Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nareszcie...

zab
W Wolbromiu z pewnym niepokojem oczekiwano inauguracji czwartoligowych rozgrywek. Zespół po raz pierwszy walczy na tym szczeblu i na początku chciał się w nich zaprezentować jak najlepiej. Na pierwsze punkty podopieczni Pawła Netera musieli jednak czekać do 3. kolejki, w której pokonali na własnym boisku Świt Krzeszowice 2-1. - Nareszcie... - powiedział schodzący po tym meczu do szatni wolbromski szkoleniowiec.

W Wolbromiu cieszyli się nie tylko z pierwszych punktów, ale także z powrotu na boisko Piotra Kasprzyka

   Przed rozpoczęciem sezonu trener twierdził, że jesienią jego zespół musi sobie wypracować niezłą zaliczkę, bowiem ma korzystny układ gier, czyli więcej spotkań na własnym boisku. Na inaugurację wolbromianie przed własną publicznością nie dali rady Garbarni, ulegając 1-2. - Rywale byli od nas lepsi, ale przy odrobinie szczęścia mogliśmy się pokusić o punkt. Tę porażkę tłumaczyłem sobie frycowym, jakie musimy zapłacić - mówi trener Przeboju, który nie może przeboleć porażki, jaką jego zespół poniósł w środku tygodnia w Suchej Beskidzkiej. - W tym spotkaniu trudne były warunki do gry, ale przeszkadzało nam nie tylko błoto, ale także sędziowie. To, że jesteśmy beniaminkiem, nie oznacza, że mamy być przez nich gnębieni. Dwa razy rywale poniewierali w polu karnym Sylwestrem Cupiałem, tymczasem to gospodarze dostali karnego, z którego objęli prowadzenie - dodaje szkoleniowiec.
   Wolbromianie przegrali spotkanie w Suchej, bowiem kryjący obrońcy przegrywali zbyt wiele pojedynków z suskimi napastnikami. - Zagrożenie szło zwłaszcza ze strony Roberta Szybalskiego, który ustępował rywalom warunkami fizycznymi. Straciliśmy w Suchej Beskidzkiej komplet punktów, gdzie takie rozstrzygnięcie nie wchodziło w rachubę - twierdzi trener, który jednak wyciągnął wnioski z tej porażki. Ze Świtem na bocznej obronie zagrali: Maciej Żebro, który wrócił do obrony po lekkiej kontuzji i Damian Glanowski. Ten z kolei zastąpił Roberta Szybalskiego.
   Mecz z eks-trzecioligowcem także nie układał się dla podopiecznych Pawła Netera najlepiej; nie tylko pierwsi stracili bramkę z karnego, ale mecz kończyli w dziesiątkę, bowiem z boiska usunięty został Michał Zając. - Zacząłem się trochę obawiać o psychikę chłopców. Karny był "z kapelusza", natomiast dlaczego Zając ujrzał drugą żółtą kartkę, tego nie wiem. Przecież razem z przeciwnikiem wchodzili wślizgiem na wyprostowanej nodze. Tamten zawodnik nie ujrzał kolorowego kartonika - relacjonuje szkoleniowiec.
   Na szczęście tego dnia na boisku był Piotr Kasprzyk. - Z powodu kontuzji miał pauzować całą jesień, ale po konsultacji w Piekarach Śląskich okazało się, że może wrócić szybciej. Zdaję sobie sprawę, że ma duże braki i nie jest w stanie wytrzymać 90 minut, ale liczyłem na jego smykałkę do strzelania goli. Zawsze jego podanie może także komuś otworzyć drogę do bramki albo zaskoczy bramkarza w rzutu wolnego - pociesza się szkoleniowiec, który nie pomylił się w swojej ocenie. To właśnie Kasprzyk strzelił bramkę wyrównującą stan meczu. - Cieszę się, że chłopcy wybiegali ten mecz do końca. To świadczy o dobrym przygotowaniu motorycznym. Pamiętajmy, że mieliśmy na boisku jednego piłkarza mniej, a wcale tego nie było widać. Rywale poza kilkoma strzałami w wolnych niczym nam specjalnie nie zagrozili. Na początku niepotrzebnie próbowaliśmy ich rozpracować__dalekimi podaniami. Kiedy zaczęliśmy z nimi pogrywać "płasko" i skrzydłami, gole dla nas były kwestią czasu - kończy Paweł Neter.
(zab)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski