Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najemnicy spod ściany

Redakcja
Kleparz to loteria. Będzie praca - to będzie, nie będzie - to nie. Nic do przewidzenia - rozkłada ręce Jasiek. Fot. Piotr Subik
Kleparz to loteria. Będzie praca - to będzie, nie będzie - to nie. Nic do przewidzenia - rozkłada ręce Jasiek. Fot. Piotr Subik
Schodzą się tu każdego dnia, oprócz niedziel. Przed szóstą rano lub krótko po; by stać nawet do południa. Z nadzieją, że praca znajdzie ich sama. - To ściana płaczu - mówi Jasiek. Bezrobotny, jak wszyscy dookoła. Ta ściana to właściwie mur: ceglany, pokryty tynkiem; obskurny. Odgradza dom spokojnej starości od świata; ciągnie się wzdłuż ulicy Długiej, dokładnie naprzeciw placu targowego. Dzidek, lat 53, kiedyś stolarz w kryminale, mówi bez ogródek: - Smród, brud i ubóstwo. Ten Kleparz to teraz straszne g...

Kleparz to loteria. Będzie praca - to będzie, nie będzie - to nie. Nic do przewidzenia - rozkłada ręce Jasiek. Fot. Piotr Subik

Nikt nie ukrywa, ile można zarobić na czarno. Dzidek wylicza: - Pomocnik budowlany - dycha, murarz - piętnaście; to i to za godzinę. U "chama" siedemdziesiąt złotych dniówka...

Minęła szósta.
Pora, o której zawsze ruszały "brania". Teraz jednak "brań" nie ma, i to już od dłuższego czasu, bo kryzys. Przez to Dzidek klnie w żywy kamień. Bo był czas, że ilu chłopa tu stało, na tylu było zapotrzebowanie, nawet na dwustu. A teraz stoi czterdziestu i sukces, jak do roboty pójdzie jeden.
Kazimierz - wysoki, wygolony na zero; który kiedyś sprzątał w markecie - kwituje: - Zaczęło się tak dziać od wiosny. I odtąd nic! Roboty żadnej nie ma!
Każdy w dżinsowej katanie
albo w wiatrówce od Chińczyka. Albo w dresach, wytartych i ponaciąganych. Choć są też eleganccy, niemal pod krawatem. Reklamówka, plecak lub torba podróżna na ramię, gdyby trafił się angaż na dłużej. Zwykle też czapka z daszkiem na głowie. Prawie każdy ma "dziarę": kotwicę na ręce, kropki; obwódki wokół powiek. Panowie po pięćdziesiątce; niektórzy na emeryturze, młodzi też, nawet smarkacze z liceum - przecież są wakacje. Wyczekujący na pracę pochodzą z różnych stron. Kurdwanów, Kazimierz, Jelenia Góra, Wałbrzych. Dolny i Górny Śląsk, cała Polska. Z każdego zakątka miasta i ze wsi: spod Skały, Słomnik, Czernichowa; dużo dojezdnych. Latem - nawet z dalsza, choćby ze Szczecina; mówi się o nich: "skoczki". Psują miejscowym opinię.
"Profesor", na Kleparzu od zawsze, nie wątpi: - Szukają przeżyć, przygód; żyją wrażeniami. Przyjadą na tydzień, na dwa, narobią zamieszania. Praca na dłuższą metę ich nie interesuje.
Ksywę dali mu przez wzgląd na doświadczenie; ma lat 54, połowę z nich przepracował na budowach. Murarz samouk, do innych prac nie chodzi; wcześniej był górnikiem w kopalni "Siersza", został zwolniony za "Solidarność". Miał wypadek, potem rentę, na etat nie wrócił. Jeździł na budowy do Warszawy, miał własną brygadę - właśnie mężczyzn spod ściany. Specjalność: remonty, budowy od podstaw; kominy, fajermury, wywózka gruzu. Pięć dni temu skończył dom w Michałowicach, szuka nowego zlecenia. - Ten rok będzie gorszy od zeszłego, a dla tych bez zawodu - to już w ogóle - ocenia. Włodek, lat 59, był kierowcą w przedsiębiorstwie - woził pyły do kopalni. Drobny, niewielkiej postury; mówi niewyraźnie. Jeszcze niedawno opiekował się sadem za Zielonkami: - Wszystko robiłem: opryski, bo się na tym znam; pielęgnację, zbiórkę owoców i pakowanie. Gospodarstwo ogromne: z pięć hektarów...
Jednak właściciel zmarł, a córki dają sobie radę same. Od czasu do czasu Włodek przychodzi więc pod mur. - Trzeba kombinować, by żyć - mówi.
- Kleparz to loteria. Będzie praca to będzie, nie będzie - to nie. Nic do przewidzenia - rozkłada ręce Jasiek. Ścianę zna, jak zły szeląg; sterczy pod nią od dwudziestu lat. Zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, jako kierowca w KPTS; teraz łapie fuchy na budowach.
Pierwsi przychodzą wpół do szóstej,
następni zaraz po nich; czasem tylu ich, że trudno przejść chodnikiem. Stoją od poniedziałku do piątku; czasem również w sobotę. Niedziele, święta - odpadają. Chyba że termin ściga; zdałoby się wtedy i po sumie gonić z pustakami. Siódma, ósma, kwadrans do dziewiątej - nerwowo zerkają na zegarki; nikogo nie ubyło, nikt nie podjechał samochodem.
Chodzą więc w te i we wte: od tramwaju po słup ogłoszeniowy. Obok piekarni, kiosku, sklepu z nabiałem, "Gospody u Szymona". Papieros za papierosem, piwo za piwem. Czasem coś mocniejszego. Wokoło śmierdzi moczem, sikać gdzieś przecież trzeba. Pluć, kiepować, smarkać też.
Tak wiara czeka na zmiłowanie. Czeka i nic.
Zmiłowanie to "przedsiębiorcy" lub "chamy" - rolnicy. Ostatnio jednak jednych i drugich brak.
Józek, mężczyzna przed pięćdziesiątką, z włosami zaczesanymi do tyłu - w marcu stracił pracę w firmie budowlanej. Nie pierwszy zresztą raz w życiu. Tak opowiada o ludziach z Kleparza: - Znam stąd cieśli, zbrojarzy, murarzy, elektryk biedny się błąkał. Nawet brygady mają porobione, ale teraz robota rzadko i z łaski...
Zwykle wygląda to tak: podjeżdża ktoś samochodem, rzuca ofertę i cenę; można dyskutować. Albo się zgadzasz, albo nie - krótka piłka. Jeśli wydaje ci się za tanio - dziesięciu chętnie wskoczy za ciebie. Zatrudniający mówią im zazwyczaj: "Tylko się nie przyznajcie żeście z Kleparza, bo wstyd nam będzie wśród ludzi". Często biorą ich do porządnych, legalnie działających firm.
Jednak teraz nikt nie przyjeżdża; budowlanka oklapła jesienią. Stoi się do jedenastej i trzeba iść do domu. Zostaje plewienie u "bauera" - za psie pieniądze. Albo robótka dorywcza: na dzień lub dwa. Kazek nie może tego pojąć: - Chińczyków ściągają do pracy, a Polak musi łazić po śmietnikach!
Bo dawniej z Kleparza był pewny zarobek. Jeszcze prosili, żebyś to właśnie ty u nich pracował.
Kasa spod muru
to żadne tabu; nikt nie ukrywa, ile można zarobić na czarno. Dzidek wylicza: - Pomocnik budowlany - dycha, murarz - piętnaście; to i to za godzinę. U "chama" siedemdziesiąt złotych dniówka.
Nieżyciowy jakiś ten Dzidek, tak sądzą niektórzy. "Profesor" wykłada swe racje: - Jeszcze dwa lata, rok temu, rzeczywiście tak było. Teraz stawki są mocno zaniżone. Ostatnio dwanaście złotych miałem, i tyle samo pomocnik, ale trudno, trzeba było iść. Cała ta forsa przecież do kieszeni.
Bez PIT-ów, ZUS-ów, bez zbędnych ceregieli; z ręki do ręki.
Niektórzy więc za osiem złotych pójdą do stawiania ścian albo za piątkę do siana. Są też chętni do szklarni lub pod folię. Skończyły się truskawki, zaczęły maliny. Tyle że w rolnictwie kiepsko płacą; i chcieliby, żeby o czwartej wstawać, a kłaść się o północy. Józek raz tylko spróbował, z ciekawości - u rolnika w Toniach: - Ręce pod wieczór mi przy ziemi wisiały!
Włodek liczy tak: dniówka razy dwadzieścia pięć - łatwa kalkulacja za miesiąc. Plus nocleg i wyżywienie, jak to u gospodarza: - Spanie w kurniku, a jedzenie na psiej budzie; byle co ci rzucą. A robota gorsza niż w obozie koncentracyjnym.
Więc wolą iść na budowę. Przecież każdy z nich to fachowiec, jakich mało; co to oni nie potrafią!
Kazek to zbrojarz, Józek - może zrobić wykop albo cały budynek. Wylewki w stodołach, flizy, stropy - podejmie się wszystkiego. Zwłaszcza że na zasiłku. Prócz dachu, oczywiście; papę jeszcze położyć może, ale więźbę to zwykle robią górale.
Nieraz idzie się na dwa dni, a roboty na dwa tygodnie - w międzyczasie coś dochodzi: człowiek wraca tylko na weekendy do domu. Jednak tak bywa coraz rzadziej. Ostatnio w budowlance łatwo się naciąć na nieuczciwego. "Teraz dam wam połowę, a za miesiąc wyrównanie" - niejeden z nich tak słyszał. Albo: "Przelew się spóźnił, nie wpłynęły na konto pieniądze". Jak koniec roboty, to aż strach bierze człowieka: stawki zawsze jadą w dół. Niby za wolno się pracowało.
Co jednak robić; jeśli praca nie stąd, to nie z "pośredniaka" na pewno; tam mało co dla nich przewidziano. I nie za granicą: trzeba znać język, być młodym.
Kazek, łysy pięćdziesięciolatek, ma wyrobione zdanie: - I co, będę pod drugą ścianą płaczu stał w Londynie!? Tu przynajmniej tramwajem do domu wrócę, a tam będę w metrze na kartonach zdychał z głodu!
Kiedyś na Kleparzu
było zupełnie inaczej;
kiedyś rządził tu Dzidek z kolegami. Wspomina te czasy z rozrzewnieniem. Przysiadł na gzymsie ściany, wciąga dym z papierosa - teraz nikt nikogo już nie częstuje, bo za drogo. Poprawia czapkę na czole.
Była tu wtedy zgrana grupa. Dwudziestu stało, a jak kto złapał pracę, wieczorem dzielił się z pozostałymi. Na drugi dzień jechali tamci i znów była dniówka do podziału. I stawki sztywne, dla wszystkich takie same.
- Jak się ktoś wywinął - i poszedł robić taniej, nie mógł się tu przez rok pokazać. A teraz, każdy sobie rzepkę skrobie; łapie, kurde mole, robotę nawet i za grosz - to Dzidka boli.
I nie ma już Ukraińców na Kleparzu. Niebezpieczna to konkurencja; przelicznik mają dolarowy, biorą mniej o połowę. Zasuwają dwanaście godzin, a nie dziesięć, jak my. Czasem tylko za chleb i dach nad głową, przecież za motel nie będą płacić. Pracodawcy sami ich ściągają do siebie, bez pośredników; z końcowego przystanku w Pleszowie albo spod kościoła w Igołomii. Lub spod zajazdu "Janosik" na rogatkach Krakowa - przy drodze do Sandomierza. Tam mają bliżej z Ukrainy.
Kiedyś, pamięta Józek, stało tu pięć młodych Ukrainek. Niby do truskawek, ale kto wie, czy wieczorem nie zajmowały się czymś innym? Jak podjeżdżała Straż Graniczna, wszystkie biegły między stragany.
Teraz wpada tylko policja, nawet kilka razy na tydzień. Bo piją na widoku; albo są za nimi rozesłane listy gończe.
Parę lat temu "Profesor" znał wszystkich na Kleparzu; teraz co raz to nowe twarze. Babcia ze straganu na placu tłumaczy: - Pomarło dużo starych. Przewracali się, brało ich pogotowie i żaden nie wrócił.
Gadamy tak, gadamy, a "strzałów", znaczy "brań", jak nie było, tak nie ma; znów
cały dzień stracony.
Bo zaraz trzynasta i można tylko pójść na zupę. Większość tak robi: łażą do kuchni do kuchni, nażrą się za frajer, walną piwko i wracają nazajutrz pod ścianę.
Kazek i Józek zaraz pójdą do domu. "Profesor" zrobi, jak oni. Jasiek już znikł, reszta rozłazi się powoli we wszystkie strony.
Tylko Włodek ma perspektywy - za tydzień pojedzie do Grójca; tam są prawdziwi sadownicy, zarobek pewny do zimy. A tu czasem miesiąc przychodzi na darmo. Józek, ale młodszy - co w hucie był hakowym, martwi się na zapas kryzysem: - Już bida, a co dopiero będzie potem - na jesieni?
Dzidek mówi zdegustowany: - Prawdziwe dno, skończyły się dobre czasy. I to jest prawda o Kleparzu...
PIOTR SUBIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski