Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nachalni turyści nie dają żyć leśniczemu

Łukasz Bobek
Czasami jest tak dużo turystów, że nie da się tu normalnie pracować i mieszkać – opowiada leśniczy Marcin Strączek-Helios
Czasami jest tak dużo turystów, że nie da się tu normalnie pracować i mieszkać – opowiada leśniczy Marcin Strączek-Helios FOT. ŁUKASZ BOBEK
Tatry. Na ścianie leśniczówki przy drodze do Morskiego Oka pojawił się komunikat: to nie punkt informacji ani publiczna toaleta.

„Nie zwozimy turystów pod żadnym pozorem (choroba, ciąża, małe dzieci, spotkanie z niedźwiedziem), leśniczówka nie jest punktem informacji turystycznej ani publiczną toaletą, nie pożyczamy żadnego światła, ani nie sprzedajemy świec”.

Takim komunikatem na budynku leśniczówki postanowił bronić się przed nachalnymi turystami leśniczy, który mieszka przy drodze do Morskiego Oka. Boi się, że w nadchodzącym sezonie wędrowcy znów nie dadzą mu żyć.

Nietypowe przesłanie do wędrujących słynną asfaltową drogą w Tatrach postanowił odświeżyć Marcin Strączek- Helios, pracujący i mieszkający w leśniczówce „Pod Wantą”, mniej więcej w połowie drogi do stawu.

– Jako pierwszy taką kartę wywiesił w 1993 roku mój poprzednik. Gdy w 2011 roku objąłem po nim rewir, początkowo zdjąłem kartkę z leśniczówki, ale po 2-3 tygodniach postanowiłem ją jednak ponownie zawiesić – mówi leśniczy.

Powód? W szczycie sezonu leśniczy zamiast swoją pracą, musiał zajmować się obsługą turystów. I to niemal 24 godziny na dobę. A to pytali, jak długo jeszcze trzeba iść, a to chcieli skorzystać z toalety albo pić się im chciało, bądź jeść... Albo szukali transportu w dół.

– Niedawno, gdy robiłem coś wokół domu, nie zamknąłem drzwi. Kilku turystów weszło do środka, zrobiło sobie herbatę i położyło się na łóżku. Tak jakby byli u siebie – wspomina. Tymczasem dla niego leśniczówka to miejsce pracy i jednocześnie jego dom.

Doszło do tego, że niektórzy turyści są agresywni.

– Jeden z panów zażądał, bym go zwiózł na dół. Twierdził, że kupił bilet wstępu do parku, a ja jako pracownik TPN mam obowiązek go słuchać. Wsiadł do auta zaparkowanego przy leśniczówce i oznajmił, że wysiądzie tylko na dole. Dopiero telefon na policję sprawił, że odpuścił i ruszył w dół pieszo – mówi Marcin Strączek.

Turyści, którzy wczoraj wędrowali do Morskiego Oka, ze zrozumieniem podchodzili do reakcji leśniczego. – Chłop musiał być już zmęczony tym notorycznym pukaniem i wywiesił komunikat. Wątpię jednak, by to poskutkowało – zauważa Andrzej Waśko, turysta spod Kielc. W podobnym tonie wypowiadali się inni spacerujący.

Sam leśniczy odżegnuje się od słów, że nie pomoże nawet kobiecie w ciąży. – Nic podobnego. Tu mój poprzednik przesadził. Pomagamy i to bardzo często, jednak gdy nie chodzi o błahe sprawy – wyjaśnia.

Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, rozumie rozterki leśniczego. – Ma on prawo do spokojnej pracy i odpoczynku – mówi. Zasugerował jednak Strączkowi, by zastąpił oryginalną w treści kartkę krótszym komunikatem – o tym, gdzie turyści mogą uzyskać pomoc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski