Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naiwna malarka i jej marchew

BARBARA CIRYT
Wesele krakowskie - ulubiona scena artystki z Zielonek Fot. zbiory Muzeum Etnograficznego im. S. Udzieli w Krakowie
Wesele krakowskie - ulubiona scena artystki z Zielonek Fot. zbiory Muzeum Etnograficznego im. S. Udzieli w Krakowie
Opowiadają o niej jak o Kopciuszku-staruszce. Katarzyna Gawłowa plewiła marchew, myła, zawijała w szmaty i nosiła na sprzedaż. Brała też buraki, pietruszkę, mleko, masło. Jej bratanek Jan Chrzan wspomina, że pakunek, który brała na plecy, wyglądał jak spadochron.

Wesele krakowskie - ulubiona scena artystki z Zielonek Fot. zbiory Muzeum Etnograficznego im. S. Udzieli w Krakowie

LUDZIE. Jej obrazy w muzeum wiszą obok prac Nikofora. Dziś o Katarzynie Gawłowej z Zielonek mówią, że to niezwykły talent. Na swoje wystawy przychodziła z pchłami. Stworzyła swoisty happening, gdy goście drapali się i iskali ona się śmiała.

- Ciotka sprzedawała te swoje jarzyny, ale i tak klepała biedę. W wolnych chwilach malowała, jeśli w dzień brakowało czasu, to malowała nocami. Na ścianach, piecu i drzwiach domu powstawały światki, aniołki, kwiatki - mówi bratanek. W Zielonkach ludzie jej nie cenili, uważali za dziwaczkę. Aż docenili ją znawcy sztuki. Miała 77 lat, gdy jej talent odkrył artysta Mieczysław Górowski, późniejszy profesor ASP. A Jacek Łodziński, kolekcjoner i znawca sztuki ludowej, etnograf, kupiec, restaurator i ekonomista zadbał o jej promocję.

Katarzyna Gawłowa była pogodna i autentyczna. Gdy jechała do Krakowa ubierała za wąski gorset krakowski, a na niego nowohucką kufajkę.

Artystka naiwna, która mówiła o sobie, że lubuje się w kolorach, została królową sal wystawowych. Jej obrazy trafiły do muzeów, galerii w wielu krajach Europy, miała wystawę z wernisażem przypominającym wesele w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. - Było biesiadowanie i tańce. Plakat na tę wystawę robił Janusz Sebiatowski. Wykorzystał obraz Gawłowej "Wniebowzięcie Matki Bożej". Przekonał do tego cenzurę. Tak powstał pierwszy plakat o tematyce religijnej w Polsce Ludowej. Na wernisażu pojawiły się też pierniki w formie orłów w koronie, czyli niedozwolonych elementów w tamtych czasach. Ludzie błyskawicznie rozchwytywali te orły - wspomina Łodziński. Gawłowa stworzyła wtedy happening, bo miała pchły. Goście zaczęli się drapać, iskać, a ona się tylko śmiała.

Potem prace prymitywistki trafiły do warszawskiej "Zachęty". - Przyjeżdżali do niej kolekcjonerzy z całej Polski, znawcy sztuki, prezydent Krakowa, a nawet dyrektor Centrum Pompidou w Paryżu - wspomina Jacek Łodziński, bo sam takie osobistości przywoził do Zielonek do wiejskiej komórki, w której mieszkała artystka.

W tym roku mija 30 lat od śmierci Katarzyny Gawłowej. Kto ją pamięta? Może kilkanaście starszych osób. Wiedzą, że grób ma wspólny z siostrą Zofią i wiedzą, że napisano tam "Katarzyna Gawłowa, malarka ludowa". W Centrum Kultury w Zielonkach cieszą się, że w tym roku udało się kupić dwa obrazy malarki. - To "Święta Barbara" i "Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny" - mówi Małgorzata Kminta-Fugiel, która zajmuje się promocją gminy. Postanowiła, że nie dać zapomnieć o Gawłowej w Zielonkach. Wspomina czas, gdy pierwszy raz zobaczyła jej obrazy. - Wtedy nie miałam nic wspólnego z tą gminą. W Muzeum Etnograficznym zobaczyłam prace Gawłowej i NiIkofora. Wisiały obok siebie. Obrazy Nikofora wydały mi się tam szare, nieciekawe - uśmiecha się. Potem dowiedziała się, że malarka w rodzinnej wiosce nie miała nigdy wystawy, więc z grupą zapaleńców zaczęła ją przygotowywać, opowiadać o Gawłowej jak o Kopciuszku, który poznał swojego księcia Jacka Łodzińskiego.

- Mówiła na mnie Jacenty - przyznaje Łodziński. Wspomina czas, gdy do Gawłowej trafił Mieczysław Górowski. - Szukał skrzyń krakowskich i na ścianach izby w Zielonkach zobaczył malowidła - mówi kolekcjoner. Zapisywał też słowa malarki: "Pamiętom, jak przyszli panowie żebym skrzyń im sprzedała, a jak uźreli te ściany, to chcieli bym takie same wymalowała. Pan mówił, żebym namalowała to co jest na ścianie, ale ja zaczęłam krakowskie wesele, pięcioro ich było, pani młoda we wianusku i brycka".
Jacek Łodziński został mecenasem sztuki Katarzyny Gawłowej przynosił jej jedzenie, pieniądze oraz tektury, sklejki i prosił, żeby na nich malowała swoje dzieła i nie musiała klęczeć na kolanach przy grządkach marchewki.. - Ufundowałem jej stypendium, wypłacałem co miesiąc i powiedziałem, że to z ministerstwa, bo inaczej nie wzięłaby tych pieniędzy. Powiedziałem, że ta pensja będzie wypłacane do momentu, gdy ze sprzedaży obrazów będzie miła dwa razy więcej. Do tego doszło - mówi.

Zdarzało się, że Jacenty wiedząc, że przyjedzie jakiś koneser sztuki, przywoził do Gawłowej obrazy, które sam już wcześniej kupił. - Chciałem w ten sposób pokazać jej dorobek i zainteresować środowisko jej pracami. Nakazywałem, żeby tych moich nie sprzedawała, ale ona nie umiała nikomu odmówić. Sprzedała np. tylko dlatego, że ją jakiś pan z Warszawy pocałował. Denerwowałem się czasem na to, ale nie chciałem jej robić przykrości - dziś Łodziński śmieje się z tego. Wspomina też jak w Wigilię przywiózł jej małą choinkę. Na miejscu zorientował się, że nie ma ozdób, chciał wracać, ale ona zabroniła. Ozdobiła drzewko kawałkami starych gazet. - Pięknie to zrobiła, bo prawdziwa artystka z każdej rzeczy potrafi zrobić coś ciekawego - mówi.

Łodziński często rozmawiał z Gawłową. O jej mężu, wdowcu z Łęgu z czworgiem dzieci. O jego, urwanym w okopach, palcu u nogi, co żonę Katarzynę bardzo bulwersowało, o tym, że w małżeństwie żyła tylko kilka lat, bo wyszła za mąż w 1936 roku, a z początkiem drugiej wojny była już wdową i z Łęgu wróciła do Zielonek.

MALOWAŁA Z POTRZEBY SERCA

GRAŻYNA MOSIO, starszy kustosz w dziale sztuki Muzeum Etnograficznym im. Seweryna Udzieli w Krakowie

Mamy setki obrazów Katarzyny Gawłowej. Niektóre z nich właśnie wróciły z Częstochowy. Były tam ostatnio na wystawie "Gdyby Nikifor był kobietą". Gawłowa nietknięta edukacją artystyczną jak wszyscy twórcy naiwni, ludowi malowała z potrzeby serca. To odważna kobieta, wbrew wszystkim tworzyła, choć wówczas na wsi traktowali ją jak dziwaka. Malarstwo uważali za coś zbędnego. A ona malowała świętych, krakowiaków, wesela, kwiaty, ptaki. Twarze ludzi zawsze malowała białą plamą. Na obrazie wypełniała każde miejsce, zdobiła nawet ramy. Gdy poprzez malarstwo nie mogła oddać tego, o czym myślała, to dopisywała na obrazach swoje myśli. Np. na obrazie "Arka Noego. Potop" są słowa: "Boze przestań karać polituj sie nat zatopionemi sierotami". Jej prace oceniano skrajnie. Niektórzy twierdzili, że to dziecinne malarstwo, gdy dostali obraz wkładali za szafę, na strych, albo do śmieci. Inni przyjeżdżali z odległych miejsc, żeby kupić jej obraz. Aleksander Jackowski, zajmujący się badaniem sztuki ludowej w swym leksykonie napisanym w formie encyklopedii Gawłową opisał obszernie.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski