Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najważniejsza jest zmiana mentalności...

Redakcja
Gen. dyw. dr Jerzy Biziewski Fot. Tadeusz Dytko
Gen. dyw. dr Jerzy Biziewski Fot. Tadeusz Dytko
- Czy w Pana przypadku o wyborze profesji zdecydowały tradycje rodzinne, czy może jakieś inne motywy?

Gen. dyw. dr Jerzy Biziewski Fot. Tadeusz Dytko

ROZMOWA z gen. dywizji dr. JERZYM BIZIEWSKIM, dowódcą 2. Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie

- Miałem świadomość, że jest to trudny zawód. Mój ojciec był dowódcą batalionu rozpoznawczego, a następnie szefem sztabu pułku czołgów i ośrodka szkoleniowego. Widziałem, jak ciężko pracuje od rana do nocy i jak poważne obciążenie stanowią dla niego ćwiczenia i poligony, których jeszcze jako chłopiec byłem kilkakrotnie uczestnikiem. Ojciec był dla mnie punktem odniesienia i myślę dzisiaj, biorąc pod uwagę takie jego cechy, jak: odpowiedzialność, pracowitość, rzetelność i terminowość - iż stanowił dla mnie wzór. Prawdopodobnie, gdyby był np. inżynierem budownictwa, być może wybrałbym ten niezwykle ciekawy zawód, tym bardziej że ukończyłem technikum budowy dróg i mostów. Przeważyło zainteresowanie wojskiem, choć ojciec zwracał mi uwagę, że nie powinienem zdążać jego drogą, gdyż kryje się za nią trudne życie i nie najlepszy pieniądz.

- Trafił Pan do Wrocławia...

- Tak, do Wyższej Szkoły Wojsk Zmechanizowanych. Mieszkałem z rodzicami najpierw w Pile, a później w Giżycku i to była spora odległość do pokonania. O wyborze profesji zdecydowało chyba jednak przykład ojca.

- Stawiał Pan sobie trudne zadania. W Krakowie zaskoczyła nas informacja, że włada Pan biegle językiem duńskim. Czy umiejętność tę zdobył Pan przy okazji kontaktów wojskowych?

- Moja znajomość języka duńskiego jest rezultatem współpracy nawiązanej przez ministra obrony Janusza Onyszkiewicza w okresie, kiedy stawaliśmy się członkiem NATO. Otwarto wówczas program o nazwie Partnerstwo dla Pokoju. Otóż, w relacjach bilateralnych kraje NATO proponowały edukację polskim oficerom. Jestem beneficjentem jednego z takich programów, w którym Dania zobowiązywała się, że przyjmie oficera na kurs - najpierw języka, a później - strategiczno-operacyjny. Trafiłem na studia podyplomowe, które odbywały się na zasadzie wymiany, gdzie na podobnych zasadach przebywał w Polsce oficer duński. Były tam postawione pewne warunki wiekowe, a także wymagania związane z posiadanym stopniem i pełnioną funkcją. O udział w kursie mógł się ubiegać oficer służący uprzednio na stanowisku dowódcy batalionu. Ważna była też dobra znajomość angielskiego.

I tak znalazłem się w Danii, gdzie oczywiście językiem wykładowym był duński. W efekcie trzynaście miesięcy spędziłem na nauce tego pięknego języka w dwóch bardzo porządnych ośrodkach. Jeden z nich kładł nacisk na język literacki, i w nim przebywałem do południa. Wieczorem z kolei uczyłem się w ośrodku specjalizującym się w terminologii wojskowej. Późne wieczory i wczesne ranki pozostawały na wykonanie zadań domowych i powtórkę materiału. Mieszkałem po 6 miesięcy u dwóch duńskich rodzin, co pozytywnie wpłynęło na wyniki kursów. Poznawałem przy tym nie tylko język, ale również kulturę i historię tego kraju, nawiasem mówiąc, bardzo ciekawą, a także ludzi. Interesujące były również same studia połączone z wyjazdami do struktur NATO-wskich i Unii Europejskiej oraz ministerstw obrony, dowództw i uczelni wojskowych w Wlk. Brytanii, Francji, Niemczech, Polsce, Czechach i na Litwie. W Polsce studia tego typu są bardziej stacjonarne, a w Danii - mobilne.
- Wykorzystuje Pan na co dzień zdobytą w Danii wiedzę?

- O tak, wydaje mi się, że procentuje ona w sposób wyrazisty. Uważam, że była to bardzo dobra inwestycja obu państw w człowieka, co mówię nie myśląc jedynie o sobie, bowiem byłem jedynie częścią większego projektu. Zdobyta w Danii wiedza procentuje każdego dnia, zarówno w kwestii metodologii rozwiązywania problemów o znaczeniu strategiczno-operacyjnym, jak i znajomości procedur postępowania w sytuacjach kryzysowych, postrzegania swojego miejsca w strukturze wojska, organizacji działania podległych struktur, a nawet zarządzania zasobami ludzkimi, ze szczególnym naciskiem na indywidualizację podejścia do podwładnych.

- Rozmawiamy głównie o kwestiach szkoleniowych. Czy Pan Generał w toku swojej służby miał do czynienia z działaniami wojennymi?

- Miałem, i nie miałem. Nie wiem, jak to określić. Przebywałem w strefie wojennej, ale bezpośrednio nikt do mnie nie strzelał chociaż kilkakrotnie atakowane były bazy w których przebywałem. Nigdy na zdarzyło mi się trafić na podkładane przy drogach improwizowane ładunki wybuchowe, choć do zdarzeń takich dochodziło kilkakrotnie kilkanaście minut wcześniej lub później z udziałem innych osób. Byłem pięć razy w Afganistanie, gdzie m.in. dowodziłem II zmianą Polskiego Kontyngentu Wojskowego. Wcześniej przebywałem tam w trakcie krótkich 1-2-tygodniowych podróży służbowych mających na celu rozpoznanie możliwości zaangażowania i lokalizacji naszych sił najpierw na północy kraju (Mazar-e-Shariff), a później we wschodniej jego części (Bagram, Kabul, Sharana, Gardez). Uczestniczyłem również w roku 1997 w negocjacjach zwaśnionych stron w Bośni - Hercegowinie (Pale) jako delegat OBWE.

- Myślę zatem, że Pan to doświadczenie miał...

- Tak, naturalnie, myślę, że miałem (mój rozmówca śmieje się - autor). W Holandii, gdzie przebywałem przez pewien czas, służyłem na stanowisku tzw. movera, który koordynował przerzuty sił wojsk NATO na teatry działań. W pierwszych latach mojej pracy (2002-2003) mieliśmy do czynienia wyłącznie z ćwiczeniami (Turcja, Norwegia) oraz w niewielkim wymiarze z działaniami wojennymi w Iraku. Od połowy roku 2003 rozpoczęło się planowanie przerzutów sił i środków do Afganistanu.

Bardzo dużo się wtedy nauczyłem. W moim zespole były 22 osoby, zarówno pracownicy cywilni, jak i wojskowi, w tym jeszcze jeden Polak. Praca ta wymagała dyscypliny, wynikającej choćby z faktu, że dysponowałem ogromnym budżetem i podpisywałem umowy z przedstawicielami państw, organizacjami oraz firmami, które w ramach organizowanych przerzutów dostarczały siły i środki w zapalne punkty świata.

Transport odbywał się drogą lotniczą i morską. W 2003 roku rozpoczęła się operacja NATO w Afganistanie i moje dowództwo - Joint Force Command Brunssum - stało się odpowiedzialne za jej realizację. Mogę panu pokazać jako swoistą ciekawostkę koncepcję planowanych przerzutów w formie odręcznego rysunku, nakreślonego przeze mnie "ad hoc" w trakcie jednej z pierwszych narad, która - dzisiaj rysunek ten jest oprawiony i stanowi jedną z najcenniejszych moich pamiątek - została zrealizowana w takim kształcie, jak to naszkicowałem, analizując uwagi uczestników narady.
- Było to zatem działanie w globalnej skali...

- Zasięg i skala operacji afgańskiej są ogromne. Znaczne odległości macierzystych państw od baz rozlokowanych w Afganistanie, klimat, niezwykle trudne warunki terenowe, zagrożenie, różnice czasowe, mnogość podmiotów zaangażowanych w operację wpływały na sposób realizacji zadań. Czasami, w ciągu tygodnia koordynowaliśmy przerzuty ładunków i ludzi w ten rejon świata za pomocą kilku lub kilkunastu samolotów dużej nośności. Ponadto dochodziła jeszcze nitka morska

- Proszę powiedzieć, jak czuje się Pan w takim razie na stanowisku dowódcy 2. Korpusu Zmechanizowanego w pięknym co prawda, ale niewielkim Krakowie?

- Czuję się świetnie. Bardzo lubię ćwiczenia, które zawsze były moim żywiołem. Jako żołnierz albo byłem ćwiczony, albo ćwiczyłem innych. Dowództwo 2. KZ reprezentuje wysoki poziom profesjonalizmu. Kilka razy w roku wykonujemy zadania szkoleniowe z różnymi związkami taktycznymi z całej Polski. I w ich pracy również dostrzegam podobnie poważne podejście do problematyki szkoleniowej. Również w Krakowie mamy kilka bardzo dobrych jednostek - należy do nich bez wątpienia 6. Brygada Powietrznodesantowa, z której większość żołnierzy kilkukrotnie brała udział w różnego rodzaju misjach. Są też świetne Wojska Specjalne, przyjmujące często najtrudniejsze zadania do wykonania w Afganistanie. Na uwagę zasługuje efektywnie pracująca 8. Baza Lotnictwa Transportowego. Są to jednostki z którymi współpracujemy i szkolimy się. Dowództwo Korpusu ma szczególną rolę. Jesteśmy częścią wojsk lądowych, planujemy operacje i ćwiczymy je ze sztabami, a 1-2 razy w roku z wojskami, co pozwala na ocenę przyjętych koncepcji działań i sprawdzenie wybranych systemów walki.

To są czasami skomplikowane przedsięwzięcia, szczególnie w przypadku dowództw i wojsk działających na dużych przestrzeniach i oddalonych od siebie o dziesiątki, a zdarza się nawet, że i setki kilometrów. W takich warunkach występuje konieczność skrupulatnego planowania wyprzedzającego, sprawnego organizowania działań oraz synchronizacji przedsięwzięć kilku związków taktycznych różnych rodzajów sił zbrojnych. Zgrywanie systemu dowodzenia jawi się jako najczulszy element. I dlatego tak ważna jest rola 2 KZ. W tym roku mamy 11 treningów i ćwiczeń, co jest dużym wysiłkiem. Tym bardziej, iż część z nich odbywa się w innych częściach Polski. Na zewnątrz tego nie widać - jest, wydawałoby się, cichutko i spokojnie.

- Czyli wojsko to dzisiaj głównie planowanie i logistyka...

- Wojsko się zmieniło. Strzelania jest w nim, w mojej ocenie - 1 proc., ale aby celnie trafić, trzeba wykonać wcześniej 99 proc. innych działań związanych z rozmaitymi formami odpowiedzialności, od szkolenia podstawowego począwszy poprzez logistykę, aż po posunięcia informacyjne. Ponadto należy zaznaczyć, iż 2. Korpus Zmechanizowany przygotowuje certyfikacje dowództw polskich kontyngentów wojskowych wyjeżdżających do Afganistanu. W tym celu organizujemy ćwiczenia BAGRAM w Centrum Szkolenia w Kielcach. Korzystamy tam z najnowocześniejszych systemów komputerowych odwzorowujących szczegółowo sytuację taktyczną w prowincji GHAZNI we wszystkich jej wymiarach: bezpieczeństwa, zarządzania prowincją, jej rozwoju itp. Niezwykle realistyczne scenariusze pozwalają dowództwom kontyngentów i grup bojowych na ukazanie potencjalnych problemów do rozwiązania w tej prowincji i zastosowanie określonych procedur działania.
- Jak ocenia Pan dzisiaj poziom naszych oficerów?

- Odkryliśmy, trochę ku naszemu miłemu zaskoczeniu, że mamy wśród naszych sojuszników wysoką markę. Wydaje mi się, że ocena ta nie wynika z kurtuazji. Przyjeżdżają do nas oficerowie z rozwiniętych państw i pytają o niektóre rozwiązania. Mówię o sytuacjach, kiedy spotykamy się z oficerami, których kontyngenty nie biorą udziału w operacji w Afganistanie. Z kolei wśród oficerów biorących udział w tej operacji mamy bardzo dobrą opinię dzięki pracowitości, rzetelności, znajomości zasad sztuki wojennej, umiejętności przezwyciężania trudności.

Co jest dorobkiem naszego wojska? Dla mnie - młody sierżant, porucznik, kapitan, którzy byli już na wojnie 2-3 razy i nie wahają się powiedzieć prawdy. Piękne jest to, kiedy mówią, "ależ generale, to można zrobić inaczej". I generał, czy to ja, czy ktoś inny, słucha tych młodych, ale jakże doświadczonych ludzi i przyjmuje ich argumenty. Pozostaje kwestią otwartą, czy zawsze mamy niezbędne siły i środki, aby spełnić oczekiwania podkomendnych. Najważniejsza jest zmiana mentalności, jaka dokonała się w ostatnich latach. Wojsko przez długi czas opierało się na paradach i ćwiczeniach pokazowych, lecz nie miało doświadczenia z pola walki. A to właśnie udział w operacjach uczy nas pokory, ujawniając słabe punkty. Wiedza, jaką zdobywamy dzisiaj uczestnicząc w operacjach NATO, jest bezcenna.

- Ostatnie lata były niezwykle owocne dla współpracy 2. Korpusu z Bractwem Kurkowym, które jest m.in. fundatorem licznych sztandarów i pomników.

- Przychodząc do Krakowa zastałem sytuację, gdy poprzednicy wykonali niezwykle dobrą pracę w ramach współdziałania z Bractwem Kurkowym. Moim zadaniem jest kontynuowanie tej współpracy. Dzięki bractwu mamy np. piękny pomnik Władysław Andersa przed siedzibą 2. KZ. Dla mnie bardzo ważne są bezpośrednie, żywe kontakty z braćmi kurkowymi. Muszę powiedzieć, że bezpośrednio doznaję od nich wsparcia, które bywa motywujące. A przecież, kiedy tu trafiłem jako człowiek spoza Krakowa, byliśmy sobie zupełnie obcymi ludźmi. Bracia mogli mnie izolować, a jednak podali mi rękę i zaproponowali różne formy współpracy. I za to jestem im wdzięczny. Kontakty z Bractwem Kurkowym odbieram także jako uznanie przez szanownych braci dla wysokiej jakości pracy żołnierzy i pracowników cywilnych 2. KZ oraz wspólnego dobra. I wzajemnie - niezwykle miło spotykać mi braci kurkowych, na co dzień ciężko pracujących przedsiębiorców, naukowców i wykładowców. Mamy wiele wspólnych przedsięwzięć, należy do nich m.in. święto 2. Korpusu Zmechanizowanego oraz towarzyszące mu brackie zawody strzeleckie. Myślę, że duży wpływ na charakter naszej współpracy ma m.in. osobowość starszego Bractwa Kurkowego Leszka Gołdy, który potrafi postępować w sposób spontaniczny, szczery i otwarty, inicjować przedsięwzięcia, które dobrze służą zarówno wojsku, jak i najstarszej w Polsce organizacji strzeleckiej.

Rozmawiał: Janusz Michalczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski