Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nadpsuty wizerunek

Redakcja
Z lokalnej skargi łódzkich działaczy SLD zrobił się ogólnopolski problem. Sami są sobie winni - chcieli postawić przed partyjnym sądem premiera.

Ewa Łosińska

Ewa Łosińska

Z lokalnej skargi łódzkich działaczy SLD zrobił się ogólnopolski problem.

Sami są sobie winni - chcieli postawić przed partyjnym sądem premiera.

   Karuzela stanowisk rządowych ma poprawiać wizerunek Sojuszu Lewicy Demokratycznej i jego notowania w sondażach opinii publicznej. Tymczasem w terenie burzą się niezadowoleni działacze. W Łodzi incydent udało się właśnie wyciszyć. Jednak o tym, że to z najwierniejszej Leszkowi Millerowi organizacji wyszedł wniosek o postawienie premiera przed sądem partyjnym, wie już cała Polska.
   Kilkunastu działaczy łódzkiego Sojuszu chciało, by szef rządu odpowiedział za brak realizacji programu SLD w dziedzinie służby zdrowia i gospodarki, a miejscowy wojewoda Krzysztof Makowski - za "prowadzenie niezgodnej ze statutem partii polityki kadrowej", m.in. niewłaściwe obsadzanie stanowisk na swym terenie. Oficjalnie sprawy już nie ma. Nazwisk osób, które sformułowały takie żądanie, nie ujawniono. Anonimów nie rozpatrujemy - powtarzają politycy lewicy. Krajowy sąd SLD orzekł, że wniosku przeciwko premierowi i wojewodzie - z przyczyn formalnych - rozpatrzyć nie może, bo zarzuty są polityczne - dotyczą realizacji programu Sojuszu. Szef łódzkiego sądu partyjnego, który sprawę nagłośnił, zrezygnował ze stanowiska. Ale decyzja krajowego sądu SLD nie kończy sprawy, jak chciałoby wielu działaczy. Wizerunek partii po raz kolejny ucierpiał.

Schowali głowy pod stół

   - To nie koniec niespodzianek - powiedział prezydent, pytany, czy zmiana na stanowisku szefa MSWiA to wystarczający wstrząs dla SLD. Wstrząs na pewno dotarł do Łodzi. Czyżby długa weryfikacja w partii rządzącej nie wystarczyła?
   - Kłopoty SLD nie wynikają z weryfikacji. Weryfikacja jest wynikiem problemów, które pojawiły się w samej partii. Bez weryfikacji Sojusz wyglądałby jak moloch targany od skrajności do skrajności, wstrząsany kłótniami, walkami wewnętrznymi - powiedział sekretarz generalny Sojuszu Marek Dyduch "Trybunie".
   To "targanie" było widać w Łodzi. Nawet jeśli działacze lewicy nabrali już wody w usta. - Osoby, które wniosek o postawienie przed sądem premiera do mnie złożyły, boją się ujawnić - twierdzi Wiktor Celler, były już przewodniczący Wojewódzkiego Sądu SLD w Łodzi. Zrezygnował z funkcji po naciskach na członków sądu, by sprawę wniosku przeciwko liderom Sojuszu wyciszyć.
   - Prawie żaden z sędziów nie chce ze mną rozmawiać, a ja nie chcę pracować w sądzie, którego większość członków straciła niezawisłość. Ci ludzie nie mogą oceniać innych - powiedział Celler "Dziennikowi Łódzkiemu" 18 stycznia. - Tydzień wcześniej trzynastu członków sądu uważało, że wniosek przeciwko Millerowi i Makowskiemu kwalifikuje się do rozpoznania przez sąd, a po siedmiu dniach jedenastu zmieniło zdanie. Pracowano też nad pozostałymi. Jeden z sędziów potwierdził, że zmuszano go w rozmowie telefonicznej do zwołania w trybie pilnym posiedzenia i zajęcia określonego stanowiska. Inni schowali głowy pod stół - opowiadał.
   Mimo rezygnacji z funkcji wciąż nie chce ujawnić, kto podpisał się pod słynnym wnioskiem. - Te osoby prosiły o niepodawanie ich nazwisk. Zaufały mi, więc nie mogę upublicznić danych - przekonuje dziś.
   Jednak inni działacze SLD wykorzystali dyskrecję sędziego, by lansować tezę, że żadnego wniosku nie było, a poza tym anonimów się nie rozpatruje. Niektórzy dodają nawet, że były szef łódzkiego sądu pewnie wszystko wymyślił. Tylko po co?
   Kiedy pytam Wiktora Cellera, czy warto było zapłacić funkcją za ochronę nazwisk działaczy, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko Millerowi, ten zapewnia, że niczego nie żałuje. - Są zasady, których muszę przestrzegać. Jestem zaskoczony decyzją sądu krajowego SLD z 19 stycznia, bo to wbrew naszym regulaminom - mówi. - Wnioskiem warto było się zająć.
   Wcześniej formułował oskarżenia znacznie dosadniej. - Arogancja władzy sprawiła, że, zamiast rozmawiać z sądem, zmieniono sąd. Jedyną reakcją jest podnoszenie sprawy utajnienia nazwisk wnioskodawców i tropienie tych ludzi. To polowanie na czarownice - mówił.
   Teraz na dłuższą rozmowę nie daje się namówić. Zasłania się chorobą. Ale nawet jeśli nie ma już siły walczyć, zapewnia, że z SLD, w którym jest od początku jego istnienia, występować nie chce. - Nie rozważam takiej opcji - mówi.

Anonimy - do kosza

   Włodzimierz Ciotucha, nowy szef łódzkiego sądu partyjnego, także prawnik, wniosku o pociągnięcie do odpowiedzialności Leszka Millera i Krzysztofa Makowskiego nie widział. W rozmowie z "Dziennikiem" nie ukrywa, iż wątpi w istnienie działaczy, którzy pod skargą na szefa rządu i wojewodę mieli się podpisać. - Tam były ogólne sformułowania, nie konkretne zarzuty. Anonimy wrzuca się do kosza - tłumaczy. - Ten sąd partyjny był prywatnym teatrem pana Cellera. Co to znaczy, że oryginał wniosku jest u niego? Dokumentów się z sądu nie wynosi - dodaje. - Wystąpiłem o przekazanie mi wszystkich materiałów do 24 stycznia i na razie niczego nie dostałem. Pan Celler napisał scenariusz i sprawa się tak potoczyła - mówi.
   Włodzimierz Ciotucha bagatelizuje też wypowiedzi Beaty Stacheckiej, do niedawna sekretarza łódzkiego sądu partyjnego, jedynej prócz Wiktora Cellera osoby, która, oryginał wniosku przeciwko premierowi i wojewodzie widziała. - Pełniła funkcję sekretarza nieformalnie, poza tym powiedziała, że podpisy pod wnioskiem były nieczytelne - mówi.
   - Część podpisów była nieczytelna - przyznaje Beata Stachecka, która także z partyjnego sądu odeszła. - Straciłam serce do pracy. Jestem zmęczona i zniesmaczona tą sprawą. Nie wystąpię z SLD, ale nie będę się tak angażować w działalność partii - dodaje. Nie chce już komentować "łódzkiej afery". - Można z tego było nie robić tak dużej sprawy, tylko zamknąć ją wcześniej - ucina rozmowę.
   Robert Wojciechowski, zastępca dyrektora gabinetu wojewody łódzkiego, jedna z osób, której zarzucono wywieranie nacisków na sąd partyjny, by wniosek wyciszyć, zaprzecza oskarżeniom. - To pomówienie. Nie mam możliwości takiego nacisku - mówi. Według niego zresztą żadnej presji na sąd nie było.
   Elżbieta Piela-Mielczarek, przewodnicząca Krajowego Sądu Partyjnego SLD, wierzy jednak w istnienie działaczy, którzy wniosek o postawienie przed sądem Leszka Millera oraz szefa Rady Wojewódzkiej SLD w Łodzi, a jednocześnie wojewody Krzysztofa Makowskiego, podpisali. - Sądzę, że pan Celler ma te nazwiska. Poprosiliśmy go o przesłanie oryginału wniosku do krajowego sądu i przypuszczam, że go dostaniemy - mówi. - Nam do rozpatrzenia wystarcza już samo skierowanie go przez przewodniczącego sądu łódzkiego - podkreśla. Stąd orzeczenie, pod którym podpisała się 19 stycznia.
   Sąd krajowy SLD zajął się jednak sprawą, gdy poprosił o to zarząd wojewódzki Sojuszu w Łodzi, uznając, iż problem jest pilny, a na stanowisku szefa łódzkiego sądu partyjnego nastąpiła zmiana (po rezygnacji Cellera). W orzeczeniu na szczeblu krajowym uznano wtedy, iż skarga nie spełnia wymogów regulaminowych ani statutowych. - Zarzutami, że nie zrealizowano pewnych zadań programowych, mogą się zająć ciała statutowe Sojuszu, np. Rada Krajowa SLD czy klub - mówi Piela-Mielczarek. Jest przewodniczącą sądu drugą kadencję i dotąd nie spotkała się z podobnym wnioskiem z żadnego regionu partii. Mimo to dodaje, że w Łódzkiem poważna dyskusja o polityce SLD powinna się odbyć. - Zwrócę się do przewodniczącego tamtejszej Rady Wojewódzkiej, by wniosek, który wpłynął do nas, przedyskutować - mówi.
   Z dotychczasowej reakcji wojewody łódzkiego i jednocześnie szefa owej rady wynika jednak, iż szanse na debatę nie są duże. 20 stycznia Krzysztof Makowski wydał oświadczenie, które ma wystarczyć za komentarz do incydentu. "Przez ostatnie siedem dni braliśmy udział w przedstawieniu medialnym dotyczącym wewnętrznych spraw Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Uznałem, że publiczna dyskusja dotycząca spraw partii nie pomaga w rozwiązywaniu problemów społecznych i gospodarczych w kraju i województwie. Jednocześnie byłem przekonany o braku właściwości do rozpatrzenia tego wniosku (nieznanych autorów) przez sąd partyjny i konsekwentnie nie brałem udziału w tym spektaklu. Decyzja Krajowego Sądu Partyjnego z 19 stycznia odrzucająca wniosek potwierdziła moje przekonanie. Decyzja Krajowego Sądu jest ostateczna" - napisał. Z dziennikarzami rozmawiać na ten temat nie chce.
   - To groteska__i kpina - komentuje sprawę rzecznik Rady Wojewódzkiej SLD w Łodzi Dariusz Joński. - Czy ten wniosek istnieje? - powątpiewa. Według niego zarzuty "mają się nijak" do rzeczywistości. - Po decyzji sądu krajowego wniosku po prostu nie ma - przekonuje. Zaprzecza też, by ktokolwiek wywierał naciski na członków łódzkiego sądu partyjnego.

Małopolska się nie skarży

   - Kolegom z Łodzi pomyliły się dwa rodzaje odpowiedzialności partyjnej. Karna, która może skutkować ostrzeżeniem, naganą czy nawet wykluczeniem z partii, z odpowiedzialnością polityczną - gdzie rozliczenia dokonują same struktury partyjne i - przede wszystkim - wyborcy - mówi senator Andrzej Jaeschke, wojewódzki rzecznik dyscypliny partyjnej SLD w Małopolsce.
   - Boleję nad tym łódzkim przypadkiem. Sądzę, że to lokalna wewnętrzna rozgrywka - mówi. Pytany, jak zachowałby się, gdyby podobny wniosek do niego trafił, zapewnia, że - o ile byłaby to skarga podpisana, bo "anonimów nie czyta" - udzieliłby odpowiedzi. - Trzeba mieć trochę cywilnej odwagi, żeby taki wniosek podpisać - podkreśla.
   W Małopolsce żaden działacz Sojuszu na premiera ani na wojewodę rzecznikowi się nie skarżył. Senator rozpatruje kilka spraw, ale - jak przekonuje - nie są one na tyle poważne, by musiały się o nich dowiadywać media. Czy problemów jest tak mało, bo małopolscy członkowie partii są szalenie zdyscyplinowani? Andrzej Jaeschke mówi, że od czasu, gdy przekonywał posła Stanisława Jarmolińskiego do rezygnacji z członkostwa w SLD (za to, iż głosował w Sejmie za nieobecnego kolegę) "nastąpiło u niektórych działaczy pewne otrzeźwienie".
   Według małopolskiego rzecznika dyscypliny największe problemy są z działaczami w województwach, gdzie od 1989 roku opcja lewicowa co najmniej przez pewien czas była u władzy, tak jak w Łódzkiem. - Długie sprawowanie rządów demoralizuje - nie ma wątpliwości. - A my w Małopolsce przeszliśmy twardą szkołę opozycyjności. To uczy szacunku do przeciwników politycznych - zapewnia.

Skłóceni ze sobą

   Ale w łódzkiej sprawie chodzi raczej o szacunek dla własnych działaczy. Być może także z racji jego deficytu po weryfikacji odeszło 40 proc. członków łódzkiego Sojuszu - wynika ze wstępnych wyliczeń. Zostało 7,6 tys. osób.
   Głównym problemem Sojuszu jest fatalny styl sprawowania władzy - przypomina opozycja. Leszek Miller musi uspokoić burzę wewnątrz i wokół SLD oraz rozstać się z osobami, na których ciążą zarzuty - uważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog i politolog.
   Surowiej ocenia politycznych rywali posłanka PO z woj. łódzkiego Elżbieta Radziszewska. - Nie byłam zdziwiona, że pojawił się wniosek o postawienie Leszka Millera i wojewody przed sądem partyjnym, ani tym, że działacze Sojuszu boją się ujawnić swych nazwisk. Widziałam już wiele rzeczy w łódzkim SLD - mówi. - Były senator Sojuszu Zbigniew Antoszewski skarżył się niegdyś publicznie na barona Sojuszu Andrzeja Pęczaka. Potem 300 członków SLD zażądało w liście otwartym do Pęczaka wyjaśnienia, skąd wziął taki duży majątek, który ujawnił w oświadczeniu poselskim. Następnie była sprawa, o jakiej wiedziała posłanka SLD Anita Błochowiak. Członek Sojuszu złożył do prokuratury zawiadomienie o przekręcie przy przetargu w Bełchatowie, który wygrała firma finansująca kampanię Sojuszu - _wylicza. - Chyba nie ma powiatu w Łódzkiem, gdzie działacze SLD nie byliby skłóceni. Radziszewska dodaje, że nie wie w związku z tym, czy po aferach w rodzaju Starachowic incydent z wnioskiem łódzkich działaczy psuje jeszcze wizerunek lewicowej partii. - Nikogo to już chyba nie dziwi - twierdzi.
   Lokalni działacze próbują jednak coś w sprawie owego oblicza SLD zrobić. Śródmiejskie koło Sojuszu z Łodzi, do którego należy Leszek Miller, uznało, że "Celler szuka rozgłosu, nie bacząc na wizerunek partii", więc trzeba go ukarać. - _Premier był z uchwały swego koła bardzo zadowolony
- mówi posłanka SLD Alicja Murynowicz, która też do owego koła należy. - Wizerunkowi naszej partii szkodzi nie wniosek działaczy, tylko były już, na szczęście, przewodniczący partyjnego sądu Wiktor Celler - dodaje. - Dziwię się, że prawnik bierze pod uwagę anonimy. Jeśli ktoś stawia poważne zarzuty, musi mieć odwagę podpisać się pod nimi. To pozorowany strach, populizm i szukanie poklasku - _przekonuje._
   Czy to na pewno sędzia Celler szkodzi wizerunkowi partii? Według sondażu CBOS opublikowanego 20 stycznia poparcie dla SLD deklaruje jedynie 17 procent ankietowanych. Dymisja szefa łódzkiego sądu partyjnego Sojuszu w atmosferze skandalu raczej tych notowań nie poprawi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski