Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw był gościniec

Redakcja
Pisarowski upór tryumfował nie raz: a to przy inwestycjach z lat minionych, a to przy staraniach o uruchomienie punktu lekarskiego, a to przy zabiegach o nowy wóz strażacki czy remont boiska. Za każdym razem wszystko się udawało.

Waldemar Bałda

Waldemar Bałda

Pisarowski upór tryumfował nie raz: a to przy inwestycjach z lat minionych,

   Najpierw był gościniec. Nie żadna szosa, wyznaczona przez geodetów, posługujących się teodolitami i palikami, ale porządny, zacny, odwieczny gościniec, wydeptany przez pierwszych osadników, ubity kopytami koni, wyjeżdżony niekoniecznie okutymi kołami wozów.
   Gościniec nigdy nie biegł prosto - to nie równiny: wił się, omijając przeszkody, to zbliżając się, to oddalając od strumyków. Z czasem jego ranga rosła, nazywano go traktem królewskim, wielką drogą sanocką, oznaczano numerami - wciąż jednak był tym samym: łącznikiem z wielkim światem, kręgosłupem wsi. Jakiej wsi? Pisarowce w gminie Sanok, w powiecie sanockim...

Chodnik

   Wraz z upływem czasu gościniec poszerzał się, ważniał; to już nie był niegdysiejszy błotnisty trakt, przy którym w razie niebezpieczeństwa grupowała się szlachta ziemi sanockiej, na który wystarczyło zrzucić kilka podciętych drzew, by stał się nieprzejezdny - przez który można było przejść niespiesznie, by odwiedzić sąsiada z drugiej strony. Gościniec, wymoszczony równym asfaltem, rozrósł się tak, że zaczął być niebezpieczny.
   I wtedy ludziom zamarzył się chodnik. Chodnik - rzecz ważna; ważna, ale i kosztowna: własnym sumptem go nie zrobisz. Wieś upoważniła więc swoich przedstawicieli, sołtysa Augustyna Marca i przewodniczącego Rady Sołeckiej Mariana Wanielistę, a ci ruszyli do gminy. Z wójtem Mariuszem Szmydem nie musieli długo pertraktować: wójt, mieszkaniec nieodległego Czerteża, dobrze znał Pisarowce i szanował ich mieszkańców; pomógł. Dogadał się z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad, coś tam dołożył z samorządowego skarbczyka i stało się: powstał chodnik jak trzeba, bezpieczny, szeroki, oddzielony od jezdni rowem.
   Chodnik to najnowsza zdobycz wsi - ale bynajmniej nie jedyna. Żeby nie szukać daleko, nie myszkować po zatęchłych archiwach: po ostatniej wojnie, po tym, jak w 1944 r. front zatrzymał się na długo w okolicy, dwie trzecie domów w Pisarowcach poszły z dymem. Ludzie nie załamali się, nie pojechali szukać szczęścia na Ziemie Odzyskane: odbudowali. A potem - fakt, że duch czasów był taki... - zabrali się za porządkowanie swojego świata. Postawili Dom Ludowy, potem kościół i plebanię, Dom Strażaka. Między jednym a drugim kręcili się wokół elektryfikacji, gazyfikacji, telefonizacji, a w ostatnich latach - kanalizacji.
   Za każdym razem nie czekali, aż ktoś zapisze nazwę ich wsi w planach perspektywicznych, ale stawiali władzę przed faktem dokonanym: że mają tyle a tyle pieniędzy, że zrobili już to i to. Władza nie miała wyjścia; musiała pomóc. A oni postępowali wedle sprawdzonego wzorca: trzeba pieniędzy na budowę? Robimy zabawę! Bawili się i płacili za to sami - na wspólne konto.

Dziedzic

   Pisarowianie nie musieli długo uczyć się żyć z podniesioną głową, gospodarować we wsi jak na swoim. Bo choć była to przez lata posiadłość prywatna, należąca od zarania do panów, nigdy nie panowała tam tępa pańszczyzna.
   Wieś powstała - warto zanotować - już w XIV wieku, w dobrach, darowanych przez Kazimierza Wielkiego braciom Piotrowi i Pawłowi, protoplastom znaczącego na Podkarpaciu rodu Balów. Monarcha nadał im je nie bez kozery: zależało mu, aby pustkowia te, niewiele wcześniej będące rubieżami Rusi Czerwonej, jak najprędzej skolonizować i włączyć do państwowej całości.
   Po Balach i niejakim Jaśku Puskowskim Pisarowce należały przez dobre 200 lat do Gryfitów Pobiedzińskich, po nich objęli je Ścibor-Rylscy, a na koniec - Mniszek-Tchorzniccy. Nie byli to tuzinkowi szlachetkowie ani niepewnej konduity parweniusze. Przeciwnie: jeden z pisarowskich Rylskich był - jako uczestnik konfederacji barskiej - zesłany na Sybir, inny walczył w Wiośnie Ludów na Węgrzech, jeszcze inny, powstaniec styczniowy, doszedł do godności profesora Akademii Rolniczej w Dublanach.
   W historii Polski dobrze zapisali się też Tchorzniccy, a zwłaszcza urodzony w 1851 r. Aleksander Mniszek-Tchorznicki, doktor praw Uniwersytetu Lwowskiego, wicesekretarz Ministerstwa Sprawiedliwości, radca Sądu Krajowego we Lwowie, prezydent Sądu Obwodowego w Kołomyi, wiceprezydent Sądu Krajowego Wyższego we Lwowie i prezydent tamtejszego Sądu Apelacyjnego, obejmującego jurysdykcją całą Galicję Wschodnią, Lodomerię i Bukowinę, członek Trybunału Stanu, dożywotni członek Izby Panów Rady Państwa. Od cesarza Franciszka Józefa I otrzymał tytuł radcy dworu i podkomorzego, a także Order Franciszka Józefa i Order Leopolda. Dla Polski zasłużył się jako jeden z arbitrów sporu między księciem Hohenlohem a hrabią Zamoyskim o Morskie Oko. Jego talenty prawnicze i dyplomatyczne przesądziły o przyznaniu Morskiego Oka Zamoyskiemu, a więc - Polsce. Za to (choć także i inne zasługi) Aleksander Mniszek-Tchorznicki nagrodzony został honorowymi obywatelstwami przez samorządy m.in. Sanoka, Starej Soli, Wiśniowczyka.
   Aleksander zmarł w 1916 r. - Pisarowce odziedziczył po nim syn Henryk. Niedokończony prawnik (bezskutecznie próbował iść w ślady ojca) nie okazał się dobrym gospodarzem - na skutek braku doświadczenia ponosił notoryczne straty w kontaktach handlowych z Żydami - jednak dał się zapamiętać jako dobry człowiek, natomiast jego druga żona (pierwsza, hrabianka Dunin-Borkowska, uciekła z kochankiem) Godzimira z Małachowskich wręcz matkowała całej wsi. Urządzała kursy dla gospodyń, przedstawienia dla dzieci, letnie półkolonie, przyjęcia gwiazdkowe.
   Nic dziwnego więc, że przy takich dziedzicach pisarowianie nie mieli kiedy nauczyć się życia z przygiętym karkiem...

Klub

   Bardzo ważnym elementem życia społecznego i lokalnego patriotyzmu okazał się klub sportowy, reaktywowany pięć lat temu po długim, trwającym dwie dekady, okresie bezruchu. Ludowy Klub Sportowy reaktywowali przedstawiciele średniej generacji: na tyle młodzi, żeby chciało im się krzątać wokół zorganizowania wszystkiego, na tyle dojrzali, żeby mieć już podrosłe dzieci, a więc mniej obowiązków domowych. Żony im wcale nie przeszkadzały; żony - jak Barbara Wanielista, ślubna sekretarza LKS, Janusza, która przed meczem nieraz sama bierze kosiarkę i rusza równać murawę - wręcz ich popierały.
   Taki zapał nie mógł nie dać efektów. Zarząd pod wodzą Józefa Posadzkiego skompletował drużynę i zgłosił ją na najniższy szczebel rozgrywek: do klasy C. Szybko zorientowali się, co i jak, zatrudnili fachowego trenera - niegdysiejszego reprezentanta Polski w kategorii juniorów, III-ligowca AZS Biała Podlaska i Stali Sanok Ryszarda Pytlowanego - i bez mitrężenia czasu awansowali do klasy B, a niedługo potem nawet i do A. Większa kariera marzy się niejednemu, ale nic nie chcą robić na siłę: o dalszych awansach pomyślą, jak będzie ich na to stać. Bo w Pisarowcach nie uznaje się obiecanek-cacanek i rzucania słów na wiatr.
   Mecze LKS bardzo ładnie zintegrowały wieś, jeszcze mocniej rozbudziły w mieszkańcach poczucie przynależności do wspólnoty. I gdy przed dwoma laty urządzono obchody rocznicy zorganizowanej działalności sportowej, przerodziły się one w festyn, w którym uczestniczyła i bawiła się cała wieś.
   A powstanie dobrze działającego klubu miało jeszcze jedną wartość: było z czym wybierać się za granicę w poszukiwaniu słowackiego partnera. Dzięki temu Pisarowce utrzymują kontakty z Sacurovcami.

Książka

   Książka - "Pisarowce. Zarys dziejów wsi do 1945 roku" - ukazała się przed trzema laty. Napisała ją Katarzyna Podolak, ostatnia z długiej linii rodu, którego pierwszy znany przodek, Mateusz, urodził się w Pisarowcach w 1790 r.
   Historią rodzinnej wsi pasjonowała się od dzieciństwa. Już w szkole podstawowej zbierała informacje o przeszłości, stare zdjęcia, dokumenty, wiekowe przedmioty. Gdy była uczennicą Liceum Ekonomicznego w Sanoku, zorganizowała wystawę "Z dziejów Pisarowiec". Nastolatce zaufali wtedy pracownicy Muzeum Historycznego w Sanoku: wypożyczyli wiele eksponatów. Ekspozycja wywołała wielkie zainteresowanie mieszkańców wsi - a w autorce umocniła przekonanie, że powinna nadal zajmować się historią. Ukończyła potem historię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie; pracę magisterską, poświęconą Pisarowcom, pisała u prof. Józefa Półćwiartka. Właśnie ona stała się kanwą "Zarysu dziejów".
   Książka jest udana. Bogactwo źródeł (m.in. wykorzystane zostały zasoby archiwum na Wawelu, Archiwów Archidiecezjalnego i Państwowego w Przemyślu, Muzeum Historycznego w Sanoku), niewątpliwa kompetencja autorki, wplatanie w tekst zasłyszanych opowieści i wątków natury obyczajowej - wszystko to sprawia, że "Zarys dziejów" czyta się gładko. Te walory powodują też, że po książkę chętnie sięgają pisarowianie - a zaglądając do niej i konfrontując jej treść z własnymi, rodzinnymi przekazami wzbogacają wiedzę Katarzyny Podolak.
   Ale najważniejsze było, że wydanie tego zarysu wywołało wzrost zainteresowania pisarowian własnymi genealogiami. Na światło dzienne wydobytych zostało wiele zapomnianych dokumentów, ustalanie, "skąd czyj ród".

Wieś

   Wójt wiejskiej gminy Sanok lubi pisarowian. Nie ma z nimi lekko, ale pewnie dlatego ich ceni. Półżartem przyznaje, że z nimi nigdy nie rozmawia się gładko: zawsze mają swoje zdanie, stoją przy nim zawzięcie. Nie trwają jednak w ślepym uporze: wysłuchują argumentów drugiej strony i gdy dojdą do wniosku, że są racjonalne, przyjmują, jak własne. Nigdy za to nie ma z nimi kłopotów przy rozliczeniach dofinansowanych przez samorząd inwestycji. Każde przedsięwzięcie jest solidnie przygotowane, każde realizowane zgodnie z planem.
   Kiedy jednak trzeba - walczą o swoje do upadłego. Tak było na przykład z kombajnem, który należał do Kółka Rolniczego, przymusowo wcielonego za PRL do Spółdzielni Kółek Rolniczych w Sanoku. Gdy SKR się rozpadł, a jego likwidator nie zamierzał uwzględnić roszczeń osób, reaktywujących kółko w Pisarowcach - sprawa oparła się o sąd. I choć w pierwszej instancji zapadł wyrok po myśli likwidatora, to jednak ostatecznie kombajn wrócił do wsi. Pisarowianie tak długo się odwoływali, aż prawo stanęło po ich stronie.
   Upór to dobra cecha - jeśli nie przejawia się w bezsensownej zawziętości. Pisarowski upór tryumfował nie raz: a to przy tych wszystkich inwestycjach z lat minionych, a to przy staraniach o uruchomienie punktu lekarskiego, a to przy zabiegach o nowy wóz strażacki czy remont boiska. Za każdym razem wszystko się udawało.
   Ale to nie znaczy wcale, iż Pisarowce to wieś świętych; co to, to na pewno nie! Katarzyna Podolak na przykład zrezygnowała z doprowadzenia swej historii wsi do współczesności: obawiała się kłopotów wynikających z interpretacji przez czytelników jej ustaleń, zwłaszcza wtedy, gdy nieuniknione staje się wymienianie nazwisk, sugerowanie zasług. Pod tym względem Pisarowce to cała Polska...
   Polska - z codziennymi zmartwieniami, z kłopotami. Kiedyś nikt nie miał trudności ze znalezieniem pracy - całymi autobusami jeżdżono do Sanoka, do "Autosanu" i "Stomilu" - dziś bezrobocie jest i w tej wsi problemem boleśnie odczuwalnym. Na szczęście ludzie mają w sobie dość chęci do życia i działania: marazmu nie ma.
   Zresztą... Pisarowce już raz przeżyły jeszcze większe trudności. I wyszły z nich obronną ręką. Jak memento można w tym miejscu zacytować fragment wspomnień Władysława Podolaka, dziadka Katarzyny: "Dom wybudowałem w 1937 roku, a w 1944 spalił się (...). Patrzę, dom spalony, świnia spalona, a tu przychodzi jakiś ruski sierżant i pyta: - Co ty tu robisz? - Nic, spaliliście mój dom katiuszami. (...) Mimo że tyle lat nie paliłem, przyjąłem od niego papierosa, by zapalić od ognia z własnego domu"...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski