Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napiętnowanie Stwosza

Redakcja
Rzeźbiarzowi przypalono oba policzki, co stawiało go na równi z katami, hyclami, grabarzami Przed stu pięćdziesięciu laty Ambroży Grabowski pisał: "Gdyby Wit Stoss, ten nasz Phidias lub Praxiteles, nie więcej nad sam tylko wielki ołtarz w kościele Panny Maryi był wyrzeźbił, utwór ten wielkością i pięknością wykonania wszystkich liczne i słynne wyroby dłuta jego w Niemczech przewyższający, jużby mu był zapewnił imię znakomitego mistrza w dziejach sztuk pięknych". - W dawnych czasach znalazł się u nas mąż z niepoślednim pojęciem kunsztu, bezimienny autor dziełka "Przewodnik kościołów krakowskich" wydanego w r. 1603, który przy opisie kościoła Panny Maryi o tem arcydziele takie dał postrzeżenie: "Ma ten kościół relikwie znaczne i apparaty ozdobne... i obraz na wielkim ołtarzu tak cudną i sztuczną robotą, że o taki drugi trudno.

Michał Rożek

Michał Rożek

Rzeźbiarzowi przypalono oba policzki, co stawiało go na równi z katami, hyclami, grabarzami

Przed stu pięćdziesięciu laty Ambroży Grabowski pisał: "Gdyby Wit Stoss, ten nasz Phidias lub Praxiteles, nie więcej nad sam tylko wielki ołtarz w kościele Panny Maryi był wyrzeźbił, utwór ten wielkością i pięknością wykonania wszystkich liczne i słynne wyroby dłuta jego w Niemczech przewyższający, jużby mu był zapewnił imię znakomitego mistrza w dziejach sztuk pięknych". - W dawnych czasach znalazł się u nas mąż z niepoślednim pojęciem kunsztu, bezimienny autor dziełka "Przewodnik kościołów krakowskich" wydanego w r. 1603, który przy opisie kościoła Panny Maryi o tem arcydziele takie dał postrzeżenie: "Ma ten kościół relikwie znaczne i apparaty ozdobne... i obraz na wielkim ołtarzu tak cudną i sztuczną robotą, że o taki drugi trudno.
   
Zatem już na początku XVII wieku doceniano arcydzieło mistrza Wita, dostrzegając w nim jedno z największych dzieł sztuki w Krakowie. Wit Stwosz to bez przesady największy artysta jesieni średniowiecza. Jaki był w rzeczywistości? Polskie źródła pisały o nim jednoznacznie jako o człowieku statecznym i dziwnie pilnym. _U schyłku XV stulecia nie oszczędzono mu zasłużonych pochwał, chwaląc jego rozum, życzliwość i wiele jeszcze innych zalet. Tu, pod Wawelem, czuł się dobrze, będąc docenianym przez wszystkich bez wyjątku. Władze miejskie zwolniły go od podatków, nawet powołały go na eksperta w sprawach budowlanych. Wydaje się, że go poważały, ceniły, a przede wszystkim szanowały. W Krakowie żył dostatnio, nie mając większych kłopotów finansowych. Jego niezwykły temperament artystyczny znalazł ujście w dziele życia naszego mistrza - w ołtarzu Mariackim. W Krakowie towarzyszył Stwoszowi przysłowiowy łut szczęścia, które opuściło go, gdy powrócił do Norymbergi. Tam gwiazda jego przygasła.
   Przypomnijmy, że w styczniu roku 1496 wyruszył Stwosz z Krakowa do Norymbergi, zawezwany przez tamtejszych rajców. Pomiędzy 30 stycznia a 27 lutego przyjął obywatelstwo norymberskie. Dlaczego tak nagle - porzucając zamówienia - przeniósł się z Krakowa do Norymbergi, tego nie wiemy. Niezbyt też jasne są początki jego twórczości na terenie Norymbergi. Przypuszczalnie nie umiał się dobrze znaleźć w nowej rzeczywistości, którą sam przecież wybrał dla siebie. Wiemy, że w roku 1497 poślubił Krystynę, córkę nieżyjącego już pisarza miejskiego Johanna Reinolta. Małżonka była majętna, odziedziczyła bowiem sporą fortunę po ojcu i bracie. Niewątpliwie znaczna gotówka przywieziona z Krakowa, jak również osobisty majątek żony rokowały dobrze o finansowej przyszłości naszego mistrza. Niestety, skłonność do ryzyka, żyłka do operacji bankowych niebawem zgubią Stwosza.
Nadszedł rok 1499, który rozpoczął jakże trudny okres w życiu osobistym artysty. Kupił co prawda dom w Norymberdze, należący ongiś do Żyda Meyera Johela, a na zlecenie patrycjusza Pawła Volckamera wyrzeźbił pasję oraz figury Matki Boskiej i Chrystusa Bolesnego dla kościoła św. Sebalda. I to właśnie w tym roku zaczynają się nieszczęścia mistrza Wita, które zaważyły na jego dalszej drodze życiowej, doprowadzając w rezultacie do okrutnej kary na honorze, czyli napiętnowaniu Stwosza. Otóż nasz artysta, dysponując sporymi zasobami pieniężnymi, pożyczył tysiąc florenów bogatemu kupcowi Jakubowi Bonerowi, celem załatwienia jakichś bliżej nie znanych transakcji handlowych. Stwosza, jako osobę uważaną powszechnie za majętną, stać było na takie pożyczki. Z Krakowa przywiózł znaczną gotówkę, którą chciał pomnożyć przez odpowiednią lokatę lub nader zyskowną operację pieniężną. I tak zaraz po przyjeździe z Krakowa część oszczędności oddał do norymberskiej Losungsstube na czynsz wieczysty. Część pieniędzy złożył u Jakuba Bonera, któremu jako bankierowi bezwzględnie zaufał. Tym razem pomylił się w swoich przypuszczeniach. Nigdy nie sądził, że Boner go zawiedzie i oszuka.
Interesy Bonera w owym czasie nie stały najlepiej. Wkrótce Boner oddał Stwoszowi pożyczoną sumę, rzecz jasna z procentem, zaleciwszy oddać ją do dalszych operacji finansowych niejakiemu Hansowi Starzedlowi, prowadzącemu bank w Norymberdze. Jako świeży obywatel Norymbergi, Stwosz nie za dobrze orientował się w sferach finansowych tego miasta, toteż w pełni zaufał Bonerowi. Nie wiedział, że Starzedel jest dłużny Bonerowi sześćset florenów, a jego bank - praktycznie niewypłacalny. W rezultacie machinacji finansowych Starzedel oddał dług Bonerowi, sam zaś szybko ogłosił upadłość. Był rok 1500. Na tej oszukańczej transakcji Stwosz stracił pieniądze. Chcąc je za wszelką cenę odzyskać, postanawia sfałszować weksel na nazwisko Bonera, co wszakże szybko wyszło na jaw. Fałszowanie weksli uchodziło zawsze za przestępstwo, a surowe w owym czasie prawo karało okrutnie. Nie znamy przyczyn takiej determinacji Stwosza. Popełnił przestępstwo, fałszując weksel na kwotę 1221 florenów, podpis oraz pieczęć. Sprawa się szybko wydała. Władze norymberskie wszczęły śledztwo i zaczęły ścigać naszego mistrza. Artysta schronił się szybko w klasztorze Karmelitów, jako że do zgromadzenia tego należał jego syn Andrzej. Zakonnicy udzielili mu schronienia, ale nie na długo. Zgodnie bowiem z ówczesnym prawem, władze świeckie na teren klasztoru nie miały prawa wstępu. Zza murów klasztornych Stwosz próbował nakłonić Bonera do wycofania oskarżenia. Zobowiązał się do wypłaty odszkodowania wydania sfałszowanego weksla i publicznego przyznania się do fałszerstwa. Boner zrazu przystał na ugodę, ale też niezwłocznie przekazał radzie miejskiej uzyskane od Stwosza dokumenty. Tym razem odezwał się niepohamowany temperament artysty, który, nie bacząc na niebezpieczeństwo, opuścił karmelitów, zrezygnowawszy z azylu. Władze miejskie szybko go aresztowały. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Stwoszowi grozi stos, a w najlepszym razie kara na honorze, którą było napiętnowanie.
   Od kary stosu uchronił go zięć Jerzy Trummer, który szybko wyruszył do Würzburga, starając się o protekcję dla swego teścia u biskupa würzburskiego, Wawrzyńca von Bibera. Gorąco prosił tego dostojnika kościelnego o wstawiennictwo w sprawie Stwosza u rady miejskiej Norymbergi, aby ta niezwłocznie uchyliła w tym skomplikowanym przypadku surowość ostrych przepisów stosowanego tu prawa. Starania Trummera nie poszły na marne.
Dzięki dotychczasowej sławie, która otoczyła Stwosza i wyjątkowej pozycji artystycznej na terenie Rzeszy oraz osobistemu wstawiennictwu biskupa würzburskiego kara została złagodzona. Podczas wytoczonego mu procesu sąd norymberski skazał Stwosza na publiczne potępienie i napiętnowanie przez wypalenie policzków, poddano go także torturom. Z akt prasowych wynika, że podróbka podpisu Bonera była tak doskonała, że nawet sam Boner zeznał, iż nie znalazł żadnej skazy w swoim podpisie, ani też w sfałszowanej pieczęci. W trakcie zeznań Stwosz obciążył pewnego mnicha franciszkańskiego, który poradził mu ten fałsz finansowy, zapewniając z góry, że nie obciąży to mistrza grzechem. Dnia 4 grudnia ten sławny artysta został publicznie napiętnowany. Kat miejski wykonał na Stwoszu wyrok - przypalenie obu policzków _na trwały znak hańby. _Jak jednak odnotował współczesny - _nigdy jeszcze nikogo nie przypalano tak łagodnie. _Ponadto od tej pory nie wolno mu było opuszczać Norymbergi i przyjmować jakichkolwiek zleceń bez uprzedniej zgody rady miejskiej. Tym samym pozbawiono mistrza Wita możliwości wolnego zarobkowania. Natomiast wypalone piętno pozostało, choć - jak odnotowano w aktach - _zaleczył rany, na koszt miasta, łaziebny miejski. _Nadmieńmy, że upokarzająca kara na nieposzlakowanej dotąd czci mistrza stawiała go na równi z katami, hyclami i grabarzami zmarłych. Przez wypalenie ręką kata policzków odebrano mu cześć, stawiając go poza nawias społeczny. Naznaczające go piętno było dla innych znakiem ostrzegawczym, swoistym wizualnym rejestrem skazanych. W oczach gawiedzi rysował się Stwosz jako groźny przestępca i fałszerz. W więzieniu ratuszowym w Norymberdze przetrwała izba tortur i tam też zachował się żelazny pręt służący do przebijania policzków - tak zwane wypalanie przez zęby. Takim to narzędziem został publicznie napiętnowany Stwosz.
Trudno się było z takim bagażem niefortunnych doświadczeń pogodzić Stwoszowi. Zniósł bohatersko wszystko, nawet - ku uciesze gawiedzi - napiętnowanie, ból fizyczny i psychiczny. Jednak nigdy nie pogodził się z reglamentowaniem jego twórczości przez radę miejską. Skazano go przecież na niebyt. Uniemożliwiono zarobkową działalność, tym bardziej iż złożył przysięgę, że bez zezwolenia rady miejskiej nie opuści Norymbergi. Skomplikowane położenie Stwosza pogarsza jeszcze awanturnicze zachowanie się jego zięcia Trummera, który z Münnerstadt niepokoił norymberskich rajców listami z pogróżkami, ba, sam zaczął napadać na kupców norymberskich. Mimo przeciwności losu nasz mistrz miał jednak nadal niespokojną duszę, niepoddającą się trudnościom życiowym. Już kilka miesięcy po wyroku - mimo złożonej uprzednio przysięgi - ucieka z Norymbergi do Münnerstadt, aby tam wykonać obrazy do ołtarza w miejscowej farze. Na wieść o ucieczce rajcy zabronili mu powrotu do Norymbergi. W tej nowej sytuacji życie Stwosza komplikuje porywczy zięć, który bez najmniejszych skrupułów osobiście go atakuje, równocześnie z bandą łajdaków napadając na kupców norymberskich. Wobec takiego rozwoju wydarzeń Stwosz, nie mogąc znieść nachalności Trummera, kilkakrotnie zwraca się do władz Norymbergi, aby zezwoliła mu na powrót do miasta. Dopiero w roku 1505 prośby mistrza odniosły skutek. W czerwcu tegoż roku powrócił do Norymbergi, oddając się w ręce władz. Jednak, zgodnie z prawem, za ucieczkę musiał dodatkowo odpokutować. Skazano go na czterotygodniowe więzienie za złamanie przysięgi oraz na wysokie koszty postępowania sądowego, zasądzone na rzecz Bonera. Wskutek tych przejść rozpadła się pracownia artysty, od tej pory żaden z dawnych uczniów i czeladników nie chciał pracować "u napiętnowanego". Zawistne środowisko artystyczne skazało go na najokrutniejszą karę - damnatio memoriae (skazanie na niepamięć). Tak brzmiał wyrok społeczności norymberskiej. Mistrz się jednak nadal broni. Nie ustaje w walce o dobre imię. Śle norymberskim rajcom listy z rozlicznymi, aczkolwiek faktycznymi, pretensjami. Przypomniał m.in. rajcom, że w roku 1498 wykonał na zlecenie rady model mostu, za który miał otrzymać ratami honorarium, a nie zobaczył z tej kwoty ani przysłowiowego grosza. Uważał się za poszkodowanego. I - co gorsza - miał rację, a tego żadna władza nie lubi.
   Wobec takiej sytuacji społecznej i zawodowej zaczął Stwosz starać się o protekcję cesarską Maksymiliana I. Zdawał sobie sprawę, że cesarz rzymski narodu niemieckiego miał prawo do takiej interwencji z pominięciem rady miejskiej Norymbergi, bowiem był najwyższym władcą wszystkich wolnych miast Rzeszy. Przeto w roku 1506 cesarz ułaskawił artystę, przywracając mu prawa publiczne i cześć. Na wieść o cesarskiej decyzji dotyczącej Stwosza rada miejska Norymbergi zabroniła publicznie ogłosić cesarski wyrok Maksymiliana. Tak dalece czuli się dotknięci rajcy cesarską decyzją, że jeszcze w roku 1508 zabroniono Stwoszowi pokazywać swoim uczniom list cesarski. Jeszcze w roku 1506 rajcy zapytywali Stwosza _na jakiej podstawie i dzięki czyjej protekcji uzyskał mandat cesarski, czy też ułaskawienie od nałożonej nań kary. _A zawdzięczał to staraniom sekretarza dworu Antoniego Stwosza oraz poety Kondrada Celtisa, którego poznał jeszcze w Krakowie. Dla Stwosza jedno było najistotniejsze, iż protekcja cesarza ułatwiła mu pracę, zatem możliwość zarabiania na życie, likwidując przy tym ciążącą nad nim infamię napiętnowanego. Powoli Stwosz wracał do tak mu potrzebnej równowagi psychicznej. Niemniej sprawa sfałszowanego weksla na zawsze zaciążyła na jego losie, a zawistni przeciwnicy będą mu to wypominać do śmierci. Norymberga naszemu mistrzowi nie przyniosła szczęścia. Wyzuty z majątku, oszukany, napiętnowany - mimo piętrzących się utrudnień - pracował dalej, pozostawiając po sobie niezwykłe dzieła sztuki, które więcej o nim mówią niż sprawa fałszerstwa weksla i kara na honorze, jaką publicznie poniósł.
   Po stuleciach Konstanty Ildefons Gałczyński napisze o Stwoszu:
   _Polską żył. Co najlepsze,

   wszystko Polsce zostawił.
   A Krakowowi serce
   jak jabłko na jabłoni;
   a skonał w Norymberdze;
   a nikt nie płakał po nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski