Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na tej niepozornej pluskwie wielu zbiło fortunę. Tylko nie Sarmaci. Bo ci się handlem brzydzili

Grzegorz Tabasz
Pozornie owad ten niewart jest złamanego grosza. Nic bardziej mylnego. Czerwiec polski, równoskrzydły jegomość, miał swoją cenę

C zerwiec trwały. Czerwiec polski. I czerwiec – szósty miesiąc roku. Tudzież ulubiony kolor narodowy. Czerwona chorągiew z białym orłem I Rzeczypospolitej. Teraz mało kto pamięta, co jest czym i skąd pochodzi.

Czerwiec polski jest owadem. Skromnym pluskwiakiem równoskrzydłym. Dorosłe stadium przypomina zwyczajne mszyce i zapewne nikt nigdy nie zaprzątałby sobie uwagi drobiną, gdyby nie jedno ze stadiów rozwojowych. Spróbuję nie zanudzać i zredukuję opis biologiczny do minimum.

Z początkiem wiosny z podziemnych złoży jaj wypełzają ledwo widoczne gołym okiem larwy. Krótko wysysają soki z młodziutkich liści i szybciutko włażą na powrót do gleby. Poszukują korzeni rośliny zwanej czerwcem trwałym lub po staropolsku grzmotkiem. Przysysane do korzonków, tracą odnóża i zamieniają się w kuliste cysty. Na roślinnej diecie tyją, by w końcu czerwca osiągnąć średnicę paru milimetrów. Kuleczki mocnej fioletowej barwy są doskonale widoczne gołym okiem.

Zgniecione w palcach, brudzą skórę na intensywnie czerwony kolor. Kto i kiedy wykopał na piaskach Mazowsza, Ukrainy korzenie grzmotka i użył zebranych czerwców do barwienia wełny czy lnu, nie dowiemy się nigdy. W każdym razie kopanie czerwca praktykowali już Słowianie.

Zbiory, czy raczej wykopki, trzeba było zakończyć przed dniem św. Jana, gdyż w pierwszych dniach lipca nieruchome cysty zamieniały się w nieprzydatne do barwienia dorosłe owady. Stąd też w szóstym miesiącu roku włościanie, szlachta i kupcy żyli czerwcem. Na przełomie XIV i XV wieku Rzeczpospolita Obojga Narodów czerpała olbrzymie dochody z handlu barwnikiem zwanym koszenilą. Tak samo jak z eksportu soli, zboża czy bursztynu. Karmazynowym barwnikiem płacono podatki dla dworu, a przy zbiorach odrabiano z wyprzedzeniem pańszczyznę. Zaryzykuję twierdzenie, iż nazwa Czerwonej Rusi mogła wziąć początek od skromniutkiego owada, bo i tam go pozyskiwano.

Teraz rzecz najważniejsza i trudno dla nas zrozumiała: współczesne materiały i tkaniny we wszystkich możliwych kolorach są standardem tanim i łatwo dostępnym. Przed XIX- -wieczną rewolucją w chemii i pojawieniem się syntetycznych pigmentów używano jedynie nielicznych barwników naturalnych. Karmazynowa koszenila była jednym z najcenniejszych. Sarmaci kochali się w czerwieni. Czerwcem nazwali miesiąc wykopywania z ziemi korzeni czerwca i zbierania czerwców. Uwielbiali stroje w karmazynowym, czyli miłym oku krasnym, kolorze. Później nazwanym czerwienią. Uff, dobrnąłem szczęśliwie do końca.

Worki zebranych „robaczków” zalewano w kadziach wrzątkiem. Mieszano, cedzono i suszono na silnym słońcu. Zmielone na proszek dla usunięcia niepotrzebnego tłuszczu, ponownie rozpuszczano w kwasie z żytniego chleba i odwadniano. W połowie lipca produkt finalny był gotowy. Wówczas przybywali kupcy. My, Sarmaci, mieliśmy smykałkę do miecza. Biznes wychodził nam słabo. Największe zyski ciągnęli niemieccy i żydowscy kupcy. Często gęsto zdobywali monopole na skup i eksport. Przewieziony do Holandii, Francji czy Anglii barwnik dawał kilkakrotnie większy zysk.

Na Wschodzie czerwona farba barwierska wędrowała aż do Buchary i Kabulu. Potem do samych Chin. Wielu zarobiło na naszym owadzie krocie. Niestety, do sarmackich kieszeni trafiały nędzne grosze. Dumna szlachta paranie się handlem uważała za dyshonor. Rodzimych mieszczan, którzy mogliby pełnić funkcję pośredników i kumulować zyski, traktowano z pogardą. Co gorsza, dla zysku towar powszechnie fałszowano bezwartościowymi dodatkami. Bezczelnie dosypywano pyłu drewnianego lub sproszkowanej ziemi.

Psucie marki miało fatalne konsekwencje, ale o tym za chwilę. W ówczesnych niemieckojęzycznych źródłach zachowały się opisy czerwca polskiego, który był źródłem … niemieckiej koszenili. Teutońska duma czy skuteczny marketing? Licho wie. Jak to opisał w końcu XIX wieku Zygmunt Gwarecki, lwowski agronom i wielki miłośnik rodzimego czerwca, niemieccy cywilizatorzy zabrali nam ziemię ojczystą, wielkich ludzi jak Kopernika i nie pogardzili nawet naszymi użytecznymi owadami! Sporo oberwało się też żydowskim kupcom, których zachłanności przypisywano załamanie czerwcowego rynku w XVI stuleciu.

To nie była ich wina. Odkrycie Ameryki zaowocowało między innymi znalezieniem pluskwiaka opuncjowego. Owady znacznie większych rozmiarów żyły wygodnie na kolczastych łodygach kaktusa. Zbierało się go łatwo, nie wymagał usuwania kłopotliwego tłuszczu, a zniewoleni Indianie byli na dodatek tanią siłą roboczą. W sposób podobny do naszego pozyskiwano wielokrotnie tańszą i dwudziestokrotnie mocniejszą koszenilę. Boom na polskiego czerwca i słowiańską koszenilę załamał się w ciągu kilku lat.

Chwilowy renesans zawdzięczamy Napoleonowi. Blokada kontynentalna zahamowała na kilkanaście lat import z brytyjskich kolonii, lecz po Waterloo sytuacja wróciła do normy. Plantacje roślinnego żywiciela czerwca zamieniono na pola uprawne pszenicy lub ziemniaków. Tu i ówdzie wydobywano garść koszenili. Do farbowania najgrubszych płócien, końskich ogonów i na domowej produkcji leki. Wspomniany wcześniej miłośnik polskiego czerwca Zygmunt Gwarecki mocno walczył o przywrócenie tradycyjnego przemysłu czerwcowego w Galicji, lecz rewolucja przemysłowa z taniutkimi barwnikami syntetycznymi dobiła koszenilę ostatecznie i definitywnie. Zarówno polską, jak i meksykańską, co jest niewielkim pocieszeniem.

Dość wspomnieć, iż niegdyś pospolity owad stał się szalenie rzadkim. Na Ukrainie i Białorusi wpisano go do tamtejszych Czerwonych Ksiąg gatunków zagrożonych. Jest tak nielicznie spotykany, iż nawet specjaliści nie są pewni wszystkich szczegółów cyklu rozwojowego. Zdobycie współczesnych i wiarygodnych zdjęć pluskwiaka jest praktycznie niemożliwe. To, co można znaleźć w przestworzach Internetu, jest najczęściej portretem czerwonej barwy roztoczy glebowych, zwanych pospolicie czerwonymi robaczkami. Z prawdziwym czerwcem polskim nie mają nic wspólnego. Ba, potwierdzone miejsca występowania pluskwiaka w naszym kraju można policzyć na palcach. Pomimo tak wielkich zasług dla tradycji i kultury (wszak owada nazwano dumnie polskim!) nie może się doczekać ochrony czy choćby poważnego zbadania. Dla zacnych Sarmatów rzecz wołająca o pomstę do nieba.

***

W średniowiecznej Polsce owad miał duże znaczenie gospodarcze jako źródło czerwonego barwnika – koszenili wykorzystywanej do barwienia tkanin. Stosowano go szeroko w całej Europie w przemyśle tekstylnym do połowy XIX wieku. Barwnik ten był powszechnie używany w farbiarstwie oraz malarstwie. Polska była dużym eksporterem koszenili na całą ówczesną Europę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski