Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najmniejsze z ojczyzn

Andrzej Kozioł
Każda dzielnica miała naturalne centrum: 1. Rynek Kleparski,  2. Rynek Podgórski, 3. plac Wolnica, 4. plac Na Stawach
Każda dzielnica miała naturalne centrum: 1. Rynek Kleparski, 2. Rynek Podgórski, 3. plac Wolnica, 4. plac Na Stawach fot. Archiwum
Kraków podzielony * Za granicę dzielnicy wyprawiano się z tylko ważnych powodów * Na sąsiednie terytoria często wyruszały zbrojne ekspedycje

Dzielnica była najmniejszą z ojczyzn. No, może była nią także ulica, ale tylko dla najmłodszych, trzymających się podczas dreptania matczynej spódnicy. Jednak już po kilku latach, kiedy okrzepli, usamodzielnili się, ich światem stawała się dzielnica. Nie zawsze administracyjna, wykreślona na planie miasta, ale dzielnica, którą formowało codzienne życie, samoswoja, naturalna, wyposażona we wszystkie ojczyźniane atrybuty, z patriotyzmem włącznie.

Dzielnice, z którymi utożsamiali się ich mieszkańcy, przede wszystkim posiadały wyraźne granice. Na przykład przed kilkudziesięciu laty Półwsie Zwierzynieckie, kraj mojego dzieciństwa, oddzielone było od Podgórza Wisłą, od Czarnej Wsi parkiem Jordana. Jego zachodnią granicę stanowiło pasmo wzgórz zwieńczone Wzgórzem św. Bronisławy, wschodnią – aleje Trzech Wieszczów (oficjalnie nie ma w Krakowie takiej ulicy!).

I właśnie ta granica oddzielała Zwierzyniec od „miasta”. Idąc ulicą Kościuszki, po przekroczeniu dwóch alejowych pasm, mieszkaniec Półwsia wkraczał „do miasta”. Aby kupić jarzyny, wystarczyło wyjść na plac Na Stawach, chleba dostarczały piekarnie przy Kościuszki, sklepiki przy Lelewela lub Kraszewskiego, mleka mleczarnia przy Fałata, mięsa – miejscowa masarnia. Na miejscu był krawiec, szewc, zakład ślusarski, sklep papierniczy. Miłośnicy piwa mieli kilka knajp: słynnego Dawidsona przy Kościuszki, bar Przystań przy tej samej ulicy, bar Na Stawach, z czasem rozsławiony tomikiem wierszy Jerzego Harasymowicza.

I kościół też był, więc w każdą niedzielę mieszkańcy Półwsia Zwierzynieckiego dreptali na mszę na ulicę Kościuszki, do klasztoru Norbertanek. A kiedy – oby po jak najdłuższym życiu! – przyszło im na wieki spocząć na salwatorskim cmentarzu, wieziono ich z prastarego kościółka Najświętszego Salwatora, ulicą św. Bronisławy i aleją Waszyngtona, na najbardziej malowniczą krakowską nekropolię, o której tak pisał Bohdan Brzeziński, satyryk:

Mam ja grobowiec
na Salwatorze,
tam się na __wieczność
położę.
Lepszego miejsca
_
na świecie ni ma:
_Widok przepiękny,

_
powietrze prima._

Każda przyzwoita dzielnica musiała mieć też swoje centrum, tak jak każde przyzwoite miasto miało rynek, do którego spływały ulice. Podgórze (czyli, mówiąc po krakowsku, Podgórz), niegdysiejsze osobne miasto, szczyciło się swoim rynkiem, nad którym dominowała ceglana strzelistość neogotyckiego kościoła. Grzegórzki miały plac targowy z wybudowaną tuż przed wojna targową halą. Półwsie Zwierzynieckie plac Na Stawach, młodziutki, bo jeszcze na początku XX wieku w miejscu tym rozciągały się rybne stawy. Wolnica stanowiła centrum Kazimierza, nazywanego Kaźmirzem. O Kle-parzu po dzień dzisiejszym stanowiącym jeden z najbardziej znanych krakowskich targowisk nawet nie trzeba wspominać...

Każda prawdziwa dzielnica była więc samowystarczalna, poza jej granicami dokonywano tylko bardzo poważnych zakupów. Na przykład kupno kuchennych szafek, taboretów, krzeseł, etażerek (kto jeszcze pamięta to słowo?!) wymagało wyprawy do miasta. Najlepiej na ulicę Stolarską, przy której dzisiaj mieszczą się konsulaty, amerykański, niemiecki, francuski, a wówczas była ostatnią ulicą Krakowa noszącą nazwę zgodną z jej charakterem. Na Siennej od setek lat nikt nie handlował sianem, przy Szewskiej nie było szewców, ale na Stolarskiej, z kramów dominikańskich, bił zapach świeżego drewna oraz politury.

Z dzielnicą wiązała też szkoła. Przez kilka lub nawet kilkanaście lat. Na moim Zwierzyńcu przez siedem lat podstawówki nauki pobierało się w szkołach przy Słonecznej, dzisiej- szej Prusa, przy Królowej Jadwigi lub przy placu Na Stawach, gdzie uczyły się dziewczęta. Po siódmej klasie wędrowaliśmy codziennie za granicę wytyczoną przez aleję Trzech Wieszczów – do „Piątki”, do „Nowodworka”, z rzadka do „Sobka”.

Podgórzanie aż do matury mogli nie opuszczać swojej dzielnicy, bo prawobrzeżny Podgórz, jako byłe miasto, miał własne liceum. I to nie byle jakie, chociaż nie obrosłe legendami jak stare krakowskie szkoły. Na pamiątkowej tablicy do dzisiaj można przeczytać: „R.P. 1891. mocą najwyższego postanowienia Jego Cesarsko Królewskiej Apostolskiej Mości Franciszka Józefa I-go Cesarza Austryi – Króla Węgierskiego – Króla Czech – Galicyi i Lodomeryi i:t:d: z dnia 22-go kwietnia 1891 r. otwartem zostało jako owoc długoletnich starań Rady Miasta Podgórza – tutaj w mieście Podgórzu dnia 5-go września 1892 roku ośmioklasowe Państwowe Gimnazyum z wykładowym językiem polskim”. Nieźle, prawda, nawet jak na Kraków, do którego już wkrótce Podgórze miało zostać włączone...
Skoro są granice, skoro są centra, skoro, jak się rzekło, panował dzielnicowy patriotyzm, musiało dochodzić do wojen. Każdą zbiorowość określają także jej przeciwnicy, a przeciwnikami są oczywiście sąsiedzi. Starzy mieszkańcy Zwierzyńca wspominali wyprawy za aleję 3 Maja, za park Jordana, za ulicę Reymonta, na Czarną Wieś, słynną nie tylko z czarnoziemów i ogrodników, ale także z bitnych tubylców.

O wyprawach tych, godnych pióra zwierzynieckiego Homera, opowiadał mi nie byle kto, bo profesor Bogdanowski, wielki znawca historii architektury. Krążyły też legendy o tym, że po przekroczeniu połowy mostu Dębnickiego, a więc już po podgórskiej stronie, można było dostać po mordzie. O Kazimierzu, dzielnicy prastarej, ale społecznie nowej, bo zasiedlonej po osadzeniu Żydów w getcie, krążyły złowrogie legendy. Dzisiejsza młodzież, ciągnąca w weekend do modnych kazi-mierskich knajp, już ich nie pamięta, ale jeszcze nie tak dawno nikt obdarzony zdrowym rozsądkiem nie zapuszczał się nocą w zaułki Kazimierza.

We wszystkich dzielnicach mówiono tą samą gwarą i panowały te same obyczaje. Obcym spuszczano manto, zwłaszcza tym, którzy ośmielali się ubiegać o miejscowe dziewczęta. Leszek Piskorz, autor książki zatytułowanej „Ja, kinder z Grzegórzek”, tak pisał:

Ofiarami” naszej „paczki” najczęściej byli chłopcy z innych dzielnic, którzy przychodzili do naszych dziewcząt. W rewanżu tamci spuszczali baty naszym adoratorom, gdy ci zjawiali się na Kazimierzu czy Krowodrzy w towarzystwie dziewcząt, do których zbliżać się nie mieli prawa. Technika zaczepiania była różna.
Najczęściej do delikwenta (...) „paczka” delegowała na zaczepkę najmłodszego, który w niezbyt wyszukanych słowach ranił honor przybysza z innej dzielnicy, w dodatku przy kobiecie, co już było wezwaniem do odwetu. Amant odwijał się, aby dać w ucho szczeniakowi, a wtedy jak spod ziemi wyrastali koledzy z „paki”. Małego bijesz? W obronie występował zawsze najstarszy i najsilniejszy
.

Nie inaczej było w Podgórzu, na Zwierzyńcu, na Kazimierzu, Krowodrzy. Te same – w zasadzie rycerskie – obyczaje, ta sama broń – od pięści po noże, łącznie z „pyrlą”, czyli procą, tkliwie opisywaną przez Andrzeja Nowaka, tłumacza, pisarza, piewcę Podgórza. Czasami, jak usłyszałem od Wiesława Obrzydowskiego, malarza wychowanego na Kazimierzu, proca stawała się naprawdę niebezpieczną bronią.

W stolarni przy Krakowskiej kazimierskie andry zamawiali drewniane karabiny – kolby z łożyskiem. Wystarczyło zamontować grube gumy i urządzenie spustowe, aby powstała niebezpieczna broń, miotająca nie tylko kamienie, ale także metalowe pręty. Używano jej zarówno przeciwko obcym, jak też w czasie wewnątrzdzielnicowych potyczek – ulica przeciwko ulicy.

Jednak waśnie ustawały, kiedy w okolicach Skałki pojawiali się młodzi Niemcy z Hitlerjugend. Atakowano ich viribus unitis – wspólnymi siłami, nie bacząc na miejscowe antagonizmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski