MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nadkomisarz oskarżony o zbrodnię

Redakcja
Ma za sobą 19 lat pracy w policji, karierę biegłego sądowego i blisko 6-letni pobyt za kratami. Prokuratura jest pewna, że zlecił zamordowanie kolegi. Już raz skazano go za to na dożywocie, ale wyrok został uchylony i proces toczy się od początku.

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

- To dziwny człowiek. Zamknięty w sobie, powolny, nawet ślamazarny. Z gatunku tych, którzy opowiadają niestworzone historie. Raz grał bohatera, który niczego się nie boi i wszystko może załatwić, a innym razem mówił, że czuje się zagrożony. Równocześnie jednak to bystry i inteligentny facet, który wie, jak manipulować ludźmi - tak opisują Jerzego K. byli koledzy policjanci.

W komendzie przy Mogilskiej często widywano go z 10-letnią Karoliną, pasierbicą przyszłej ofiary. Nie ukrywał, że chce ją adoptować i radził się, jak to przeprowadzić. To właśnie obsesyjna chęć opiekowania się dziewczynką miała być motywem zlecenia zabójstwa Jacka F., jej ojczyma - twierdzi prokuratura. Z ustaleń śledczych wynika, że najpierw proponował rodzicom pieniądze - 25 tys. zł za zgodę na adopcję, a gdy się nie zgodzili, zorganizował grupę osiłków, którzy mieli ich zastraszyć. Kiedy i to nie poskutkowało, miał zaplanować i zlecić zabójstwo.

Do pierwszego napadu doszło wieczorem 22 marca 2004 r. Trzech osiłków wtargnęło do mieszkania Jacka F. i zażądało 4 tys. zł. Kiedy ich nie dostali, zaczęli straszyć i bić. Grozili wyrzuceniem dzieci przez okno, Jackowi F. złamali rękę i żebro. Wychodząc, zabrali karty bankomatowe i telefony komórkowe. Zabronili im dzwonić na policję. "Na Bieżanowskiej mamy swojego człowieka. Jak zadzwonisz, zaraz się o tym dowiemy" - oświadczyli, wychodząc. Zapowiedzieli, że wrócą. I rzeczywiście wrócili po kilku tygodniach. Pobili wtedy również Edytę N., partnerkę życiową Jacka. Znowu zabrali telefon komórkowy i dokumenty, a całej rodzinie zagrozili śmiercią.

- Zgłoszenie o pierwszym napadzie dostaliśmy dopiero po tygodniu. Jacek F. bał się nawet pójść do lekarza i przez cały tydzień siedział w domu na proszkach przeciwbólowych z połamanymi żebrami i ręką. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że wizytę na policji odradzał im Jerzy K. i że obiecał im, że sam wszystko wyjaśni. Po drugim napadzie, gdy przyjechaliśmy na miejsce, zastaliśmy go w tym mieszkaniu. Przedstawił się jako przyjaciel rodziny - opowiada policjant z sekcji kryminalnej krakowskiej komendy miejskiej.

Policja długo nie mogła ustalić motywów napadów. Postanowiła więc ukryć rodzinę. - Jacek F. prawie przez dwa tygodnie siedział u nas w komendzie, dzień w dzień. Był zdesperowany, do końca nie podejrzewał, kto za tym stoi i o co naprawdę chodzi. Edyta N. z dziećmi trafiła do domu opieki społecznej. Tylko dwóch policjantów wiedziało, gdzie się znajduje. A tymczasem któregoś dnia przyjechał tam Jerzy K., pokazał legitymację i przedstawił się jako policjant ze specjalnego wydziału, który ma chronić tę rodzinę. Natychmiast dostaliśmy w tej sprawie telefon. Pytamy go, co tam robi? Okazało się, że Edyta dała mu pod opiekę córkę Karolinę - opowiada policjant.

Edyta N.: - Długo trwało, nim w ogóle zaczęłam go podejrzewać. Po prostu nie było powodu, żeby miał nam źle życzyć. Mieszkaliśmy po sąsiedzku, chodziliśmy do siebie na kolacje. Traktowaliśmy go jak przyjaciela, zwierzaliśmy się ze swoich kłopotów. To był naprawdę bardzo bliski kontakt. Tak bliski, że bez strachu powierzyłam mu Karolinę, kiedy uciekaliśmy do schroniska przed bandziorami. Wierzyłam, że się nią zajmie. Tym bardziej że córka była bardzo dobrze traktowana, jak księżniczka. U nas w domu było sporo dzieci, a tam tylko ona. Wszystko dla niej. Ale robił jej pranie mózgu. Zorientowałam się, że coś jest nie tak, gdy córka zadzwoniła kiedyś do mnie do schroniska z płaczem. Ty mnie nie kochasz, bo jakbyś mnie kochała, to byś mnie ze sobą wzięła - łkała do słuchawki. Strasznie się zdenerwowałam. Natychmiast zadzwoniłam do niego, żeby mi ją oddał. Chcesz dziecko, to sobie po nie przyjedź! - usłyszałam. No to syn i mama pojechali i tego samego dnia ją przywieźli.
Według prokuratury, gdy policjant zorientował się, że opiekunowie dziewczynki stają się niewygodni, zaplanował zabójstwo Jacka F. Wynajęci przez niego bandyci uprowadzili go 17 czerwca 2004 r. z przystanku autobusowego. Pobili go. Zmusili, żeby wszedł do bagażnika samochodu i... pojechali pod komendę na ul. Mogilską. Tam wyszedł do nich Jerzy K. Zajrzał do bagażnika i oświadczył: "Pogadamy, cwaniaczku". Po czym wrócił do pracy. Wspólnicy zawieźli Jacka F. nad Jezioro Rożnowskie, gdzie dźgali go nożem, a w końcu udusili i wrzucili nagie zwłoki do zbiornika. Obciążyli je jeszcze pustakiem. Wyłowiono je z wody dopiero po kilku tygodniach.

Wyraźny trop w śledztwie pojawił się po namierzeniu przez policję Tomasza K., jednego z zabójców, u którego znaleziono telefon skradziony podczas jednego z napadów. Ustalono, że już później ktoś dzwonił z niego do Jerzego K. W tym momencie policjant znalazł się pod lupą funkcjonariuszy z Zarządu Spraw Wewnętrznych, tzw. policji w policji. On sam złożył raport o zwolnienie z policji i przeszedł na emeryturę. Trafił do aresztu trzy miesiące później, tuż po tym, jak policja ustaliła, kto dwukrotnie napadał na mieszkanie Edyty i Jacka. Jeden z zatrzymanych bandytów wyjawił wówczas, że "zostali wynajęci do tej roboty przez K.". Analiza billingów potwierdziła, że rzeczywiście kontaktowali się ze sobą.

Śledztwo w tej sprawie trwało prawie dwa lata. Pod koniec 2008 r. emerytowany nadkom.sarz usłyszał wyrok: dożywocie. Sąd Apelacyjny dopatrzył się jednak uchybień w przebiegu procesu i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Jerzy K. stanął więc po raz drugi przed sądem. Konsekwentnie nie przyznaje się do winy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski