdę. Nie obiecuję, że wszystko będzie dobrze, jeśli wiem, że tak się nie zdarzy; nawet gdy rodzice chcą to ode mnie usłyszeć. Ale też nie odbieram nadziei na dobre momenty.

- Lekarz jest po to, żeby leczyć i wyleczyć. A jeśli nie potrafi tego zrobić, choćby bardzo chciał?

- Ma być przy dziecku, pomóc w uśmierzaniu bólu, zapewnić komfort. Już w drodze do pacjenta układam plan działania. To pomaga i mnie, i chorym. Na przykład nasz hospicyjny Wiktorek jest słabiutki, ale mądry, dzielny, zorientowany w tym, co mu dolega. Wiem, że się boi duszności, więc mówię mu, jaki podam lek, jak on będzie działać. Ale gdyby było gorzej, mam drugi, albo jeszcze inny. Dziecko wie, że mu pomogę. Jest spokojniejsze.

- Wezwanie do hospicyjnego dziecka może być tym ostatnim.

- Wiem. Lekarz jest po to, by ratować, ale też po to, by towarzyszyć i pomagać. Szesnastoletni Sebastian był moim pierwszym pacjentem z nowotworem; świadomym, że jego czas się kończy. Chciałam wnieść do jego domu trochę radości, więc na pierwszą wizytę założyłam kolorowe spodnie, a paznokcie pomalowałam na żółto. To rozładowało ciężką atmosferę i nawiązaliśmy z Sebastianem nić porozumienia. Gdy odszedł, jego mama wręczyła mi prezent, który kazał mi kupić; dwanaście lakierów do paznokci w najbardziej szalonych kolorach. Używam ich do dzisiaj.

- W szpitalu w Prokocimiu przede wszystkim Pani leczy…

- Tego chciałam. I gdy spotkałam Bartusia wierzyłam, że będę odsyłać do domu zdrowe dzieci. Miał wrodzoną wadę przewodu pokarmowego, ale dzięki prawidłowej terapii żywieniowej nabrał sił. Nauczył się chodzić. Był radosny, szczęśliwy. Po paru miesiącach zmarł; nagle, bez ostrzeżenia. Ale ja nadal opiekuję się dziećmi po dużej resekcji jelit. Dzięki trwającej 2-3 lata terapii można dziś wyleczyć je na tyle, by mogły funkcjonować samodzielnie; jeszcze kilka lat temu nie miałyby na to szans. Bywa jednak i tak, jak z Bartkiem.

- Jan Paweł II ustanowił Światowy Dzień Chorego. Po co?

- Ja mam z chorymi kontakt codziennie i wiem, że są, że cierpią. Ale na co dzień ich nie widać. Myślę, że papieżowi chodziło o zwrócenie uwagi na to, że chory potrzebuje drugiego człowieka. Nikt cierpiący nie chce być sam. Samotność w chorobie jest gorsza niż samo chorowanie.

- Zdarza się Pani mówić rodzicom, żeby wykorzystywali czas, który mają na bycie z dzieckiem?

- To częste rozmowy. Bywa, że nawet w hospicjum, zwłaszcza na początku rodzice są nastawieni na leczenie. Trochę trwa, zanim zrozumieją, że nie muszą męczyć dziecka kolejnymi i kolejnymi badaniami i godzinami rehabilitacji, która nie pomaga. A zyskany czas wykorzystać na zabawę. Na bycie ze sobą. Pamiętam Gracjana, bardzo chorego chłopczyka, który żył krótko, ale dostał od swojej mamy morze miłości i czułości. Podarowała mu najcenniejszy dar, obecność. Dlatego namawiam rodziców, żeby nie tylko chorowali razem z dzieckiem, ale próbowali razem z nim żyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski