Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasi mistrzowie: jeden wskoczył do historii, a drugi wjechał

Przemysław Franczak, Korespondencja z Soczi
Kamil Stoch w Pucharze Świata zadebiutował w 2004 roku w Zakopanem. Pierwsze punkty cyklu zdobył rok później w Pragelato
Kamil Stoch w Pucharze Świata zadebiutował w 2004 roku w Zakopanem. Pierwsze punkty cyklu zdobył rok później w Pragelato FOT. PAWEŁ RELIKOWSKI
ROZMOWY Z KAMILEM STOCHEM I ZBIGNIEWEM BRÓDKĄ. Mieć dwa medale olimpijskie to nie w kij dmuchał, ale mam coś jeszcze do zrobienia – mówi Kamil Stoch. – Przed biegiem żona mi powiedziała: jeśli staniesz na podium, to nie krzyżuj nóg – śmieje się Zbigniew Bródka.

MÓWI KAMIL STOCH

Za drugim razem na podium było inaczej, lepiej?

Za każdym razem jest wyjątkowo. Każdy medal ma swoją cenę, ma swoją wartość i każdy jest okupiony bardzo ciężką pracą.

Ale stał Pan tam w takim refleksyjnym nastroju.

Rzeczywiście, dopadł mnie taki moment przemyśleń, refleksji. Może dlatego, że byłem tu drugi raz i wiedziałem, czego się spodziewać.

Przyzwyczaja się Pan powoli.

Mam nadzieję, że do tego nigdy się nie przyzwyczaję.

Po konkursie była szalona noc?

Skąd. Koledzy i koleżanki alpejki zrobili mi w wiosce fajną niespodziankę, rozwiesili plakat z podziękowaniem. Poza tym nie działo się nic megawyjątkowego. Zjadłem coś, porozmawiałem z trenerami, wykąpałem się i poszedłem spać.

Człowiek myśli, że dokonał czegoś wyjątkowego, mając na to dwa dowody w rękach?

Nie. Wiem, że przede mną i moimi kolegami kolejne wyzwanie w konkursie drużynowym. Uważam, że jesteśmy bardzo dobrą ekipą, już doświadczoną. Mamy jeszcze coś do zrobienia i jest o co walczyć.

Taki sukces dodaje pewności siebie?

Jasne, tak jak każda wygrana niezależnie w jakich zawodach. Sukces utwierdza w przekonaniu, że to co robisz, ma sens i że robisz to dobrze. Trzeba jednak zachować pewien dystans, trzeźwą głowę. Nie można usiąść i powiedzieć sobie: jestem najlepszy i nie muszę nic robić, bo tak już zostanie.

Nie przyjdzie nigdy taki moment, że usiądzie Pan i powie sobie: jestem gość?

Pewnie przyjdzie, ale to, że dziś jestem najlepszy w danej chwili, nie oznacza, że jutro też będę.

Simon Ammann, Matti Nykaenen, Kamil Stoch. Jak Pan się czuje w tym towarzystwie?

Super. Ale ciągle to do mnie nie dociera. Czuję się tak, jakbym wygrał zwykłe zawody. Konkurs Pucharu Świata.

Co było po drugim skoku? Niepewność?

Co tu kryć, zepsułem ten drugi skok. Odbicie było skierowane za mocno do przodu. Potem walczyłem w powietrzu i robiłem wszystko, żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej i udało się. I nawet dobrze, że coś takiego mi się przytrafiło. To pokazało mi, że nadal muszę nad sobą pracować, rozwijać się.

Pierwsza myśl po lądowaniu?

Będzie ciężko.

Dłużyło się to oczekiwanie na wyniki?

Nie powinno się tak robić, to było jak tortura. Wyszedł do mnie Jasiek Ziobro i mówi: „Olimpijski spokój, nie ma problemu”. Ja do niego: „Jak nie ma problemu?!”. Do końca nie byłem pewny.

Byłby Pan rozczarowany, gdyby nie było tego złotego medalu?

Byłbym, jeśli znalazłbym się poza podium. Bo przecież było blisko. Zrobiłem dużo, żeby wszystko się udało. Ale gdybym był drugi albo trzeci, to bym się cieszył. Mieć dwa medale olimpijskie to nie w kij dmuchał.

Srebrny medal zdobył Noriaki Kasai. 41 lat, 15 lat starszy od Pana.

Niesamowity zawodnik. Pokazuje, że wiek nie ma znaczenia i liczy się tylko to, jak bardzo pragnie się coś osiągnąć. On pokazuje, że sport jest dla każdego.

A Pan jak siebie wyobraża za 15 lat? Na skoczni?

Jak będę miał czterdziestkę na karku, to chciałbym sobie leżeć na plaży i delektować się życiem. Żartuję, nie wiem, co będę robił za kilkanaście lat. Mam jednak nadzieję, że będzie mnie to cieszyło.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, czy czuje się Pan już nasycony?

Na tę chwilę czuję się fantastycznie, ale nie mam czegoś takiego, że jestem napełniony czy przepełniony. Jeszcze są jedne zawody na igrzyskach przed nami.

W skokach idzie nowa fala? Polacy, Słoweńcy rządzą. A gdzie Austriacy?

Może coś się zmienia, natomiast nie wolno z góry skreślać Finów czy Austriaków. To są szkoły z wielką historią. To, że mają kryzys, świadczy o tym, że są zwykłymi ludźmi. A ja się cieszę, że skoki w Polsce przeżywają rozkwit. Trzeba to wykorzystać.

Konkurs drużynowy to większa presja, związana z poczuciem, że walczy się nie tylko dla siebie, ale też dla innych?

Nie, do konkursów drużynowych trzeba podejść normalnie. Każdy ma swoje zadanie do wykonania, nikt za nikogo odpowiedzialności nie bierze. Nie mogę iść i skoczyć za kolegę. Ale jeżeli każdy skoczy jak najlepiej potrafi, a chłopaków stać na dalekie skoki, to będzie naprawdę elegancko.

A cele dalsze? Kryształowa Kula?

Nie będę myślał o Kuli, tylko o tym, co po drodze. A jest jeszcze sporo konkursów. Ale na pewno byłoby fajnie, gdyby kolejne marzenie się ziściło.

Teraz dużo się zmieni wokół Pana. Między mistrzem świata a podwójnym mistrzem olimpijskim jest subtelna różnica.

Mam nadzieję, że niewiele zmieni się w moim życiu. Wiem, że mnóstwo ludzi ogląda skoki i cieszę się, że mogę sprawić im radość. Ale postaram się zostać sobą. Dalej chcę skakać na nartach, chcę, żeby mnie to nadal cieszyło.

Jadąc do Soczi miał Pan świadomość, że jest w stanie wygrać dwa konkursy indywidualne?

Podszedłem do tego zupełnie inaczej. Wiedziałem, że stać mnie na wiele, może na zwycięstwo, ale myślałem o czymś innym. O pracy, którą muszę wykonać, o tym, co muszę zrobić, pod względem technicznym. Robiłem spokojnie to, co do mnie należy. Wiedziałem, że jeśli dobrze wykonam swoją pracę, to będzie fajnie. No i jest.

Powtarzacie często, że każde zawody są tak samo ważne. Na mecie jednak nie są.

Pewnie nie. Mam świadomość, że gdybym wygrał Puchar Świata, a nie zdobył tutaj medalu, to i tak byłbym rozliczany z igrzysk olimpijskich.

Teraz może Pan wygrać i to, i to.

Ale nawet jak nie wygram Pucharu Świata, to mam te dwa medale i nic mi nie zrobicie [śmiech].

Ten drugi medal z dedykacją dla żony?

Tak, za te wszystkie wyrzeczenia, które musimy oboje ponosić.

Mówiła, że chciała właśnie ten, bo podobno zawiera fragment meteorytu.

Takie są kobiety [śmiech].

Dekoracja po konkursie drużynowym odbędzie się we wtorek.

W takim razie do zobaczenia.

1,3 PUNKTU - z taką różnicą wygrał Kamil Stoch na dużej skoczni

MÓWI ZBIGNIEW BRÓDKA

Do twarzy Panu z tym medalem.

Powoli dociera do mnie, że go mam. To jest coś niesamowitego. Duży, ciężki, pięknie wygrawerowany. I przede wszystkim jest złoty. To są ogromne emocje, takie rzeczy nie zdarzają się codziennie.

Ile sił kosztował ten sukces? I nie pytam o te 1500 metrów.

Wiele wyrzeczeń, poświęceń. Nie tylko moich. Po ten medal doszedłem przy pomocy wielu wspaniałych ludzi, którzy zrobili wszystko, żebym tu wystartował w najwyższej formie. Przez ostatnie cztery lata pomagali mi trenerzy, koledzy z grupy, Państwowa Straż Pożarna i oczywiście rodzina: moja żona Agnieszka i rodzice.

Jakie pierwsze słowa usłyszał Pan od żony po zdobyciu złota?

Powiedziała tak: jak braliśmy ślub, to nie wierzyłam, że wychodzę za mistrza olimpijskiego.

Jak się wjeżdża do historii?

Niesamowicie, a dodatkowo na łyżwach szybko. Dla mnie to kosmos.

Była wielka radość w wiosce olimpijskiej?

Tak, było fajne powitanie. Nasza ekipa zaskoczyła mnie napisem na drzwiach, z emocji nie pamiętam dokładnie jakim, ale coś w stylu „Big Zbig”. Widać, że część osób bardzo to przeżywała. Niektórzy mówili, że nie wzruszali się przy pozostałych medalach, a przy moim zwycięstwie płakali.

Bo tak za Pana trzymali kciuki?

Chyba dlatego, że jest to medal z zaskoczenia, jeśli chodzi o kolor. Kamil był wielkim faworytem, tak samo jak Justyna. Jak też byłem faworytem, ale jednym z wielu. Jeszcze wygrałem w takim stylu... Coś pięknego.

Kiedy Pan zaczął myśleć, że może być mistrzem olimpijskim?

W tym roku chodziły mi takie myśli po głowie. Pojawiały się jakieś zbiegi okoliczności. Na przykład w sobotę przed biegiem żona mi powiedziała: jeśli staniesz na podium, to nie krzyżuj nóg. Stań prosto, zachowaj pozycję. No i nie skrzyżowałem.

Zagrał Pan na nosie Holendrom, dla których łyżwiarstwo to sport narodowy. Podobno dopiero w niedzielę rano zaczęli Panu gratulować.

Tak, rano na stołówce dostałem gratulacje od większości osób z Holandii, znanych trenerów, utytułowanych zawodników. Jakiś szacunek tym wynikiem wzbudziłem w Holandii, tym bardziej że można powiedzieć, że pogromiłem ich na 1500 metrów.

To był większy szok dla Pana, czy dla nich?

Dla nich. Wiedziałem, że mogę to zrobić. Starałem się zachować spokój do samego końca i jechać na maksa.

Dziwnie zachowywał się pański główny rywal Koen Verweij. Zawsze taki jest?

To taki typ, który nienawidzi przegrywać. Nie popieram takiego zachowania. Żeby wygrać, trzeba umieć przegrać. A on to taki ciężki charakter. Powinno mu być głupio.

Przed biegiem wymienił Pan płozy w łyżwach na stare. To miało tak wielkie znaczenie?

Duże. Po wolniejszym biegu na 1000 metrów przeprowadziłem analizę. Zastanawiałem się, w czym jest problem. Fizycznie przygotowany jestem dobrze. Szukałem czegoś, co może być przełomowe. czegoś co da mi medal. Wiedziałem, że trzeba coś zmienić, skonsultowałem to z trenerami. Doszliśmy do wniosku, że nic nie pogorszymy i podjęliśmy decyzję, że zmienimy te płozy.

Ma Pan wiadomości z Polski? Jest Pan gotowy na to, co się stanie, gdy wyląduje Pan na Okęciu?

Dostaję liczne gratulacje, ale chyba nieświadomy jestem ogromu zjawiska. Zaskoczenie? Pewnie. Dowiedziałem się na przykład, że powstała strefa kibica przy mojej jednostce straży pożarnej w Łowiczu. Kibicują wszystkim. Trzeba się cieszyć. Również z tego, że pokazaliśmy coś wielu osobom, które w nas nie wierzyły i mówiły, że przyjedziemy bez medalu.

Sukces wywołał zainteresowanie polityków. Zaczyna się coś mówić o budowie hali z torem.

Czekam na to od dawna. Nieważne czy w Zakopanem, czy w Warszawie, ale chciałbym, żeby wreszcie coś powstało. Brązowy medal dziewczyn w Vancouver nic nie dał, to teraz zaatakowałem mocniej. Po prostu chciałbym móc trenować w Polsce, a nie zostawiać ciągle swojej rodziny. Chciałbym zobaczyć, jak moje córki rosną, bo z reguły oglądam je na Skypie. Moja mama znalazła kiedyś na strychu gazetę z 1988 roku. Był artykuł o łyżwiarstwie szybkim. „Mamy trzy tory lodowe, jednak świat ucieka pod dach”. I co? I nic się u nas nie zmieniło od tamtego czasu.

Ile dni spędza Pan poza domem?

240, większość za granicą. Wracam do domu i przepakowuję tylko walizki. Albo idę na służbę do jednostki. Niewiele jest tego wspólnego czasu.

Jakim cudem łączy Pan jeszcze sport z pracą strażaka?

Przede wszystkim dzięki mojemu komendantowi. To jest człowiek sportu, patrzy przychylnie. Bez niego nie byłoby możliwe połączenie tego wszystkiego. Gdyby nie zmiany grafiku, terminów służby, to nie mógłbym wziąć udziału w obozach i tak skutecznie przygotować się do startów.

Przed igrzyskami wziął Pan udział w projekcie „X dni do Soczi”, w którym zbieraliście pieniądze na przygotowania. Tak było krucho?

Moja motywacja była taka, że chciałem pomóc dyscyplinie medialnie. Sam pomysł bardzo mi się podobał, taka próba uzyskania przez sportowców dodatkowych środków na odżywki, fizjoterapię. Dzięki temu ludzie dowiedzieli się o paru niszowych dyscyplinach, jak np. short track, z którego sam wyszedłem.

W Soczi przed Panem jeszcze bieg drużynowy. Nadzieje chyba spore?

Chcielibyśmy powalczyć, jesteśmy w dobrej dyspozycji. Mam nadzieję, że to wykorzystamy i będzie kolejny krążek.

0,003 SEKUNDY - taką przewagę miał Zbigniew Bródka na dystansie 1500 m

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski