Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naiwna Gawłowa z Zielonek

Redakcja
Mieszkaniec Zielonek Jan Chrzan, bratanek Katarzyny Gawłowej i orędownik jej pamięci, przy domu, w którym przez część życia mieszkała i tworzyła malarka -prymitywistka. Fot. Piotr Subik
Mieszkaniec Zielonek Jan Chrzan, bratanek Katarzyny Gawłowej i orędownik jej pamięci, przy domu, w którym przez część życia mieszkała i tworzyła malarka -prymitywistka. Fot. Piotr Subik
Kiedy Władka Kućmierczyka, społecznika, spytać, dlaczego w Zielonkach nie we wszystkich przetrwała pamięć o Gawłowej, odpowie jak filozof: - Trudno być prorokiem we własnym kraju.

Mieszkaniec Zielonek Jan Chrzan, bratanek Katarzyny Gawłowej i orędownik jej pamięci, przy domu, w którym przez część życia mieszkała i tworzyła malarka -prymitywistka. Fot. Piotr Subik

Malowała świętych i krakowiaków, sceny biblijne i wesela. Kto ze znawców zobaczył obrazy, zaraz wiedział, że to talent niesamowity

Gdy zagadnąć o to samo Beatę Skoczeń-Marchewkę, muzealnika, odrzeknie w podobnym stylu: - Cudze chwalicie, swego nie znacie. No bo kto by tam we wsi, dzisiaj niemal wchłoniętej przez Kraków, chciał pamiętać poczciwą babcię, która między jednym i drugim plewieniem grządek warzyw malowała najsamprzód świętych na ścianach pokoju, a potem cudowne obrazy.

Nie zapomniał Jan Chrzan, rok urodzenia 1948, rolnik pełną gębą; nie zapomniał też na pewno kuzyn Jana, Józef Chrzan, lat 83 - obaj właśnie z Zielonek. Pod dachem pierwszego żyła ona bowiem długie lata na starość; drugi znał ją doskonale również za młodu. Godzinami więc mogliby

mówić o ciotce Katarzynie.

Mogliby, gdyby tylko ludzie chcieli ich słuchać.

Dom był naprawdę wielki: długa chałupa pod strzechą, parcela zabudowana wokoło. Stał w Zielonkach, zaraz nad rzeczką Garliczką. Było też pięć morgów pola, na nim zboże, ziemniaki; do tego jakieś krowy, kury, konie. Mieszkały w tym domu dwie rodziny: dwóch braci Chrzanów pożenionych z siostrami od Sobczyków, a razem z nimi dziewiątka dzieci. Wśród nich Franciszek, syn Jana i Agaty, ojciec Jana Chrzana; i Michał, syn Józefa i Marii, ojciec z kolei Józefa. Franciszek był bratem Katarzyny, a Michał jej kuzynem. Chowali się wszyscy razem: na jednym podwórku.

Katarzyna z domu Chrzan przyszła na świat 14 grudnia w 1896 r., zapewne na łóżku ze słomą przykrytą prześcieradłem. Za dziecka nie wyróżniała się niczym, jak wszystkie dzieci wokoło pomagała ojcom na gospodarce. - Sadzenie ziemniaków, koszenie zboża, zwożenie do stodoły, młócenie cepami, przesiewanie plew. I plewienie marchwi, buraków; mielenie zboża żarnami. A potem oporządzanie zwierząt. Krowy trzeba było wydoić, potem zrobić masło. I jeszcze pieczenie chleba w wielkim na pół izby piecu; nie kaflowym: z gliny, tynkowanym i obielonym. Po osiem, dziesięć bochenków na raz. To wszystko zajmowało strasznie dużo czasu - wspomina z rozrzewnieniem Józef Chrzan.

Tak płynęło życie Katarzynie - korpulentnej, spokojnej, wręcz flegmatycznej, pogodnej kobiecie - do 1936 r., kiedy to wyszła za mąż za chłopa z Łęgu o nazwisku Gaweł (urodny był, dwa roki starszy), wdowca z czworgiem dzieci. Poznali się w mieście, dokąd woziła płody rolne: na Placu Szczepańskim lub Kleparzu. Wesele było w Zielonkach, prawdziwie wiejskie: kołacze upieczone, wieprzki ubite, orkiestra rżnie; spili się wszyscy, nawet bitka była jak złoto. A potem Gaweł, ten, co duży palec u nogi stracił w okopach, wziął ją, odtąd Gawłową, do siebie. Lecz nim wybuchła nowa wojna wróciła do rodziny: jako wdowa - i tak jej już zostało. Owszem, miała zalotników, nawet w kolejce stali, ale ona do nich się tylko śmiała...

I to wtedy, sądzi Jan Chrzan, zaczęło się to jej malowanie. Pędzlami z wymłóconej słomy, albo i z włosia z końskiego ogona: na piecu, ścianach bielonych na siwo dwa razy do roku (jeszcze w starym domu, który zawalił się w 1966 r., a potem w małej klitce, którą w nowo zbudowanym wygospodarował dla niej bratanek Jan). I na skrzyniach, co to je potem, na początku lat siedemdziesiątych, chciał od Gawłowej odkupić Mieczysław Górowski, potem profesor ASP w Krakowie. Ten, któremu świat

zawdzięcza odkrycie artystki.

To on poznał Gawłową z Jackiem Łodzińskim, krakowianinem z kupieckiej rodziny z tradycjami, kolekcjonerem sztuki ludowej. Gawłowa zamalowywała wtedy wszystko łącznie z drzwiami, wyżywała się na ścianach. Ale Łodziński, prócz tego wyżywania, zapamiętał też pchły. Były wszędzie: w piernatach - pierzyńsku okropnym z puchu, na klepisku, ciuchach, wreszcie na łydkach kolekcjonera: w świetle reflektorów samochodu iskał się zawsze przed powrotem do domu.

Przywoził Gawłowej kartony, dykty, sklejki - by miała na czym malować, i odbierał gotowe prace. Najpierw dzień w dzień, popołudniami lub wieczorem, po pracy bywał u niej, czy miała namalowane, czy nie; potem rzadziej: raz na tydzień lub dwa, wreszcie wcale (Mówi: - Może to i mój grzech...). Jan Chrzan: - Przemiły, przeuroczy, trudno sobie wyobrazić, że ciotka trafiła właśnie na niego. Złoty człowiek, nie szarlatan jak inni.

Jacek Łodziński zapamiętał pierwsze spotkanie z Gawłową: - Zastałem ją w polu marchewki, przy plewieniu. Długi czas wstawała z klęczek, jej wiek to powodował i ciężka praca. Pierwsza rozmowa była taka: "Po co się pani ma męczyć, skoro jest pani artystką i może żyć z malowania?". Postanowiłem co miesiąc płacić jej rentę, dopóki dzięki malowaniu nie będzie mogła samodzielnie egzystować. Mogłem tak zrobić, bo sam wtedy się dobrze miałem.

Dostawała pieniądze i smakołyki, choć tymi pierwszymi, zdaje się, nie była zainteresowana. Nie dbała też o sławę. Mimo różnicy wieku kochała się w Jacku; wołała za nim Jacenty. To był drugi jej autorytet po ks. Adamie Ziębie, proboszczu z Zielonek. We wsi mówili o niej "Kaśka od Chrzana Jaśka". - Była szczęśliwa, że ma odbiorców, że może być w swoim żywiole - zapamiętał Jan Chrzan.

Najwięcej

malowała świętych i krakowiaków.

I w ogóle sceny biblijne: prawdziwa biblia pauperum. Nie nawracała, nie głosiła objawień, snów proroczych; taką miała pobożność. Diabła też malowała: tego, co siekierą musiała przybić do ściany, by jej nie kusił. A świętym oddawała się w opiekę.

I wesela krakowskie: pełne mężczyzn, kobiet w ludowych strojach. Malowała świat, który znała, otaczał ją; o którym w dzieciństwie opowiedzieli jej rodzice. Zaczynała zwykle od plam, które ostatecznie zmieniały się w głowy. Potem dopiero dorabiała resztę. Malowała radość życia.

- Kto ze znawców zobaczył te obrazy zaraz wiedział, że to talent niesamowity - mówi Beata Skoczeń-Marchewka, starszy kustosz w Dziale Sztuki Muzeum Etnograficznego w Krakowie.

Nie lubiła "bojcorów", czyli bab. Chętnie się napiła kubek wódki i koniaku od Jacka. Chrzan młodszy: - Obraz malowała jeden, dwa dni, inny - tydzień czasem. Szczerze mówiąc, to chyba od pogody zależało. Tworzyła cały czas: wstawała rano i malowała, kładła się spać i malowała. Pisała też wiersze - chwila i układała z głowy.

- Normalna kobieta: w chusteczce na głowie, w spódnicy długiej, z chustą na plecach. Sąsiadom była obojętna, czasem patrzyli na nią jak na dziwaczkę. Nikt z miejscowych do jej obrazów nie przywiązywał wagi, uważali je za graty. Z początku były w domach, potem na strychach, wreszcie poszły do śmieci - mówi nie bez żalu Władysław Kućmierczyk, lat 72, sąsiad Katarzyna Gawłowej, twórca znanego niegdyś w Polsce kabaretu "Podskale" z Zielonek. Jacek Łodziński: - Gawłowa była znana im raczej jako kobieta, która sprzedawała marchew, a nie obrazy.
Ale

wernisaż w muzeum miała,

tego nikt jej nie może odmówić. Pierwszy, i jedyny taki za życia, zorganizowano Gawłowej 28 grudnia 1977 r. w Muzeum Etnograficznym. Na początku nie wiedziała, co to "wystawa"; wszak na wsi zwano tak ławę przed płotem, na której siadano z sąsiadami. Pół roku wcześniej Łodziński zabrał więc ją do muzeum; odtąd malowała tylko z myślą o ekspozycji. Jak zwykle temperami. Powstał wtedy m.in. obraz "Gawłowa zaprasza na wystawę". I ten, na którym idą z Jacentym za rękę, ona z rumieńcem na twarzy: bo niby grzeszy. Łodziński wspomina: - Łączyła nas zażyłość.

Nie bez kozery wernisaż wymyślono jako ich wspólne wesele. Z orkiestrą dętą z Zielonek, jadłem i nalewką miętową na stole. I ikonostasem z obrazów na ścianie. - Nigdy nie widziałem, by ludzie na wernisażu tańczyli. A tam tak było. Po nalewce wszyscy byliśmy na rauszu - mówi Jacek Łodziński.

Ale Jan Chrzan na wernisażu nie był - miał inne obowiązki. Był za to ksiądz Zięba i naczelnik gminy Zaremba. Ważni ludzie, choć skończyła tylko trzy klasy podstawówki. Była wtedy sławna, spełniona, szczęśliwa. Sędziwa. Miała 81 lat. Ledwie wcisnęła się w gorset; nie wzięła pikowanej kufajki, którą zwykle zakładała na krakowski strój.

Na stronach katalogu wystawy Jacek Łodziński odnotował jej słowa: "Maluje panie, bom sie w tym rozkochała, ale boje sie tego wszystkiego, bo jak mi Pan Bóg da na tym świecie wszystko, to moze na tamtym bede miała niedobrze".

Na oknie w domu zawsze stały prymulki. Odsłaniała firankę, z daleka uśmiechem witała gości. A było ich sporo: sam prezydent Krakowa i dyrektor Centrum Pompidou z Paryża też. Nie mówiąc o kolekcjonerach: przyjeżdżali nawet z Warszawy. Tak

byli nią zauroczeni.

Sam Józef Chrzan nie wie, co sądzić o sztuce Gawłowej: - Jeździłem do Krynicy, znałem Nikifora; nieraz wciskał mi swoje kartki za parę złotych. Miały formę, wyrazistość; to było coś konkretnego. A u Gawłowej? Jak jej ręka poleciała, tak było namalowane...

- Trudno oceniać, czy była bardziej wybitna od Nikifora, czy mniej, bo sztuka nieprofesjonalna to sztuka niejednorodna. Wszystkich twórców łączy to, że malowali z potrzeby serca. Malowanie to często był ich sposób na nawiązanie kontaktu ze światem. Przez to było to szczere - uważa Beata Skoczeń-Marchewka. A zaraz dodaje: - Gawłowa to kanon sztuki naiwnej.

Dla Łodzińskiego: pierwsza piątka polskiego prymitywizm, przy niepodważalnym prymacie Nikifora.

Miała przyzwyczajenia. Zwykle rama obrazu zamyka kompozycję, a u Gawłowej stanowiła jej integralną część. Nie potrafiła wydobyć perspektywy, choć bez trudu zachowywała symetrię. - I ta dekoracyjność obrazów: uzupełniała je często ptakami lub kwiatami - podkreśla Beata Skoczeń-Marchewka. Łodziński: - Uzupełniała obrazy także wpisami; to było to, czego nie umiała wyartykułować farbą.

Miała swoje pięć minut. Gdy dostała propozycję malowania w USA, gotowa była wsiadać w aeroplan. Radio kiedyś mówiło, że poszła do wyborów i wręczyła komisji obraz, choć nigdy na żadnych wyborach nie była. Dwa tygodnie o Katarzynie Gawłowej film w Zielonkach kręciła Polska Kronika Filmowa. A właściwie kręciła film o wsi, lecz ze szczególnym uwzględnieniem jej żywota.
Pod koniec życia wdała się jej cukrzyca, trafiła pod opiekę siostrzeńca Piotra Nakielskiego, także mieszkańca Zielonek. Trochę czasu przed śmiercią Jacek Łodziński widział ją w szpitalu: - Przepiękna, siwa staruszka, obleczona w białą koszulę. Rozczulająca.

Okres twórczości miała wtedy słabowity. Trzeba było zmywać obrazy, dawać puste dykty na nowo. Zmarła 17 maja 1982 r., przedtem namalowawszy może pół tysiąca obrazów, wartych teraz tyle, ile ktoś za nie powie: może nawet kilka tysięcy. Skończyła 85 lat. Może i nie miała najlepiej na tym świecie...

Ludzie zanieśli ją do kościoła, z kościoła na cmentarz. I odtąd o Gawłowej tak jakby ucichło. Była, nie ma - spokój. Szkoda. - Tacy ludzie nie rodzą się na co dzień - zauważa Kućmierczyk. A Józef Chrzan dodaje: - Ze starych ludzi w Zielonkach na pewno wszyscy Gawłową pamiętają, młodsi - nie.

A kto pamięta, zawsze można iść na jej grób, wspólny z siostrą Zosią. Ten w Zielonkach, z lastryka, na którym napisano: "Katarzyna Gawłowa, artystka ludowa".

Piotr Subik

Wystawę obrazów malarki-prymitywistki KATARZYNY GAWŁOWEJ ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie, do 14 października, codziennie oprócz sobót, można oglądać w Centrum Integracji Społecznej (ul. Galicyjskiej 17A) w Zielonkach (od pon. do pt. w godz. 11-17, w ndz. w godz. 13-18). Wernisaż połączony z konferencją poświęconą 750-leciu istnienia Zielonek odbędzie się tamże w niedzielę (26 bm.) o godz. 17.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski