Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nad Dniestrem

Redakcja
A na końcu podróży sąsiad z autobusu rzucił do mnie: "Panie Leszku, no i co z tej podroży? Nielekko, z cierpkim uśmiechem, samo powiedziało mi się: "Chyba najbardziej to, że pozbyłem się złudzeń”. Na jego wymowne spojrzenie uściśliłem – "Co do Kresów.

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

 Co do dzisiejszego stanu, możliwości współpracy, podniesienia ich, nie marząc nawet o jakimś powrocie. Bo do czego?”. "No właśnie” – z ożywieniem odpowiedział. "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Wiadomo…” – kontynuował. "Tak, no tośmy zobaczyli, przekonali się” – zgodziłem się z ironicznym bodaj uśmiechem. Kryjąc tym niby lekkim uśmiechem wcale nielekki stan myśli i zdecydowanie ciężki, gorzki duszy nastrój.

Byłem znowu na Ukrainie po dziewięciu latach. Tym razem zobaczyłem (poza Lwowem) głęboką prowincję. Powiatowe i pomniejsze dawne "kochane kresowe dziury” – Podhajce, Brzeżany, Śniatyń i dalej – ziemie ciągnące się aż po Kołomyję. Jest gorzej niż się spodziewałem, niż ostrzegają. Niż kraczą, można było tak myśleć. Zobaczyłem raczej rozpad. Kontrast między dużymi miastami a prowincją jest nie do porównania. O ile w miastach (myślę o Lwowie) widać pewną dynamikę, zmiany, jakieś naśladownictwo sposobów, towary zachodnie (bo co się tam obecnie produkuje?), to na prowincji kompletna zapaść. Jest zdecydowanie gorzej niż było. Nic nie przybyło, a stare, wyeksploatowane ponad wszelka miarę, rozpada się jeszcze bardziej. Tak jest ze wszystkim com widział. Od stanu gospodarki, stopnia jakiegoś ucywilizowania poczynając, po obraz ludności. Prawie nie widać młodych ludzi. TO pociągnęło gdzie indziej? Nieuprawna ziemia popada w stan dzikości. Kilometrami ciągną się pokołchozowe ziemie opuszczone. Dłużej to potrwa – pójdą w step. Bo tak chyba ten proces wygląda? Słowo daję, nie chcę by wyglądało to na moje czarnowidztwo, złą wolę, tendencyjność.

Przejechawszy taki kraj świata (po jakich dziurach!) może miałem pecha, ale nie widziałem w polu jednej choćby maszyny! Tu i owdzie konik, kobiecina jakaś, starowina, motyką grzebie. Nie ujrzałem – można by mniemać – w tym kraju warzyw i owoców – ni jednej plantacji, ani sadu! Jakieś resztki dawnego stanu. Rachityczne wisienki, jabłonki, sporo orzechów przy drogach, to fakt. Przed domami w ogródkach bujnie kwitną właśnie ziemniaki. Trochę kwiatów…

Ekspansja nowych cerkwi, kapliczek… Niebieskie, zielone ściany, srebrna, złota blacha kopuł jarzy w pejzażu. Potęga bije w oczy.

Napotkani Polacy to zazwyczaj też starzy ludzie. Serdeczni, pochlipujący od wzruszeń na widok swojaków. Nasi, przybyli z wyprawą, też pochlipujący. Trudno się dziwić. Ale oni, z korzeniami tutejszymi, wpadli tu na chwilę. Szukają potwierdzenia wspomnień, wypatrują tamtych cieni… Tu wszystkim żyje się podobnie – w biedzie, w braku perspektyw. I jeszcze dodajmy – z narastającą ekspansją, coraz powszechniej eksponującej się symboliki w czerwono–czarnych banderowskich barwach. Więc nasi żyją po cichutku, w jeszcze większej niepewności. Bandera… – tubohater narodowy! Tablice, ulice, kopce, pomniki. To wkracza z triumfującą ostentacją. Pomnik we Lwowie przypominać może najlepsze (w skali i ujęciu) koncepcje rzymskich triumfów. Czyli, równie dobrze, hitlerowsko–stalinowskie wzorce. Oto, na poświęconym mu w centrum miasta placu, wódz–gigant, statua bohatera na tle okalającej go, monumentalnej kolumnady, zwieńczonej tryzubem. Jawne na ulicach Lwowa ostentacje tutejszych nacjonalistów. To nie są urojenia, strachy księdza Zalewskiego. Ot, parę zdań w tej notatce. Mógłbym przecież snuć opowieść.

Co dalej? Znajomy, zamożny człowiek podróżujący wraz, mówi: "Oglądałem nawet nieźle zachowany dom. Dawna polska rezydencja. Właściwie nie problem, mógłbym to kupić. Ale jak, czym i z kim tu pracować? Przecież jednej nocy spokojnie człowiek by nie przespał. Fundować sobie takie życie, kto by chciał?”. Nieufne spojrzenia. Czujne milczenie na temat przeszłości. Udawana niepamięć? Panie redaktorze Giedroyc, ministrze Kuroniu (szczęśliwy, że "Lwów wrócił do Ukrainy”, wszak pamiętamy Pana satysfakcję) – jak w praktyce wyobrażacie sobie Panowie dalej to porozumienie? Tę zgodę. Rzetelną, uczciwą? Rzeczywistą wymianę i współpracę? Na realnych, obliczalnych zasadach należałoby to ułożyć. I bez nadmiernych, wynikających z waszych koncepcji, gestów i mrzonek. Bo to się nie sprawdza.

"Tak… nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” – przerwał tok moich myśli sąsiad z autobusu. A ja podjąłem w milczeniu. I choćby to był tak piękny, wolno sunący pod łagodnym niebem czerwca, niebieski łuk Dniestru. Lecz dla naszych spojrzeń – z przebijającym wciąż jeszcze z jego głębi, wiadomym odcieniem czerwieni…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski