Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nad "Titanikiem" krążyła śmierć, przeżyli tylko nieliczni

Redakcja
To jeden z najbardziej pamiętnych obrazków z XX w. Nieodłączna część katastrofy morskiej, która zabrała ponad półtora tysiąca ludzkich ofiar. Ponad wiek później to zdjęcie wciąż działa na wyobraźnię ludzi, którzy czytają o "Titanicu".

Legendarna historia "Titanica" to nie tylko opowieść o wielkiej katastrofie morskiej, lecz również dzieje wielu zwykłych ludzi Fot. Discovery, AP Photo/Kirsty Wigglesworth

Tragedia luksusowego statku, który zatonął sto lat temu, zaciążyła na losach tysięcy ludzi, jak choćby dwaj bracia, którzy wsiedli do ostatniej łodzi ratunkowej. Dominic Walsh

Jednak zdjęcie gazeciarza na rogu jednej z londyńskich ulic z plakatem informującym o zatonięciu okrętu nosi w sobie jeszcze większą tragedię. Tragedię bardziej osobistą. Sześć lat później ten właśnie roznosiciel gazet - mój cioteczny dziadek Ned - zginął we Francji. Parę dni przed zakończeniem pierwszej wojny światowej.

Edward John Parfett, który w chwili zrobienia zdjęcia miał 15 lat, urodził się nieopodal stacji Waterloo. Jego ojciec układał rusztowania i pracował pod koniec XIX w. przy budowie katedry westminsterskiej.

Zdjęcie zostało wykonane 16 kwietnia 1912 r., a więc dzień po zatopieniu "Titanica". Chłopak został uwieczniony przed Domem Oceanicznym na ulicy Cockspur. To właściciel okrętu - White Star Line - miał swoje biura. Patrząc po liczbie gapiów, można podejrzewać, że "Evening News" tego dnia miało wysoką sprzedaż.

W chwili wybuchu wojny, w 1914 r., był zbyt młody, by walczyć. Jednak po dwóch latach odpowiedział na wezwanie króla oraz kraju i zapisał się do królewskiej artylerii. Historia, która jest opowiadana w rodzinie, mówi, że przez pewien okres pracował jako goniec. Później przyjął rolę zwiadowcy, pracując jako sygnalista dla głównego oficera zwiadu.

W 1918 r. był wymieniany w meldunkach za odwagę. Choć nie wiedział o tym w chwili, gdy umierał, rekomendowano go do Medalu Wojennego.

Jego dowódca porucznik Percy Hunt pisał później w liście do brata Neda: "Przy wielu okazjach towarzyszył mi podczas ostrego ostrzeliwania. Zawsze wiedziałem, że mogę na nim polegać".

Ned, po którym odziedziczył imię mój ojciec, był jednym z czterech braci pochodzących z ulicy Cornwall w Waterloo. Wszyscy przywdziali mundury wojskowe, ale on był jedynym, który zginął. Jeden z rodzeństwa uczestniczył w tragicznych lądowaniach na Dardanelach w 1915 r. Przeżył, a później służył w wojskach okupacyjnych w Niemczech. Kolejny powrócił nietknięty z bitwy nad Sommą. Dopiero w trzeciej bitwie pod Ypres został poddany działaniom gazów bojowych i został ranny.

Ned w październiku 1918 r. stacjonował w Verchain-Maugre, niedaleko Valenciennes. Tam otrzymał zwolnienie, dzięki któremu mógł powrócić do domu. Byłby z powrotem w Anglii w chwili ogłoszenia zawieszenia broni. Jednak 29 października, kiedy u kwatermistrza odbierał czysty mundur na drogę powrotną, pocisk spadł na budynek. Zginął Ned oraz dwóch innych żołnierzy - strzelec z Manchesteru William Scott oraz kapral Henry Strachan, Szkot, który się ożenił i przeprowadził się do Plumstead.

Leżą wszyscy pochowani obok siebie na Brytyjskim Cmentarzu Wojskowym w Verchain.

Takich historii związanych z "Titanikiem" było sporo. Jak choćby historia dwóch małych braci, których ojciec upchnął do ostatniej łodzi ratunkowej, dla niego niestety nie było już miejsca i zginął w tej potwornej katastrofie.

Michel i Edmond Navratilowie zostali uratowani, nikt jednak nie wiedział, kim są, z jakiego kraju pochodzą, nie mówili ani słowa po angielsku. Wtedy z pomocą przyszła im prasa. Zaczęto bowiem szeroko rozpisywać się o dwóch cudownie uratowanych chłopcach, prosząc, by jeśli ktoś ich rozpozna, zgłosił się. O braciach pisano na całym świecie, nic więc dziwnego, że znalazła się w końcu ich matka.
W chwili katastrofy mieli dwa i cztery latka. Stali się sławni, bo byli jedynymi uratowanymi z tonącego liniowca dziećmi, które ocalono bez rodziców lub opiekunów.

Przez jakiś czas dziennikarze opisujący ich losy nazywali ich Louis i Lola. Byli szczęśliwcami, bo jednymi z 700 uratowanych osób z "Titanica", których podjęła z wody "Carpathia".

Jeden z chłopców powiedział jakiś czas potem, że ojciec, wkładając ich do łodzi ratunkowej, powiedział: Moje dzieci, wasza matka przyjdzie po was, jestem tego pewien, wtedy powiedzcie, że ją bardzo kochałem. Mam nadzieję, że w nowym świecie będziecie wolni i szczęśliwi.

Dopiero po jakimś czasie okazało się, że chłopcy byli Francuzam. Dziećmi zajęła się jedna z uratowanych pasażerek, niejaka Margaret Hays, którą jednak cały czas męczyło, co się stało z rodzicami lub opiekunami maluchów. To ona jako pierwsza rozpoczęła poszukiwania ich rodziców.

Kiedy chłopcy dotarli do Nowego Jorku, historia była tak znana, że ich matka od razu poznała swoje pociechy. Marcelle, jak tylko mogła najszybciej, popłynęła do synów. Spotkanie miało miejsce 16 maja 1912 r., a więc zaledwie w miesiąc i jeden dzień po tym, jak doszło do tragedii "Titanica".

Znów pojawiły się liczne artykuły, znów były opisy i fotografie braci, tym razem z matką, która nie miała pojęcia, co się stało z jej pociechami. Jak się potem okazało, cała trójka rozpoczęła nowe życie w Ameryce.

Przy okazji świat dowiedział się, że na początku 1912 r. rodzice chłopców byli w separacji. Zgodnie z sądowym orzeczeniem opieka nad dziećmi została przyznana matce. Jednak kobieta pozwoliła, by chłopcy na święta pozostali z ojcem, nie podejrzewając, że ten coś knuje.

Ojciec miał inny pomysł na życie. Pewnego dnia ruszył więc z południa Francji, gdzie mieszkał do Wielkiej Brytanii. Wiedział, że "Titanic" rusza w rejs do Ameryki. Nie mówiąc o niczym żonie, zabrał ze sobą synów.

Potem ruszyli w daleką podróż. Chłopcy byli porażeni ogromem "Titanica", po uratowaniu ze szczegółami opisywali, jak bawili się na pokładzie, jak przyglądali się urządzeniom statku. I pamiętali też tamtą noc, kiedy doszło do zderzenia z górą, jak statek zaczął tonąć i nastało to dramatyczne rozstanie z ojcem.

Świat szybko o nich zapomniał, żyli potem gdzieś w Ameryce, a ich matka ponoć wróciła do Francji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski