Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza cudowna. Dziś w Watykanie tylko tak mówi się o Floribeth Diaz

Rozmawia Grażyna Starzak
W czasie kanonizacji Jana Pawła II niosłam relikwiarz z kroplą Jego krwi. Szłam na wysokich obcasach. Organizatorzy uroczystości, patrząc na moje szpilki, drżeli. Bali się, że się potknę i upuszczę relikwię – opowiada Floribeth Mora Diaz, która przyjechała zobaczyć ojczyznę papieża.

– Niezwykłą historię Pani choroby i wyzdrowienia znamy z relacji innych osób. Jesteśmy ciekawi, jak Pani ją przedstawi?

– Było 8 kwietnia 2011 r. Tego dnia poczułam, że dzieje się ze mną coś złego. Sądziłam, że to przemęczenie. Zaczęłam wtedy studia prawnicze dla pracujących i na zajęcia przygotowywałam się nocami. Usiadłam na łóżku i wtedy dopadł mnie bardzo silny ból głowy. Nie mogłam się ruszać. Miałam wrażenie, że tracę kontrolę nad swoim ciałem.

Zawołałam męża, mówiąc, żeby zawiózł mnie do szpitala. Lekarz stwierdził, że to atak migreny. Dał mi zastrzyk przeciwbólowy i kazał prowadzić spokojniejszy tryb życia. Ataki powtarzały się. Z trudem wytrzymywałam ból. Wtedy Edwin zawiózł mnie do kliniki w Cartago. Podejrzewano wylew, ale to było jeszcze coś gorszego – tętniak wrzecionowaty umiejscowiony w prawej części mózgu.

Po wykonaniu wszystkich możliwych badań lekarze chcieli wykonać zabieg, który mógłby zatamować wyciek krwi do mózgu, ale okazało się, że dojście do tętniaka jest niemożliwe. Uznano mój przypadek za beznadziejny.

– I odesłano do domu.

– Już sparaliżowaną. Usłyszałam, że zostało mi nie więcej niż miesiąc życia. W dniu beatyfikacji Jana Pawła II, 1 maja 2011r., wydarzyło się coś niezwykłego. Bardzo chciałam oglądać relację z Watykanu. Z powodu dużej różnicy czasu transmisja uroczystości była o godz. 2 w nocy.

Obudziłam się akurat na moment, gdy papież Benedykt XVI ogłaszał Jana Pawła II błogosławionym. Chwilę później zasnęłam z powrotem. Kiedy znowu się obudziłam, była godzina 8 rano. Wtedy, w mojej sypialni, usłyszałam głos, który mówił: „Nie lękaj się. Podnieś się!”. Byłam bardzo zdziwiona. Mimowolnie spojrzałam na zdjęcie Jana Pawła II, które miałam nad telewizorem. To była okładka gazety zapowiadającej beatyfikację papieża Polaka.

Kiedy „głos” po raz drugi powtórzył te same słowa, zobaczyłam dłonie papieża, które jakby unosiły się ze zdjęcia i pomagały mi się podnieść. Odpowiedziałam: „Tak, Panie”. Podniosłam się tego dnia i do tej pory jestem na nogach, chodzę. To nie znaczy, że od razu byłam całkowicie zdrowa. Przeszłam proces rekonwalescencji, ale wtedy byłam już pewna, że wyzdrowieję.

– Zadaje sobie Pani czasem pytanie, dlaczego to wszystko spotkało właśnie Panią?

– Podczas choroby nie pytałam Boga „dlaczego ja”. Po prostu Mu zaufałam. Po uzdrowieniu również nie pytałam. Wiedziałam, że odpowiedź zna Jan Paweł II. Teraz chcę mówić światu o Bogu i świętym, który się za mną do niego wstawił. Jan Paweł II cieszył się wielkim szacunkiem w moim rodzinnym domu.

Ja sama, od początku pontyfikatu papieża Polaka uważałam go za człowieka świętego, wyjątkowego, obdarzonego szczególną mocą oddziaływania na ludzi. Jan Paweł II wciąż mnie wspiera w trudnych momentach.

– Jak zmieniło się Pani życie od czasu choroby?

– Często jestem o to pytana. Ale ja sama nie zmieniłam się. Jestem tylko spokojniejsza wewnętrznie niż przed chorobą. Zmienił się natomiast rozkład moich zajęć, bo do naszego domu z całego świata przyjeżdżają dziennikarze. Dla mnie bardzo ważne jest to, żeby ich przyjąć, bo tylko w ten sposób mogę wy-

krzyczeć, że Pan Bóg istnieje, że jest wielki i miłosierny. Musimy mieć wielką wiarę w Niego i pokładać w Nim nadzieję. I musimy kierować się słowami Jana Pawła II, który mówił, żebyśmy otworzyli drzwi naszych serc Chrystusowi. Sami też razem z mężem Edwinem pielgrzymujemy, by dawać świadectwo. Dlatego przybyliśmy do Polski.

–„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – powiedziała Pani najczystszą polszczyzną tuż po przylocie do Polski. Czy wcześniej miała Pani okazję poznać nasz kraj?

– Jestem tu po raz pierwszy, ale od razu polubiłam ojczyznę Jana Pawła II. Polaków poznałam wcześniej, bo w naszym domu gościli dziennikarze z Polski. Doszłam do wniosku, że my i wy mamy dużo wspólnych cech. Dużą wagę przywiązujemy do rodziny. Jesteśmy religijni i gościnni. A tu od pierwszego dnia pobytu doświadczamy tej gościnności. To wielki zaszczyt być tutaj, w kraju, w którym urodził się Jan Paweł II.

– Kostaryka leży daleko od Polski. Niewiele o niej wiemy. Jak się u was żyje?

– Kostaryka jest uważana za najbezpieczniejszy z krajów Ameryki Środkowej. My, jego mieszkańcy żyjemy w bardzo tradycyjny sposób. Mężczyźni pracują zawodowo. Kobiety zwykle prowadzą dom, a wychowując dzieci, przekazują im wiarę katolicką. Ja również tak robię. Prócz prowadzenia domu i gotowania, co bardzo lubię, pomagam przy wnukach. I jak już wspomniałam, studiuję wieczorowo prawo.

– Jakie uczucia towarzyszyły Pani w drodze do Polski – kraju świętego, który tak bardzo zmienił życie Pani i całej rodziny?

– Jestem szczęśliwa i wdzięczna Bogu, że pozwolił mi przyjechać do Polski. Marzyłam o tym, żeby poznać ojczyznę św. Jana Pawła II. Dzięki Jego wstawiennictwu żyję! Nie da się w kilku zdaniach opowiedzieć tego, co czułam, gdy usłyszałam diagnozę lekarską. Wszak dawano mi kilka miesięcy życia.
Właściwie w tym momencie nawet nie myślałam o sobie, tylko o moich dzieciach, mężu, wnukach. Jak sobie sami poradzą? I potem ten najszczęśliwszy dzień, gdy usłyszałam kolejną, niewiarygodnie brzmiącą informację, że tętniak w moim mózgu zniknął. Dla mnie to jest namacalnym efektem działania Bożego miłosierdzia. Dlatego bardzo przeżyłam wizytę w sanktuarium w Łagiewnikach. W Kostaryce każdego dnia o godz. 15 modlimy się, odmawiając Koronkę do Bożego Miłosierdzia.

– Polacy, ale także miliony ludzi na całym świecie widziały, dzięki przekazom telewizyjnym, moment, gdy w czasie kanonizacji papieża Polaka niesie Pani relikwiarz z kroplą Jego krwi. Co Pani czuła w tym momencie?

– To było dla mnie ogromne wyróżnienie i niewiarygodne przeżycie. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Czułam się, jakbym była w innej rzeczywistości niż ludzie zgromadzeni na Placu św. Piotra. Byłam tak blisko Ojca Świętego. Już po całej uroczystości powiedziano mi, że wszyscy dookoła denerwowali się jeszcze bardziej ode mnie. Byłam na wysokich obcasach.

Organizatorzy uroczystości, patrząc na moje wysokie szpilki, drżeli, czy aby nie potknę się i nie upuszczę relikwiarza. Co wtedy myślałam? Zamknęłam oczy i jeszcze raz w sercu złożyłam „u stóp” Jana Pawła II wszystkie intencje, które przywiozłam od osób chorych i cierpiących, proszących mnie o modlitwę.

– Miała Pani okazję spotkać dwóch papieży i siostrę Marie Simon-Pierre Normand, której uzdrowienie stało się cudem beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Jakie wrażenie wywarły na Pani te spotkania?

– Niezwykle wzruszające było to z papieżem Benedyktem XVI, który siedział w pierwszym rzędzie i gdy podeszłam, aby się przywitać, uściskał mi dłoń, mówiąc „nasza cudowna”. Podobno tak nazywają mnie w Watykanie.

Bardzo przeżyłam też audiencję u papieża Franciszka. Byłam trochę mniej stremowana, bo obecny Ojciec Święty mówi w moim języku, po hiszpańsku. Spotkanie z siostrą Marie-Simone na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Długo patrzyłyśmy sobie w oczy. Nie musiałyśmy nic do siebie mówić.

– Ludzie w Pani ojczyźnie, właściwie w całej Ameryce Łacińskiej, są bardzo religijni. W Europie wiele osób jest na bakier z wiarą. Co by Pani powiedział tym, którzy sceptycznie odnoszą się do Pani opowieści?

– Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy, którzy słuchają mojej opowieści, wierzą mi. Początkowo nie wierzyli także lekarze. Musiałam poczekać siedem miesięcy, by przejść kolejne badania. Do dziś pamiętam minę lekarza, który czytał wyniki. Zapytałam go, co widzi na zdjęciu z rezonansu magnetycznego. Odpowiedział, że nic nie widzi i że się dziwi, bo z medycznego punktu widzenia kobieta, która cierpiała na taką chorobę jak ja, nie miała prawa wyzdrowieć. Tymczasem ja stoję przed nim o własnych siłach.

Urodziła się 19 czerwca 1963 roku w stolicy Kostaryki – San Jose.

Ma czworo dzieci. Pracę łączy ze studiami prawniczymi, rozpoczętymi już w dojrzałym wieku. Mieszka w Tres Rios, niedaleko stolicy kraju. Podczas kanonizacji Jana Pawła II niosła do ołtarza relikwiarz z krwią polskiego papieża. Wcześniej w Rzymie uczestniczyła w polskiej mszy w kościele pod wezwaniem świętego Stanisława. Warto wspomnieć, że ojczyzna Floribeth – Kostaryka to jeden z niewielu krajów świata, do którego konstytucji wpisano katolicyzm jako religię państwową.

Kostarykanka od dwóch tygodni przebywa w Polsce. 27 maja przyjedzie do Zakopanego. Tam 28 maja o godz. 18 Floribeth odwiedzi sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach,

29 maja rozpocznie podróż po Podkarpaciu, odwiedzając m.in. Mielec, Krosno, Husów, Kraczkową, Łańcut, Sanok i Przeworsk. 7 czerwca zwiedzi obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski