Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na śniadanie młodzi Włosi dostawali jajecznicę z 50 jaj. Żeby nie byli głodni

Barbara Rotter-Stankiewicz
Wstawałam o piątej, szłam spać o drugiej, ale jestem przeszczęśliwa, że ich miałam u siebie      Halina Kasprzykmieszkanka Zręczyc
Wstawałam o piątej, szłam spać o drugiej, ale jestem przeszczęśliwa, że ich miałam u siebie Halina Kasprzykmieszkanka Zręczyc fot. Piotr Kasprzyk
Zręczyce. Pani Halinka Kasprzyk i jej rodzina przyjęła dziesięciu pielgrzymów, którzy przyjechali na ŚDM. Teraz żałują, że nie było ich więcej

Pani Halinka jest zapłakana. Ani z rozpaczy, ani ze szczęścia, tylko z tęsknoty. Za swoją drugą rodziną, którą miała tylko przez kilka dni. „Rodzinka” była liczna - dziesięcioosobowa. Dziewięciu chłopców od 18 -22 lat i ksiądz Alessandro, który w tych dniach świętuje 42. urodziny. Wszyscy przyjechali z Mediolanu.- Zobowiązałam się, że przyjmę 6-8 osób - mówi Halina Kasprzyk. - Potem okazało się, że przydzielono mi 10. Pomyślałam: jak zmieszczę osiem, to i te dwie się gdzieś przytulą. A z jedzeniem, to już żadnego problemu nie będzie.

We wtorek nie mogła się doczekać gości. Gdy po wsi poszła wieść, że już przyjechali i są koło szkoły w Zręczycach, synowie pani Halinki wyruszyli, żeby ich przywieźć. Ale okazało się, że to nie ich pielgrzymi, tylko Niemcy, na których czekają już w sąsiedniej wsi.

Gulasz się nie doczekał

- Koło czwartej dali mi znać, że moi Włosi są w Gdowie. Łóżka już były przygotowane, koce obleczone. Postawiłam gulasz, ale się na nich nie doczekał. My zresztą też byliśmy już zrezygnowani - w końcu przyjechali tuż przed północą...- relacjonuje pani Halinka.

Ona, jej mąż, córka i synowie, a nawet wnuki troszczyli się o gości. U nich to zresztą nawyk, bo sklep „U Halinki” znany jest w całej okolicy nie tylko jako miejsce zakupów, ale i punkt pomocy dla wszystkich, którzy jej potrzebują. Dlatego gdy przed ŚDM zaapelowano, by przyjmować pielgrzymów, nie było innej opcji, niż otworzyć drzwi jak najszerzej. Pani Halinka nie zważała nawet na „życzliwe” uwagi, ostrzeżenia i zdziwienie: Podobno uchodźców przyjmujesz... Nie boisz się wpuścić ich do domu? Mogą przywlec jakąś chorobę, albo cię okraść!

Oczywiście autorzy tych stwierdzeń nie przyjmowali nikogo; pretekst zawsze się znalazł - świeżo odremontowane mieszkanie, które pewnie padłoby pastwą przybyszów albo wrażliwość - nie mógłbym patrzyć, że ktoś śpi na ziemi.

Dla pani Halinki i jej rodziny - podobnie jak dla tysięcy innych, którzy gościli pielgrzymów - przeszkód jednak nie było. Najbardziej się bała, jak będzie z łazienką. Ale znalazło się wyjście: córka Ania mieszka bardzo blisko, więc „załadowała” część chłopaków do samochodu i zawiozła do swojego domu. Tam się wykąpali i przywiozła ich z powrotem. Wystarczy chcieć.

Rodzinny smutek
- I jak ja teraz będę żyć, bez tej mojej nowej rodziny? - ze łzami w oczach zastanawia się pani Halinka. Jej mąż też nie wygląda na ucieszonego tym, że w domu zrobiło się pusto, a syn - Piotrek, który dogadywał się z gośćmi po angielsku, również chodzi nieswój. - Jak ich odprowadziłem do autokaru, gdzie już siedzieli inni Włosi, to wszyscy, 50 osób bili mi brawo i wołali: „Piotrek, I love you!” Zupełnie nie wiem, dlaczego. Przecież ja nawet nie znałem wszystkich po imieniu - był Marco, Remso, Thomaso, ale reszty nie pamiętam, bo to obco brzmiało - tłumaczy się Piotrek. Grunt, że oni zapamiętali jego i całą rodzinę.

Z wyżywieniem tęj gromady pani Halinka nie miała problemu. No, może niewielki - okazało się, że jeden z chłopców jest na diecie bezglutenowej. Żeby dostać odpowiedni makaron czy pieczywo, trzeba się było trochę nachodzić po gdowskich sklepach. Ale się udało.

- Jak inni dostawali babkę, taką ucieraną, albo inne ciasto, to jemu robiłam kanapki z pomidorami, żeby mu nie było żal - mówi pani Halinka. A ciasto było na porządku dziennym, co rusz to inne - sernik, babki, z galaretką...Nawet tort owocowy. I dostępne o każdej porze dnia i nocy. Kanapki na drogę też obowiązkowe. Dla swojej „drużyny” i jeszcze dla kierowców autokaru, bo pewnie nikt o nich nie pomyślał. Na ostatnie śniadanie, które zamówili sobie na 6.15 dostali jajecznicę. - Z pięćdziesięciu jaj im zrobiłam, bo to przecież młode chłopy, muszą dobrze zjeść - stwierdza pani Halinka. A jajecznica z boczkiem bardzo im zasmakowała już poprzednim razem, więc na pożegnanie mieli powtórkę. Z wiejskim chlebusiem, zamawianym specjalnie w sąsiedniej Kwapince.

To było wszystko warte!

Przez tych parę dni spróbowali też rosołu, oczywiście z domowym makaronem, bo kolacje były gorące, dwudaniowe. Wprawdzie młodzi dostawali za talony coś do zjedzenia w miasteczku żywieniowym w Gdowie, ale zdaniem pani Halinki, nie było się czym chwalić.

- Jak te chłopaki jadły, jak się cieszyli - to było wszystko warte! Mówili mi, że u nas jest jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Nie chcę się chwalić, ale naprawdę tak mówili…- opowiada pani Halinka.- A na końcu ustawili się gęsiego i każdy dawał mi jakiś prezent: wino, oliwę, kawę…

Przy pożegnaniu pani Halinka łkała, ksiądz się rozkleił, a młodym domownikom i gościom też nie było łatwo się rozstać. - Wstawałem o piątej, szłam spać o drugiej, ale jestem przeszczęśliwa, że ich miałam. Gdybym wiedziała, jak to będzie, to bym przyjęła nie 10, ale 30, 40! Jakoś by się miejsce wygospodarowało, a z jedzeniem tez dalibyśmy radę - mówi pani Kasprzykowa. - Ja już pewnie drugiego takiego wydarzenie nie dożyje, ale zapowiedziałam dzieciom, co mają robić.

- Tak, wiemy, wiemy, nikogo do domu nie przyjmować - śmieje się Piotrek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski