Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza zima zła

Redakcja
W kalendarzu - zima. Ale gdy spojrzeć za okno, pogoda - jak mawiał nieoceniony mecenas Mazurkiewicz z Radomia, bohater tuwimowskiego wodewilu "Żołnierz królowej Madagaskaru" - jakaś taka niezupełna. Ale prawdę mówiąc - jaka ma być? Aura jest kapryśna i tyle, nieobliczalna; nam pozostaje tylko jej komentowanie w towarzyskiej konwersacji. Zatem porozmawiajmy o pogodzie...

Kraków zaśnieżony

Dawniej to panie były zimy, że ho, ho! Nie to co dziś, parę dni mrozu, a potem chlapa i szaruga. Pamięć bywa wybiórcza, a wybiera co lepsze kąski. Te przyjemniejsze. Dzieci lubią śnieg, sannę, lepienie bałwanów, labę w szkole, gdy trzyma tęgi mróz. Więc po latach każdy mówi: za moich czasów - to były zimy! Sam się na tym łapię. Ale zapiski meteorologów przeczą tej bajce. Zimy bywają u nas raczej umiarkowanie ostre; naprawdę rekordowe mrozy i opady śniegu zdarzają się 4-5 razy w ciągu stulecia. Bywały w XVII wieku takie mrozy, że do Szwecji jeżdżono przez Bałtyk po lodzie saniami, a w pół drogi stała karczma, gdzie można się było ogrzać i zmienić konie. Najsurowszą opisaną zimą w Polsce była ponoć ta z 1739/1740. Temperatury nie zanotowano, można szacować ją tylko po opisach, choćby tych o pękających drzewach; mogła dojść nawet - 50 stopni. Ale z drugiej strony w średniowieczu granica uprawy ciepłolubej winorośli sięgała Jędrzejowa, gdzie miejscowi cystersi produkowali wcale dobre wino.
Ostre zimy w Polsce w minionym stuleciu zanotowano w latach 1928/1929 (pod Krakowem temperatura spadła do -42 stopni), 1939/1940, 1962/1963, w 1978/1979 oraz 1986/1987. Pierwsza w XX wieku ostra zima zaatakowała Kraków (jak i cały nasz kontynent) w roku 1907, sto lat temu. Po grudniowych opadach śniegu i rześkomroźnym sylwestrze przyszła odwilż, 9 stycznia zaczął mżyć drobniutki deszczyk, "miasto w szarudze niepogody przy mglistym powietrzu wygląda ponuro, a tęsknota za słońcem i wiosną wybija się piętnem na fizyonomii każdego mieszkańca". Taka "niezupełna pogoda" trwała 10 dni. 19 stycznia zima zaatakowała ponownie. W nocy spadł śnieg, a termometry wskazywały rano -20 stopni. Dął ostry wiatr. "Nawet w południe mróz nie zelżał, a mieszkańcy zostali poprostu zaskoczeni tak nagłem i dotkliwym zimnem. Znać to po ruchu ulicznym, na nielicznych, szybko spieszących przechodniach". Niska temperatura, między 18 a 22 stopniem poniżej zera utrzymywała się do końca miesiąca. Potem mróz zelżał, ale nad Europą zaczęły szaleć śnieżyce. Praktycznie cały kontynent od Paryża po Konstantynopol zamarł pod białą pierzyną. W Berlinie np. tramwaje utknęły na przedmieściach w zaspach i część pasażerów musiała w nich spędzić noc. 50 pługów motorowych odgarniało śnieg z ulic przez kilka dni. Na pobocze, więc podmiejskie wille zostały odcięte od świata. Ich mieszkańcy żywność donoszoną przez posłańców wciągali do mieszkań na sznurach.
A jak wyglądało wówczas nasze miasto? "Zarząd miasta, jak dotychczas, dość leniwie bierze się do usuwania śniegu z ulic. - notuje kronika "Nowej Reformy". - Zaledwie w ulicach przez które przechodzi tor tramwaju zgarnięto go wąskim pasem ze szyn na boki skutkiem czego gościniec podzielono wałem śnieżnym na dwa tory, jeden dla ruchu tramwajowego, który i tak jest nieregularny i powolny, drugi dla komunikacji konnej. Przy takiej gospodarce jest nadzieja, że chyba gdzieś dopiero w kwietniu, gdy słońce przygrzeje, śnieg zniknie z ulic". Oczywiście z tych głównych, bo na bocznych, warstwie zlodowaciałego śniegu i błota grubej na metr, dać radę mogło dopiero słońce majowe. Ale bądźmy wyrozumiali, taki kataklizm zdarza się rzadko, a usuwanie jego skutków jest dość kosztowne. Miasto musiało wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy koron, sprawiło sobie masywny pług śnieżny, wynajęło blisko 100 furmanek i 200 ludzi. Tym siłom przy forsownej pracy udało się odblokować miasto po 8 dniach.
Prócz tego radni chyżo pisali rutynowe rozporządzenia adresowane do stróżów kamienicznych o usuwanie sopli i zgarnianie śniegu, siedząc pod dachem, w cieple przy piecu. Czego wielu mieszkańców Krakowa im zazdrościło i o to ciepełko mając najwięcej pretensji. "Zima bieżąca pamiętną będzie na długie lata - wieszczy krakowska prasa - tak dla swej srogości, jak dla stosunków miejskich, które pozwoliły, by miasto o 102 tysiącach ludności pozbawione było taniego materyału opałowego". Zaopatrzenie Krakowa w węgiel to była pięta achillesowa władz. Mimo bliskości kopalń, przez niewydolność kolei zawsze w zimie brakowało miastu opału. Jak zdradza "Nowa Reforma" transport z Sierszy do Krakowa potrafił pełznąć i 7 dni. Więc ceny szły dramatycznie w górę. Kto nie kupił jesienią po 80 halerzy za cetnar, płacił w zimie w prywatnych składach dwa razy więcej. Był wprawdzie skład węgla magistracki, z urzędową ceną 80 halerzy, ale notorycznie pusty, albo otwarty tylko dla protegowanych, a wozacy bezprawnie żądali dodatkowych opłat. Dziennie Kraków potrzebował 300 ton węgla, magistrat zapewniał dostawę 100 ton, mając zaledwie 8 furmanek. Mimo bezrobocia brakowało chętnych do rozwożenia i noszenia. "W tych warunkach w ogóle mija się skład ze swym zadaniem, a ludność wobec tej lichwy węglowej jest zupełnie bezbronna" - taka była powszechna opinia. Brakowało też żywności, bo okoliczni włościanie nie mogli lub nie mieli ochoty przebijać się przez zaspy z towarem.
Szczęśliwie - w odróżnieniu od innych miast Europy - nikt nie zamarzł. Z jednym, nietypowym wyjątkiem. Ofiarą siarczystego mrozu padł stojący na warcie żołnierz artylerii fortecznej. "Gdy patrol przybył aby go zwolnić zastał na miejscu skostniałego trupa. Władze wojskowe okryły ten wypadek ścisłą tajemnicą". Mnóstwo odmrożeń odnotowało pogotowie ratunkowe, zwłaszcza u młodzieży szkolnej. Kierownikom szkół rada szkolna krajowa zabroniła zawieszania lekcji na własną ręką, a sama zwlekała z decyzją. "Bardzo to wygodnie wydawać okólniki z dobrze ogrzanego pokoju, niechby jednak taki referent przypatrzył się drobnemu biedactwu spieszącemu do szkoły w lekkiej chuścinie lub surduciku wiatrem podszytym i dziurawych butach a poznałby ze wstydem jak strasznie kłóci się ta teorya z praktyką". W wielu szkołach, zwłaszcza w tych w barakach, temperatura nie przekraczała 10 stopni. Bulwersujący był przypadek 6 Rusinów wracających z "saksów" z Prus. Bez grosza przy duszy puścili się z Oświęcimia do Krakowa... piechotą. Prawie wszyscy odmrozili sobie uszy, niektórzy ręce i nogi. "Nędzarze ci zostali na bruku bez żadnych środków do życia, nawet bez dachu nad głową. Z obandażowanymi twarzami wałęsali się bezradni i rozżaleni po mieście. Przytułek brata Alberta nie może pomieścić nawet tutejszych nędzarzy, cóż dopiero obcych".
Miasto dla bezdomnych i najuboższych otworzyło obok przytułku brata Alberta, czynnego całą dobę, jeszcze dwie tzw. ogrzewalnie ludowe; dzienną na Krakowskiej 29 i w Rynku na rogu Brackiej w lokalu sklepowym udostępnionym na ten cel bezinteresownie przez bank Hipoteczny. Dawano tam bezpłatnie przez cały dzień gorącą herbatę. Cóż, kiedy "brakło tam nadzoru by zapobiedz ściskowi, hałasowi i nieporządkowi, a utrzymać w karbach niespokojne indywidua, które chcą gospodarować tu jak w szynkach, z krzywdą innych prawdziwie biednych a potulnych. Kilku pomysłowych pijaków przyniosło ze sobą rum wlewając go do darmowej herbaty. Podochoceni alkoholem wyprawiali krzyki i awantury. Rozdający herbatę nie mogą dać sobie rady, bo jedni chcą pić po kilka szklanek gdy inni nie mogą się doprosić jednej".
Co nieco się od tych czasów wprawdzie zmieniło, ale na zimę dalej nie ma mocnych. Puchowy śniegu tren dobry jest tylko w piosence.
Jan Rogóż

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski