Po pierwsze: jeśli do zakończenia sezonu regularnego utrzyma się 6-punktowa różnica między obiema drużynami, przed fazą mistrzowską stopnieje do trzech "oczek" - a to dystans jednego meczu.
I gdziekolwiek się on odbędzie - w Krakowie czy znów w Warszawie - wiślacy przystąpią do niego, mając nad legionistami psychologiczną przewagę. To ten drugi powód. Grając w osłabieniu, krakowianie zrobili z rywali galaretę. Moim zdaniem warszawski zespół będzie miał problem, żeby od razu się podnieść po tym, co zdarzyło się w II połowie niedzielnego spotkania.
To, co wyrabiał wtedy Semir Stilić, świadczy tylko o tym, jak dobrym posunięciem Wisły było sprowadzenie go do klubu. W trudnym dla drużyny momencie wziął pełną odpowiedzialność za jej grę. Przed pierwszą bramką "zakręcił" Tomaszem Jodłowcem, no a strzał z wolnego był idealny.
Legioniści, wychodząc na drugą połowę, sądzili, że czeka ich "spacerek", że ewentualnie dorzucą jeszcze trzeciego gola. Wiśle na pewno pomogło wprowadzenie Donalda Guerriera, zyskała w ten sposób drugiego typowego skrzydłowego - bo Łukasz Garguła przecież nim nie jest. Dzięki temu wachlarz ataków krakowian poszerzył się.
Bramka strzelona przez Haitańczyka wprowadziła w szeregi Legii nerwowość. Do remisu mógł doprowadzić już po chwili Paweł Brożek, ale on wciąż jest spięty.
Chociaż za drugą połowę i tak trzeba pochwalić wszystkich wiślaków. Grając ponad godzinę w osłabieniu, przeciwko liderowi ligi, zdołali odrobić dwubramkową stratę. Plus, jak zwykle, trzeba postawić przy Michale Miśkiewiczu, zwłaszcza za uratowanie w końcówce remisu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?