Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nagroda za cierpienie

Redakcja
Ewelina Staszulonek prezentuje swoje oryginalne sanki Fot. PAP/EPA/Arne Dedert
Ewelina Staszulonek prezentuje swoje oryginalne sanki Fot. PAP/EPA/Arne Dedert
23 października 2007 roku podczas treningu we włoskiej Cesanie rozpędziła się na swoich sankach do 120 km/h - i wtedy nastąpił wypadek.

Ewelina Staszulonek prezentuje swoje oryginalne sanki Fot. PAP/EPA/Arne Dedert

SANECZKARSTWO. Ósme miejsce Eweliny Staszulonek to najlepszy wynik polskich sanek na igrzyskach od 38 lat!

Uderzyła w nakrywki toru, doszło do otwartego złamania obu kości podudzia lewej nogi. 22-letnia wówczas dziewczyna przeżyła tamtego dnia gehennę: długie oczekiwanie na karetkę, na podanie środków przeciwbólowych. Operacja w miejscowym szpitalu niewiele wniosła, bo włoscy lekarze nie podjęli się zespolenia i rekonstrukcji kości. Ten zabieg przeprowadzili dwa tygodnie później chirurdzy w klinice w Monachium, ale i on - jak się okazało - nie załatwił sprawy. Powstałe ubytki kości należało uzupełnić, dlatego w lutym 2008 Ewelina Staszulonek poddała się trzeciej operacji - transplantacji fragmentów kości z własnego biodra w uszkodzone miejsca podudzia.

Przymusową przerwę wykorzystała na zdanie matury, zawalonej parę lat wcześniej z powodu sportowej pasji. Dziewięć miesięcy po wypadku wróciła do treningów, a 13 miesięcy po kraksie - do Pucharu Świata, zajmując w zawodach w austriackim Igls znakomite, 7. miejsce. Przed wypadkiem tylko dwa razy osiągała w PŚ lepsze wyniki, dwukrotnie zajmując piąte lokaty. Raz zdarzyło się to na feralnym torze w Cesanie. Tym samym, na którym cztery lata temu debiutowała w igrzyskach olimpijskich. Zajęła wtedy 15. miejsce; nie była zadowolona, bo dobrze pojechała tylko w dwóch z czterech ślizgów.

Los chciał zapewne, by były to jej jedyne igrzyska. Ona okazała się jednak dzielniejsza, niż ktokolwiek mógł przypuszczać; cierpienie w najmniejszym stopniu nie zniechęciło jej do saneczkarstwa. A że upór i poświęcenie ma sens - pokazała teraz, podczas olimpijskich zawodów w Whistler. Ukończyła je na 8. miejscu. Po raz ostatni tak wysoko na igrzyskach polscy saneczkarze byli w Sapporo, 38 lat temu!

- Jestem zadowolona i dumna, że potrafiłam zjechać na ósme miejsce - powiedziała PAP Ewelina Staszulonek po finałowym, czwartym ślizgu. Uzyskała w nim znakomity, czwarty wynik (wśród 29 saneczkarek), dzięki temu awansowała z 9. pozycji. Wcześniej o jeden szczebel podskoczyła po trzecim ślizgu, w którym uzyskała 6. czas. W porównaniu z pierwszym dniem zawodów (dwa ślizgi) poprawiła się więc o dwie lokaty. - Problemy wprawdzie pojawiały się przy starcie, ale takie miała każda z nas. Generalnie było dobrze - oceniła swój olimpijski występ Polka, które wczoraj świętowała 25. urodziny.

Na świat Ewelina Staszulonek przyszła w Jarosławiu, ale jej rodzice opuścili Podkarpacie już rok później, przenosząc się w Góry Izerskie, do Świeradowa Zdroju. Tamtemu regionowi saneczkarka jest wierna do dziś. Do Szkoły Mistrzostwa Sportowego chodziła w Karpaczu (szła do niej z zamiarem uprawiania narciarstwa alpejskiego), jest zawodniczką MKS Karkonosze Jelenia Góra.

Do kadry narodowej trafiła w 2002 roku, od początku jej trenerem jest Marek Skowroński. Sporo Staszulonek dały też jednak wspólne treningi z kadrą niemiecką, które zaczęły się po igrzyskach w Turynie. Ich inicjatorem była Międzynarodowa Federacja Sportów Saneczkowych (FIL), która uznała, że dyscyplinie wyjdzie na dobre, jeśli mocne federacje pomogą słabszym. Wynik Staszulonek w Whistler jest potwierdzeniem sensowności tego programu. A Niemcy i tak cieszą się z medali saneczkarek, bo złoto zdobyła Tatjana Huefner, a brąz Natalie Geisenberger.
Tomasz Bochenek

Sanki to moje małe ferrari

- Start został przeniesiony z powodu tragicznej śmierci Gruzina Nodara Kumaritaszwiliego w trakcie treningu...

- Zjeżdżałyśmy z niższego poziomu, a różnica w prędkości wynosiła około 10 km/h. Dla mnie było to teoretycznie złe posunięcie, ale ze względu na bezpieczeństwo innych zawodniczek uważam, że podjęto właściwą decyzję - uważa Ewelina Staszulonek.

- Jak Pani oceni tor w Whistler?

- Jest szybki, techniczny, nazywamy go autostradą.

- A ten feralny wypadek Pani widziała?

- Nie. I nie chcę oglądać.

- Czy takie wydarzenia nie zniechęcają? Sama miała Pani poważny wypadek, który mógł się zakończyć amputacją nogi...

- Jeżdżę na sankach, bo je kocham, ale nie jestem zadowolona, że giną ludzie na torze. Sama jestem po trzech operacjach, czeka mnie czwarta. Dlatego nie chciałabym, by były budowane tory szybkie i niebezpieczne, wolałabym bardziej techniczne i wolniejsze.

- Czy przy prędkości ok. 140 km/h ma Pani czas myśleć co i kiedy robić?

- Nie, to działa jak automat. Wykonuje się ruchy po kolei. By się ich nauczyć, najpierw robimy trening mentalny. Jakby jeździmy "na sucho", chodzimy po torze, patrzymy jak w konkretnym momencie się zachować. Układamy sobie linię jazdy w głowie i potem staramy się jej trzymać. Jednemu się uda, drugiemu nie.

- Co pociąga Panią w sankach?

- Są szybkie. To takie moje małe ferrari, na którym jeżdżę, a wcześniej z pomocą mojego trenera Marka Skowrońskiego przygotowuję. Potem się spełniam na torze.

- Jeździ Pani samochodem?

- Tak, ale znacznie wolniej. Na ulicy są inni ludzie, na torze jestem tylko ja. Rozmawiała Marta Pietrewicz (PAP), Whistler

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski